9

Okręg Rabun, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
10:23 letniego czasu wschodniego USA
17 czerwca 2004

— Dobra, skarbie, przekręć ostrożnie krzywką o ćwierć obrotu.

Uważaj, żeby nie wypadła przy tym zawleczka.

— Czy tak? — zapytała Cally, marszcząc w skupieniu czoło.

— Właśnie tak. Czujesz opór zawleczki? — Stary O’Neal siedział w cieniu drzewa i obserwował zmagania dziewczynki. Upały georgiańskiego lata sprawiał, że każdy skrawek cienia był błogosławieństwem. O’Neal żuł przez chwilę kawałek tytoniu redman, po czym przesunął go językiem na drugą stronę ust.

— Nie. — Cally zlizała z wargi kroplą potu. — Nie ma żadnego oporu — powtórzyła i lekko poruszyła zawleczką.

— Dobra, wyciągnij ją ostrożnie. Nie ruszaj drutu detonatora i, do licha, jeśli poczujesz opór, przestań.

Cally ciągnęło do materiałów wybuchowych jak wilka do lasu.

Jak na ośmioletniego dzieciaka odznaczała się niewiarygodną koordynacją wzrokowo-manualną i ogromną odpornością na ból. Poza tym kompletnie się nie bała. Dopiero kiedy stary O’Neal wysadził w powietrze jedną ze swoich krów, postanowiła, że będzie bardziej ostrożna. Obecnie zajmowała się najbardziej zaawansowaną technologią: miną kierunkową claymore, odpalaną drutem-pułapką.

— Dobra — powiedział Dziadek, kontynuując lekcję. — Więc idziesz szlakiem…

— Nie, nie idę, bo szlak to śmier-tel-eeee…-na pu-łap-ka. — Zaakcentowała dobitnie każdą sylabę.

— Dobra, więc masz zły dzień.

— „Bądź szczególnie ostrożny, kiedy masz zły dzień, bo robisz wtedy więcej błędów, a nie mniej” — wyrecytowała.

— Dobra, więc twój cel idzie szlakiem.

O’Neal wypił łyk Gatorade i wskazał na jej menażkę.

— Posleen czy człowiek? — zapytała i wypiła duży łyk wody. Woda w domu Dziadka O’Neala była najlepsza na całym świecie.

— Tym razem niech będzie człowiek.

— Dobrze — zgodziła się. Ludzie byli zasadniczo mądrzejsi od Posleenów — tak twierdzili Dziadek O’Neal i tata, a kto jak kto, oni się na tym znali. Jeśli umie się zabić człowieka, z Posleenami idzie o wiele łatwiej.

— I jest sprytny… — ciągnął Mike Senior i odwrócił się w bok, żeby splunąć. Strumień brązowego soku trafił drzemiącego na źdźble trawy pasikonika.

— Nie, nie jest — zaprotestowała i odłożyła menażkę. — Przecież idzie szlakiem.

— Czasem trzeba używać szlaku — powiedział Dziadek O’Neal.

— Ja nie mam zamiaru, trzymam się lasu.

— No dobrze, więc niezbyt sprytny ludzki cel idzie szlakiem.

— Dobra.

— Ale jest wystarczająco sprytny, żeby szukać drutów detonujących.

— Ma psy?

— Maca.

— Dobra.

— I widzi drut…

— Wymacuje.

— Jasne. I co robi?

— Niezbyt sprytny?

— Tak.

— „Zawsze przyjmij, że twój cel jest sprytniejszy od ciebie”.

— Może przestaniesz wreszcie cytować moje własne złote myśli i zajmiesz się ćwiczeniem?!

Przesunął tytoń z powrotem na drugą stronę ust i znowu splunął.

Jakiś żuk zaczął zakopywać się pod ziemię, sądząc, że zaczyna padać.

— Dobra — zgodziła się Cally. Skoro tak chciał to rozegrać…

— No więc co robi pan niezbyt sprytny?

— Przecina drut.

— Spróbuj.

— Mowy nie ma! Sam go przetnij. Nie wierzę, że to tylko mina treningowa!

— Dobra, wyciągnij spłonkę, a potem przetnij drut.

Cally podczołgała się do zakamuflowanej miny, ostrożnie sprawdzając drogę przed sobą długim źdźbłem trawy. Nigdy nie wiadomo, czy Dziadek nie zastawił jeszcze jakiejś pułapki. Obejrzała się przez ramię, żeby sprawdzić, czy nie próbuje majstrować przy detonatorze, a potem wyjęła spłonkę.

Usłyszała za plecami serię ostrych trzasków; podpięte pod spłonkę miny szkoleniowe odpaliły jedna po drugiej. Gdyby były prawdziwe, stumetrowy odcinek pola zmieniłby się w ścianę ognia.

— Jaki morał wynika z dzisiejszej lekcji? — zapytał sucho Dziadek O’Neal, a grudka tytoniu do żucia poszerzyła jego uśmiech.

— Że jesteś wstrętnym fiutem, dziadku!

— I do tego uczę cię przeklinać.

— Hej! — krzyknęła oburzona, podnosząc do góry spłonkę. — Nawet nie jest prawdziwa.

— Jeszcze czego, myślisz, że pozwoliłbym ci na zabawę prawdziwą spłonką przyczepioną do detonatora — powiedział starszy mężczyzna. — Zejdź na ziemię. Obiecałem mamie zwrócić cię w jednym kawałku.

— Ale ty cały czas wyciągasz spłonki!

— Nie, kiedy je zabezpieczę. Jeśli nie mogę wysadzić miny, omijam ją. Zabawa uzbrojoną pułapką jest dla kretynów i dla wyjątkowych kretynów. Do których się zaliczasz?

— No dobra. Wystarczy na dziś?

— Wystarczy, ale chcę, żebyś jeszcze coś za mną powtórzyła. Nie będę…

— Nie będę…

— Próbować rozbrajać… — Splunięcie.

— Próbować rozbrajać…

— Żadnych ładunków…

— Żadnych ładunków…

— Tak mi dopomóż Bóg.

— Tak mi dopomóż Bóg.

— Amen. — Splunięcie.

— Amen.

— Chodź, postrzelamy z kapiszonów — powiedział z uśmiechem.

Cally dobrze radziła sobie z ładunkami, ale strzelanie z pistoletu było jej prawdziwą miłością.

— Dobra, ale tym razem chcę pięciopunktowe fory. — Sprawdziła Walthera w kaburze na plecach.

— Nie ma mowy. Starzeję się, powykręcał mnie artretyzm — zajęczał Dziadek i wyciągnął przed siebie trzęsącą się dłoń. — Myślę, że to ja powinienem mieć fory.

— Starzejesz się, dziadku; pamiętasz, co było w zeszłym tygodniu? Czternaście punktów przewagi na odległość dwudziestu metrów! Wiesz, jak to mówią, pamięć krótkoterminowa…

— Czy ty aby na pewno masz tylko osiem lat? — zapytał. Chwilę później spadająca masa śluzu i materii roślinnej powaliła na kolana przechodzącą obok mrówkę. Mrówka wygrzebała się spod niej oszołomiona, potrząsnęła głową i rozejrzała, po mrówczemu zdumiona hojnością niebios.

Загрузка...