— Możemy w czymś pomóc, poruczniku? — spytał sierżant Leo.
Stary miał tak smutną minę, że podoficer jeszcze u niego takiej nie widział. Nawet smutniejszą niż wtedy, kiedy myślał, że skończyła im się żywność.
Siedział na schodach pomnika Lincolna i patrzył w wodę basenu.
Był kolejny wspaniały jesienny dzień. Wydawało się, że przyroda lekceważy ich głupie gry wojenne. Nawet bombardowania kinetyczne nie miały żadnego wpływu na przepiękne wschody i zachody słońca.
Porucznik Ryan patrzył na odbicie pomnika w wodzie. Jego nastrój wahał się między histerią a depresją. Uważał, że wypełnił swój pierwszy zawodowy obowiązek lepiej niż ktokolwiek miał prawo oczekiwać. Nawiązanie łączności z Missouri pozwoliło mu dokonać rzezi Posleenów, a żołnierze jego plutonu spisali się pod ostrzałem jak weterani.
Zgubili wprawdzie swoją jednostkę, ale to nie była ich wina. Nie było także jednostki, do której mogliby się przyłączyć. A jednak teraz zastanawiano się nad przebiegiem jego dalszej kariery. Fakt, że zamienił większą część dywizji Posleenów w krwawą papkę, nie miał żadnego znaczenia.
A teraz jeszcze na dodatek i to.
Brał udział w prawdziwej walce dopiero kilka dni, ale miał wrażenie, że wykształcił się u niego pewien instynkt. A on podpowiadał mu, że Posleeni zmiotą z powierzchni ziemi jedyny punkt kontroli ładunków wybuchowych, a to oznacza, że przejmą most. Wtedy byle jak sklecone jednostki na Mall rozsypią się jak potłuczone szkło, a Posleeni zdobędą samo serce Ameryki.
Utrata Mall wytnie Stanom Zjednoczonym serce. Cholera, może mieć nawet poważny wpływ na morale żołnierzy. Amerykanie narzekają na swój rząd przez cały czas, ale to nie znaczyło, że nienawidzą symboli przeszłości, które tutaj, w tym miejscu się wznosiły.
A do tego wszystkiego może dojść tylko dlatego, że jeden głupi oficer nie zwraca uwagi na to, co mówi mu podręcznik, doświadczony młodszy oficer i zdrowy rozsądek.
— Wszystko w porządku, sierżancie.
Wstał i głęboko odetchnął. W powietrzu czuło się lekki swąd z pożarów na południu, gdzie piechota morska zaminowała Pentagon mikrobombami jądrowymi.
Miałem rację, pomyślał Leo, siedzimy w gównie. On wiedział, co trapi porucznika, i czuł to samo. Był w końcu instruktorem minowania. A kapitan totalnie spierdolił sprawę. Kiedy porucznik minował most 123, Leo czekał, żeby w razie czego pomóc w rozplanowaniu ładunków. Ale porucznik sam wyliczył odpowiednie wagomiary ładunków wybuchowych, i nie tylko obmyślił trzy metody zapłonu, ale także trzy różne punkty kontroli. Była to może zbytnia ostrożność, ale dowódca wolał dmuchać na zimne. Ryzykanctwo przy rozkładaniu ładunków burzących było baaaardzo stanowczo niewskazane.
— Jak tam żołnierze? — spytał porucznik i ponownie pogrążył się w rozmyślaniach.
— W porządku, sir. Dostaliśmy żywność i amunicję. Cholera, udało się nawet zorganizować cztery kółka. — Czuł, że oficer nagle przestał go słuchać. Spojrzał w tym samym kierunku co porucznik, ale dostrzegł tylko pomnik odbijający się w zwierciadle wody.
Porucznik na chwilę zamknął oczy, po czym gwałtownie je otworzył.
— Sprowadź ich tu! — rzucił. — Niech przyniosą ładunki. I to już!
— Tak jest, sir! — Sierżant puścił się biegiem po schodach, zanim jeszcze zdążył się zastanowić, o co chodzi. W końcu nie należy się sprzeciwiać dowódcy.
Po chwili porucznik szedł przez rozbrzmiewające echem pomieszczenie poświęcone największemu humaniście albo — jak kto woli — największemu tyranowi w dziejach Ameryki. Zatrzymał się przed małymi drzwiami. Kiedy przychodził tu jako dziecko, zawsze zastanawiał się, dokąd prowadzą. Ktoś odstrzelił już zamek, więc porucznik wszedł do następnego pomieszczenia. Prowadziły stąd w dół schody. Porucznik uśmiechnął się. Zachciało im się, kurwa, walczyć z jego krajem? Śmieli, kurwa, podskoczyć saperom?
Kiedy ostatni żołnierz plutonu ruszył w dół po schodach, w pomnik uderzył pierwszy ładunek plazmy.
Dotknięcie strumienia zjonizowanego deuteru zmieniło twarz pomnika w parę. Początkowo nikt nie zauważył nadlatujących Wszechwładców, ale już po chwili całe Maił wypełniło się szybko zbliżającymi się spodkami, których działa zmiatały wszystko, co znalazło się na drodze między pomnikiem a mostem.
Kenallurial wydał okrzyk radości, gnając naprzód w swoim tenarze. A więc tak wygląda szał bitewny te’naal, o którym tyle mówiono! Czuł, że wreszcie odzyskał siły, i skupił się tylko na swoim zadaniu. Thresh płonęli w ogniu jego wystrzałów, a on się z tego cieszył. Zajęli drugi koniec mostu i znienawidzeni technicy wojskowi zostali pokonani. Wysłał Arnata’drę, żeby usunął ładunki wybuchowe, a sam ruszył na wielki budynek.
Podleciał tenarem do miejsca, gdzie wcześniej znajdowały się pozycje techników i wylądował. Nie było śladu ich urządzeń, pozostały tylko kable, miejscami wtopione w skałę albo wijące się po ziemi. Ponieważ nie znał ich przeznaczenia, wolał ich nie dotykać; to zajęcie dla Arnata’dry.
Triumfalnie uniósł szpony. Niech no tylko Ardan’aath spróbuje pomniejszyć znaczenie tego zwycięstwa. Most nad rzeką jest w rękach jego armii. Niech piekło pochłonie tych thresh.