XXXVIII. Królewskość pana Mazariniego

Aresztowanie nie narobiło hałasu, nie wywołało skandalu; dokonało się niemal całkiem niepostrzeżenie. W niczym też nie zakłóciło biegu wydarzeń i deputacja wysłana przez miasto Paryż została uroczyście zawiadomiona, że za chwilę stanie przed obliczem królowej.

Królowa przyjęła ją milcząca i wyniosła, jak zwykle. Wysłuchała utyskiwań i próśb deputatów, lecz kiedy skończyli swe przemowy, nikt nie mógł zaręczyć, że Anna Austriaczka usłyszała je, twarz jej bowiem przez cały czas nie drgnęła.

Za to Mazarini, obecny przy tym posłuchaniu, świetnie słyszał, czego domagają się deputaci; było to żądanie odesłania go, ni mniej, ni więcej, sformułowane jasno i wyraźnie.

Przemówienia skończyły się, lecz królowa wciąż milczała.

— Panowie — odezwał się Mazarini — chcę przyłączyć się do waszych próśb i błagać królową, by zechciała położyć kres niedoli swoich poddanych. Zrobiłem wszystko, com mógł, by ulżyć ich niedoli, a jednak, jak mówicie, publicznym mniemaniem jest, żem to ja jej zawinił, nieszczęsny cudzoziemiec, który nie umiałem się spodobać Francuzom. Niestety, nie zrozumiano mnie i trudno się temu dziwić: zająłem miejsce najświetniejszego męża, jaki kiedykolwiek był podporą berła królów Francji. Wspomnienie pana de Richelieu miażdży mnie. Daremnie walczyłbym z tym wspomnieniem. Gdybym był ambitny i próżny, lecz ja nim nie jestem i chcę dać na to dowód. Uznaję się za zwyciężonego, zrobię to, czego się domaga lud. Paryżanie też nie są bez winy, ale któż jest bez winy, panowie? Paryż dość już został ukarany, dość się polało krwi, dość klęsk spadło na miasto pozbawione swego króla i sprawiedliwości. Moja osoba nie znaczy aż tyle, bym miał prawo rościć sobie pretensje do skłócenia królowej z jej królestwem. Skoro domagacie się, żebym odszedł, cóż, odejdę.

— A zatem — szepnął Aramis w ucho swojego sąsiada — pokój zawarty i pertraktacje są zbyteczne. Trzeba tylko odstawić pana Mazariniego pod dobrą strażą do najdalszej granicy i pilnować, żeby nie wrócił przez tą samą albo jakąś inną z granic.

— Wolnego, panie kawalerze, wolnego — odparł ów sadownik, do którego się zwracał Aramis. — Do licha! Ależ z ciebie gorączka! Zaraz widać, żeś szlachcic. Jeszcze trzeba omówić i uzgodnić kwestię odszkodowań i wynagrodzeń.

— Panie kanclerzu — rzekła królowa zwracając się do tego samego Seguiera, którego już tak dawno znamy — otworzysz narady; będą się odbywać w Rueil. Pan kardynał powiedział rzeczy, które bardzo mnie poruszyły. Dlatego też nie odpowiadam wam obszerniej. Jeśli zaś idzie o wyjazd czy pozostanie, czuję zbyt wielką wdzięczność dla pana kardynała, bym miała w czymkolwiek ograniczać jego swobodę. Pan kardynał zrobi to, co sam zechce.

Przelotna bladość pokryła na chwilę myślące oblicze pierwszego ministra. Spojrzał niespokojnie na królową, lecz twarz jej była tak nieprzenikniona, że i on, jak inni, nie mógł z niej wyczytać, co się dzieje w sercu Anny.

— A w oczekiwaniu na decyzję pana Mazariniego — dodała królowa — proszę, żeby była mowa wyłącznie o królu.

Deputaci skłonili się i wyszli.

— Jak widzę — odezwała się królowa, kiedy ostatni z nich opuścił komnatę — ustępujesz, kardynale, przed tymi skrybami i palestrantami.

— Dla dobra waszej królewskiej mości, najjaśniejsza pani — odparł Mazarini patrząc przenikliwym okiem na królową — nie ma ofiary, jakiej nie byłbym gotów ponieść.

Anna spuściła głowę i pogrążyła się w zadumie, co się jej zdarzało często. Stanęło jej w pamięci wspomnienie Atosa. Dumna postawa szlachcica, jego słowa, odważne i godne zarazem, i widma, jakie te słowa wskrzeszały, wszystko to przypominało jej upajająco poetyczną przeszłość: młodość, urodę, blask dwudziestoletniej miłości i ciężkie boje sprzymierzeńców, i krwawy koniec Buckinghama, jedynego mężczyzny, jakiego naprawdę kochała, i bohaterstwo jej nikomu nie znanych obrońców, którzy ją ocalili przed podwójną nienawiścią Richelieugo i króla.

Mazarini patrzył na nią, i teraz, kiedy mniemała, że jest sama i że jej nie otacza już ciżba podpatrujących wrogów, odczytywał myśli z jej twarzy, jak się śledzi na czystym jeziorze chmury — odbicie nieba, tak podobne do myśli.

— A więc trzeba będzie ustąpić przed burzą — szepnęła Anna Austriaczka — kupić pokój, czekać cierpliwie i pokornie na lepsze czasy?

Mazarini uśmiechnął się gorzko, usłyszawszy te słowa, które świadczyły, że królowa wzięła propozycję ministra na serio.

Anna miała głowę spuszczoną i nie widziała tego uśmiechu, lecz nie słysząc żadnej odpowiedzi na swoje pytanie, podniosła głowę.

— Nie odpowiadasz mi, kardynale. O czym myślisz?

— Myślę o tym, najjaśniejsza pani, że ten zuchwały szlachcic, którego kazaliśmy aresztować Commingesowi, napomykał o panu Buckinghamie, którego pozwoliłaś zamordować, i o pani de Chevreuse, którą pozwoliłaś wygnać, i o panu de Beaufort, którego pozwoliłaś uwięzić. A jeśli nie napomknął i o mnie, to dlatego jedynie, że nie wie, czym dla ciebie jestem.

Anna Austriaczka zadrżała, urażona do żywego w swej dumie. Zarumieniła się i żeby powstrzymać się z odpowiedzią, wbiła sobie paznokcie w piękne ręce.

— Jest to człowiek rozumny, honorowy i dowcipny, a prócz tego zdecydowany. Wiesz coś o tym, prawda, najjaśniejsza pani? Więc mu w dowód mej dla niego łaskawości powiem, w czym się omylił względem mojej osoby. Bo i rzeczywiście, to, co mi proponują, jest bez mała abdykacją, a abdykacja to sprawa warta namysłu.

— Abdykacja! — rzekła Anna — zdawało mi się, panie kardynale, że abdykują jedynie królowie.

— A czyż nie jestem prawie królem, i to zgoła królem Francji? — odparł Mazarini. — Ręczę ci, najjaśniejsza pani, że suknia ministra, rzucona na królewskie łoże, bardzo podobna jest w nocy do królewskiego płaszcza.

W taki sposób Mazarini upokarzał ją najczęściej, a Anna w milczeniu schylała głowę. Bo tylko Elżbieta i Katarzyna II potrafiły być równocześnie i kochankami, i królowymi dla swych faworytów.

Anna Austriaczka popatrzyła z czymś na kształt lęku w groźną twarz kardynała, który w takich chwilach potrafił zdobyć się nawet i na wielkość.

— Panie kardynale — rzekła — czyż nie powiedziałam, czyż nie słyszałeś, jak powiedziałam tym ludziom, że zrobisz, co sam zechcesz?

— W takim razie — odparł Mazarini — zdaje mi się, że powinienem chcieć zostać. Jest to nie tylko mój interes, ale śmiałbym powiedzieć, że i twój ratunek, królowo.

— Zostań więc, panie, niczego bardziej nie pragnę, ale w takim razie nie pozwól mnie znieważać.

— Mówisz o pretensjach buntowników i o tonie, w jakim je wyrażają? Cierpliwości! Obrali sobie teren, na którym jestem lepszym niż oni generałem — rokowania. Pobijemy ich, po prostu zwłócząc. Już są głodni; za tydzień będzie z tym dużo gorzej.

— Cóż, mój Boże, tak, wiem, że się na tym skończy, panie kardynale. Ale nie tylko o nich idzie, to nie oni znieważyli mnie w sposób najdotkliwszy dla mnie.

— Ach, rozumiem cię, pani. Chcesz mówić o wspomnieniach, jakie wciąż budzą w tobie ci trzej czy tam czterej szlachcice. Ale już ich uwięziliśmy, a dość zawinili, by można ich było potrzymać w zamknięciu tak długo, jak to nam będzie na rękę. Jeden jeszcze nie wpadł nam w ręce i kpi sobie z nas tymczasem. Ale, do licha, w końcu i jego przyłączymy do reszty towarzystwa. Dokazywaliśmy trudniejszych rzeczy, jak mi się zdaje. Najpierw przez ostrożność kazałem osadzić w Rueil, czyli pod moim bokiem, pod moim okiem, w zasięgu mojej ręki, dwóch najważniejszych. Jeszcze dziś i trzeci podzieli ich losy.

— Póki będą w więzieniu, wszystko będzie dobrze — rzekła Anna Austriaczka — ale pewnego dnia wyjdą.

— Tak, jeśli ich uwolnisz, najjaśniejsza pani.

— Och — westchnęła Anna Austriaczka, odpowiadając swoim własnym myślom — tu się żałuje Paryża.

— Dlaczego?

— Dla Bastylii, panie kardynale, takiej potężnej i takiej dyskretnej.

— Najjaśniejsza pani, rokowania dadzą nam pokój; pokój odda nam Paryż; Paryż odda nam Bastylię i nasi czterej junacy zgniją w niej.

Anna Austriaczka lekko zmarszczyła brwi, a Mazarini ucałował na pożegnanie jej rękę.

I po tym geście, pół pokornym, pół szarmanckim, wyszedł. Anna Austriaczka odprowadziła go spojrzeniem, a im kardynał był dalej, tym wyraźniejszy się stawał pogardliwy uśmiech na jej ustach.

— Wzgardziłam miłością kardynała, który nigdy nie mówił: “zrobię”, ale: “robię” — szepnęła. — Tamten znał miejsca odosobnienia pewniejsze niż Rueil, jeszcze bardziej skryte i nieme niż Bastylia. O, świat wyrodnieje!


Загрузка...