V. Nieszczęście poprawia pamięć

Anna wróciła do swej domowej kaplicy pełna gniewu.

— Jak to! — zawołała załamując piękne ręce. — Lud patrzył, jak moja świekra, Maria Medycejska, kazała wtrącić do więzienia Kondeusza, pierwszego księcia krwi; lud patrzył, jak kardynał wyganiał moją świekrę, jego dawną regentkę; lub patrzył, jak pan de Vendóme, czyli syn Henryka IV, jest więziony w Vincennes; i nic nie mówił, kiedy znieważono i więziono tych magnatów, nic nie mówił, kiedy im grożono! A o jednego Broussela tyle gwałtu! Jezu, co się dzieje z powagą królewską!

Anna, ani się tego domyślając, dotknęła najgorętszego miejsca. Lud nie ujął się za książętami, ale stanął za Brousselem, bo chodziło o plebejusza, bo broniąc Broussela lud czuł instynktownie, że samego siebie broni.

Przez ten czas Mazarini przechadzał się wzdłuż i wszerz po swym gabinecie, spoglądając od czasu do czasu na swoje piękne, weneckie lustro, całe popękane gwiaździście.

— Cóż — mówił — wiem, smutna to sprawa, kiedy się jest zmuszonym ustąpić w taki sposób. Ale jeszcze przyjdzie pora odwetu. Co mi tam Broussel! To pusty dźwięk, nie żadna persona.

Mazarini, choć był tak zręcznym politykiem, omylił się tym razem: Broussel był personą, a nie pustym dźwiękiem.

I kiedy nazajutrz Broussel wjeżdżał do Paryża w wielkiej karecie, mając u boku swego syna Louvieres’a, a z tyłu, za pudłem Friqueta, zbrojny lud tłumnie gromadził się na jego drodze, a krzyki “Niech żyje Broussel! Niech żyje nasz ojciec!”, rozlegające się ze wszystkich stron, huczały w uszach Mazariniego jak głos pogrzebowego dzwonu. Szpiedzy kardynała i królowej zewsząd przynosili niedobre wieści, które minister przyjmował z niepokojem, a królowa z obojętnością. Wydawało się, że w umyśle królowej dojrzewa jakieś wielkie postanowienie, co podwajało obawy Mazariniego. Znał dumną księżnę i bardzo się bał postanowień Anny Austriaczki.

Koadiutor wrócił do parlamentu, tak witany, że król, królowa i kardynał, wszyscy troje wzięci razem, nigdy nie spotkali się z tak królewskim przyjęciem jak on w tym dniu. Na jego wniosek wydano edykt wzywający mieszczan do składania broni i burzenia barykad. Teraz już wiedzieli, że starczy im jednej godziny, żeby znów stanąć pod bronią, i jednej nocy, żeby odbudować barykady.

Wiórek wrócił do swojego sklepu. Zwycięstwo ułaskawia, więc Wiórek nie bał się już, że go powieszą; był przeświadczony, że gdyby próbowano go zaaresztować, lud stanąłby w jego obronie, jak to uczynił był dla Broussela.

Rochefort oddał szwoleżerów kawalerowi d’Humieres; dwóch już nie mogło się stawić do apelu, ale kawaler, który był frondystą w głębi ducha, nawet słuchać nie chciał o odszkodowaniu.

Żebrak wrócił na swoje miejsce pod kościołem Świętego Eustachego i znów jedną ręką podawał wodę święconą, a drugą wyciągał po datek. I nikt się nie domyślał, że dwie te ręce pomagały w obluzowaniu fundamentalnego kamienia społecznego gmachu — królewskiej władzy.

Louvieres był zadowolony i dumny; pomścił się na Mazarinim, którego nie cierpiał, i przyczynił się walnie do uwolnienia ojca z więzienia. Imię jego było z lękiem powtarzane w Palais-Royal. I ze śmiechem też mówił do radcy, przywróconego na łono rodziny:

— Jak sądzisz, ojcze? Gdybym teraz poprosił królową o kompanię, czyby mi ją dała?

D’Artagnan skorzystał z chwili spokoju, żeby wysłać Raula, którego z największym trudem udało mu się utrzymać w zamknięciu podczas zamieszek i który koniecznie chciał oddać swoją szpadę albo jednej, albo drugiej stronie. Raul z początku robił trudności, ale d’Artagnan przemówił w imieniu hrabiego de La Fere. Raul złożył więc wizytę pani de Chevreuse i wyjechał do armii.

Jeden tylko Rochefort uważał, że wszystko się skończyło nie najlepiej: napisał do księcia de Beaufort wzywając go do przyjazdu, a teraz książę przyjedzie i zastanie w Paryżu spokój.

Poszedł więc do koadiutora i zapytał go, czy nie należałoby zawiadomić księcia, żeby nie przyjeżdżał. Gondy jednak pomyślał chwilę i rzekł:

— Nie, niech przyjedzie.

— Przecież wszystko już się skończyło — rzekł de Rochefort.

— Skończyło! Drogi hrabio, wszystko się zaledwie zaczęło.

— Co pozwala panu w to wierzyć?

— Znajomość serca królowej; ona nie pogodzi się z klęską.

— Czyżby coś szykowała?

— Mam nadzieję.

— Czy pan już coś wie?

— Wiem, że napisała do jego książęcej wysokości, wzywając go, żeby jak najspieszniej wrócił z armii.

— W takim razie ma pan słuszność — rzekł Rochefort. — Niech pan de Beaufort przyjeżdża.

Jeszcze tegoż samego wieczora rozeszła się wieść, że jego książęca wysokość przybył do Paryża.

Była to wiadomość całkiem zwykła i całkiem naturalna, ale nabrała olbrzymiego rozgłosu, podobno z winy gadatliwości pani de Longueville, której jego książęca wysokość — z dawna pomawiany o to, że czuje dla siostry tkliwość przekraczającą granicę uczuć braterskich — jakoby zwierzał się.

Wynikało z tych zwierzeń, że królowa ma groźne zamiary.

Już tego samego wieczora, w którym jego książęca wysokość przybył, bardziej świadomi rzeczy mieszczanie, ławnicy i dowódcy straży miejskiej w swoich dzielnicach chodzili po znajomkach mówiąc:

— Dlaczego nie mielibyśmy zabrać króla i umieścić go w Ratuszu? Źle czynimy, pozwalając wychowywać go naszym wrogom, którzy mu dają złe rady. Gdyby natomiast wychowaniem króla pokierował, o, choćby pan koadiutor, król wyrósłby na Francuza i kochałby naród.

Noc, choć pozornie cicha, nie była spokojna; nazajutrz znów ujrzano szare i czarne płaszcze, patrole zbrojnych kupców i bandy żebraków.

Królowa spędziła tę noc na naradzie w cztery oczy z jego książęcą mością; o północy wprowadzono go do jej domowej kaplicy, a wyszedł stamtąd dopiero o piątej rano.

O godzinie piątej królowa udała się do gabinetu kardynała. Ona jeszcze się nie położyła, natomiast kardynał już wstał.

Układał odpowiedź dla Cromwella. Z dziesięciu dni, których zażądał od Mordaunta, już upłynęło sześć.

— Trudno — mówił sobie — kazałem mu trochę poczekać, ale pan Cromwell zbyt dobrze wie, czym są rewolucje, żeby miał mi to mieć za złe.

Odczytywał właśnie z upodobaniem pierwszy paragraf swego pisma, kiedy lekko zapukano w drzwi, które prowadziły na pokoje królowej. Tylko Anna Austriaczka mogła przychodzić tymi drzwiami. Kardynał wstał i otworzył.

Królowa była w nocnym stroju, w którym wyglądała jeszcze bardzo ponętnie, bowiem, jak Diana de Poitiers i Ninon, Anna Austriaczka wyróżniała się tym spośród innych kobiet, że była piękna przez całe życie. Tego ranka zaś wyglądała jeszcze ładniej niż zwykle, bo oczy jej miały blask, jaki daje spojrzeniu wewnętrzna radość.

— Co ci się stało, pani? — zapytał Mazarini. — Wyglądasz jak uosobienie dumy?

— Tak, Giulio — rzekła — dumy i radości, bo znalazłam sposób na zdławienie tej hydry.

— Jesteś wielkim politykiem, moja królowo — rzekł Mazarini. — Obaczmy, jaki to sposób.

I ukrył to, co był napisał do Cromwella, wsuwając rozpoczęty list pod czysty papier.

— Chcą mi odebrać króla, wiesz o tym? — powiedziała królowa.

— Wiem, niestety; a mnie powiesić.

— Nie dostaną króla.

— A i mnie nie powieszą, benone[56].

— Posłuchaj: chcę im wykraść mego syna, siebie, a wraz ze mną i ciebie; chcę, żeby to wydarzenie, które z dnia na dzień zmieni postać wszystkich rzeczy, odbyło się w tajemnicy, do której dopuszczeni będą tylko ty, i ja i jeszcze trzecia osoba.

— A kto jest tą trzecią osobą?

— Jego książęca wysokość.

— Więc przyjechał, jak mi doniesiono?

— Wczoraj wieczorem.

— I widziałaś go, pani?

— Pożegnałam go przed chwilą zaledwie.

— Czy on pochwala ten projekt?

— Rada pochodzi od niego.

— A Paryż?

— Zmusi go głodem do zdania się na naszą łaskę.

— Zamysł, zaiste, największej miary, ale widzę w nim jedną niedogodność.

— Jaką?

— Niemożliwość.

— Słowo nie mające treści. Nie ma rzeczy niemożliwych.

— W projekcie.

— W wykonaniu. Czy mamy pieniądze?

— Trochę mamy — rzekł Mazarini drżąc, że Anna Austriaczka zechce sięgnąć do jego sakiewki.

— Mamy wojsko?

— Pięć albo sześć tysięcy ludzi.

— Mamy odwagę?

— Ogromną.

— Więc wszystko pójdzie łatwo. O, wyobrażasz sobie, Giulio? Paryż, ten wstrętny Paryż budzi się pewnego ranka bez królowej i bez króla, otoczony, oblężony, głodny, mający za całe oparcie swój głupi parlament i swego chudego, krzywonogiego koadiutora!

— Bardzo ładnie, bardzo ładnie — rzekł Mazarini. — Już to widzę, ale nie widzę sposobu, w jaki można by osiągnąć ten piękny wynik.

— Ja znajdę sposób.

— A czy wiesz, pani, czym jest wojna, wojna domowa, zażarta, zacięta, bezlitosna?

— A tak, tak, wojna — rzekła Anna Austriaczka — tak, chcę obrócić w popiół to nieposłuszne miasto; chcę ugasić pożogę we krwi; chcę, żeby straszliwy przykład uwiecznił zbrodnię i karę. Nie cierpię, nienawidzę Paryża!

— Pięknie, Anno, widzę, że stałaś się krwiożercza. Strzeż się, pani, minęły czasy Malatestów i Castruccio Castracanich[57]. Zetną ci głowę, moja piękna królowo, a szkoda by jej było.

— Pan sobie żarty stroi! Giulio!

— Czy to naprawdę żarty? Wojna z całym narodem to rzecz niebezpieczna; spójrz pani na swego brata, Karola I, kiepsko z nim, bardzo kiepsko.

— Jesteśmy we Francji, a ja jestem Hiszpanką.

— Tym gorzej, per Baccho, tym gorzej, wolałbym, żebyś pani była Francuzką, a ja Francuzem. Mniej by nas obojga nienawidzono.

— Ale pochwala pan mój projekt?

— Owszem, pochwalę, jeśli przekonam się, że jest wykonalny.

— Jest, ja ci to mówię, szykuj się do wyjazdu.

— Ja! Ja zawsze jestem przyszykowany do wyjazdu, ale jak wiesz, pani, jakoś nie wyjeżdżam... i nie przypuszczam, żeby to miało nastąpić tym razem.

— Ostatnie słowo: czy pan wyjedzie, jeśli ja wyjadę?

— Postaram się.

— Zabijasz mnie, Giulio, twoim nieustannym strachem. Czego się tak boisz?

— Wielu rzeczy.

— Jakich?

Żartobliwy wyraz znikł z twarzy Mazariniego. Kardynał zasępił się.

— Anno — rzekł — jesteś tylko kobietą i jako kobieta możesz sobie do woli znieważać mężczyzn, pewna swojej bezkarności. Oskarżasz mnie pani o to, że się boję; boję się mniej niż ty, pani, bo przecież to nie ja chcę uciekać. Przeciwko komu wrzeszczą? Przeciwko pani czy przeciwko mnie? Kogo chcą wieszać? Panią czy mnie? A jednak ja stawiam czoło burzy, choć mnie pomawiasz o tchórzostwo, bez czczej brawury, bez przechwałek, bo to nie moja specjalność, ale trwam. Naśladuj mnie, pani, im mniej krzyku, tym więcej skutku. Zbyt głośno krzyczysz, do niczego nie dojdziesz. I ty, pani, mówisz o ucieczce!

Mazarini wzruszył ramionami, ujął królową za rękę i podprowadził do okna.

— Spójrz — rzekł.

— Patrzę. No i co? — odparła królowa zaślepiona uporem.

— Ano to właśnie. Co widzisz, pani, z tego okna? Są to, jeśli mnie wzrok nie myli, mieszczanie w pancerzach i hełmach, uzbrojeni w zacne muszkiety jak za czasów Ligi i którzy tak pilnie wpatrują się w okno, z którego ty, pani, na nich patrzysz, że dojrzą cię, jeśli będziesz tak szeroko rozsuwać zasłonę. Teraz podejdź, proszę, do tego okna; co widzisz? Plebs uzbrojony w halabardy, który strzeże twoich bram. Do któregokolwiek okna tego pałacu zaprowadziłbym cię, z każdego zobaczyłabyś to samo; twoje bramy są strzeżone, okienka twoich piwnic są strzeżone i muszę ci powtórzyć to, co poczciwy La Ramee mówił mi o panu de Beaufort: jeśli się nie zmienisz w ptaka albo w mysz, nie wyjdziesz.

— A jednak pan de Beaufort wyszedł.

— Liczysz, pani, że uda ci się wyjść w taki sam sposób?

— Więc jestem uwięziona?

— Dalibóg — rzekł Mazarini — przecież dowodzę ci tego już od godziny.

I spokojnie zasiadł do pisania listu przerwanego wejściem królowej. Anna, drżąca z gniewu, czerwona z upokorzenia, wyszła z gabinetu, gwałtownie zatrzaskując za sobą drzwi. Mazarini nawet się nie obejrzał.

Wróciwszy na pokoje królowa osunęła się na fotel i rozpłakała się. Po czym, tknięta nagłą myślą, wstała:

— Jestem ocalona! — rzekła. — O, tak, tak, znam człowieka, który potrafi mnie wyprowadzić z Paryża. Zbyt długo nie pamiętałam o nim.

I ciągnęła dalej, w zamyśleniu, lecz z nutą radości w głosie:

— Jaka ja niewdzięczna, przez dwadzieścia lat nie pamiętałam o człowieku, którego powinnam była zrobić marszałkiem Francji. Moja świekra obsypała złotem, zaszczytami i karesami Conciniego, który ją zgubił; król zrobił Vitry’ego marszałkiem Francji w nagrodę za morderstwo, a ja zostawiłam w zapomnieniu i nędzy tego szlachetnego d’Artagnana, który mnie ocalił.

Podbiegła do stolika, na którym znajdował się papier i atrament, i zabrała się do pisania.


Загрузка...