39

Biały Dom, Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
05:58 letniego czasu wschodniego USA
10 października 2004

— Czy Missouri jest już w drodze? — zapytał prezydent.

— Tak, sir — odpowiedział sekretarz obrony, zaglądając w dokumenty. — I Massachusetts. Missouri będzie na miejscu w ciągu dwóch godzin; płynie już w górę rzeki. Massachusetts jest dopiero koło Nowego Jorku i nie dotrze na miejsce w ciągu najbliższych dwunastu godzin.

— A co z centrami obrony planetarnej?

— W zasadzie ich już nie ma, panie prezydencie. Jesteśmy w trudnej sytuacji, gdyż każdy atak na lądownik kosztuje nas utratę centrum obrony planetarnej. Razem z High Knob straciliśmy już cztery. Ale jeśli pozwolimy lądownikom swobodnie latać, powyrzynają nas.

— A co z Fredericksburgiem?

— Wciąż się trzyma, ale to nie potrwa długo — powiedział Sekretarz Obrony. — Straciliśmy wszystkie peregrine, więc mamy ograniczone możliwości rekonesansu i wezwania wsparcia ogniowego.

Sądzę, że kiedy skończą z Fredericksburgiem, skierują się na północ i południe.

— Jak rozumiem, my nawet nie będziemy próbować ich zatrzymać między James a Potomakiem? — spytał nieco zdenerwowany prezydent.

— Tak, sir. Jeśli chodzi o pancerniki, to mamy ogromne straty.

North Carolina nie będzie zdolny do akcji przez najbliższe kilka miesięcy. A atak na otwartym terenie z pospiesznie wzniesionymi umocnieniami? Wojska nadal nie są gotowe do manewrów w otwartym polu. Musimy wycofać się za przeszkody terenowe, tak jak planowaliśmy, i strzelać do nich z artylerii. To jedyny sposób na Posleenów. W Richmond planują zmasowany ostrzał, ale oni mają do tego odpowiedni teren, a Waszyngton nie ma. Wycofamy się więc za linię umocnień, a Posleeni niech sobie na nich łamią zęby. Potem zaatakujemy znienacka i wybijemy tych, którzy przeżyją. Mimo wszystko cieszę się, że odrestaurowaliśmy te pancerniki.

— A co z dodekaedrami D? — zapytał prezydent.

— Generał Horner pozwolił centrom obrony planetarnej na ostrzał posleeńskich statków teraz, kiedy nie mamy już do dyspozycji głównych wojsk. Centra nie są wprawdzie całkiem gotowe, każde z nich ma bowiem tylko kilka ciężkich dział grawitacyjnych, ale powinny zestrzelić wszystkie lądowniki, które pojawią się na obszarze między górami a morzem. W Maryland jest pewien problem z ukształtowaniem terenu, ale nie sądzę, żeby Posleeni umieli go skutecznie wykorzystać. Centra obrony planetarnej nadal mają wyraźne rozkazy, żeby nie atakować w momencie samego lądowania. Nie chcemy, żeby spotkało je to samo, co w Europie.

— Maryland… — powtórzył zamyślony prezydent.

— Siły dwudziestej dziewiątej dywizji zostały rozbite, ale dziesiąty korpus wysłał dodatkową dywizję, co powinno załatwić sprawę. Jeśli nie, to pierwsza armia wydała już rozkaz, żeby wszystkie korpusy Wschodniego Wybrzeża wysłały swoje wojska do Wirginii. W Maryland Posleeni nigdzie się nie ruszą, panie prezydencie.

— A w Wirginii…

— W Wirginii mamy inny kłopot. Kiedy tylko zbierzemy wystarczające siły po przeciwnej stronie Potomacu i James, zaczniemy odbijać Wirginię. Myślę, że powinniśmy prowadzić wojnę przy użyciu artylerii. Według doniesień obserwatorów, artyleria jest bardzo skuteczna w przypadku Posleenów. Są oni wręcz podręcznikowym przykładem wojsk na odsłoniętej pozycji, a to ulubiony cel artylerzysty. Problem polega jednak na tym, że w końcu będziemy musieli ich zaatakować piechotą. A wtedy wolałbym, żeby atak piechoty był skoordynowany z działaniami artylerii. Atak na łapu-capu byłby bez sensu, sir. Nie wolno nam zaprzepaścić szansy na sukces.

Prezydent pokiwał głową w zamyśleniu.

— Jody — zwrócił się do rzecznika prasowego — a co mówią media?

— Jak dotąd na froncie nie ma żadnych reporterów. Było kilka ostrych protestów, kiedy wojsko nie wpuściło ich na drogi krajowe, ale na szczęście nie zrobiono z tego afery. Dziennikarze mają tylko nagrania z frontu, które my im dajemy.

Prezydent kiwnął głową i zaczął wiercić się na krześle, jakby mu było niewygodnie. Znowu spojrzał na ekran.

— Generale Tayłor, proszę wyrazić swoją opinię w kwestii programu obrony.

Taylor zamarł z otwartymi ustami. Rysująca się przed nimi przyszłość nie wyglądała najlepiej, ale doszedł do wniosku, że będzie całkowicie szczery.

— Myślę, że to kupa gówna, panie prezydencie.

— Dlaczego?

— Jego autorzy całkowicie ignorują doświadczenia, jakie wyniesiono z dotychczasowych wojen. Są przekonani, że Posleenów można pokonać w otwartym terenie przy użyciu wojsk pancernych i zmechanizowanych. A przecież już się przekonaliśmy, że Posleeni potrafią poruszać się prawie tak samo szybko jak wojska pancerne i zmechanizowane, a manewrują jeszcze lepiej. Wprawdzie używają głównie broni bez celowników, ale dzięki zmasowanemu ostrzałowi i systemom bojowym Wszechwładców mogą zniszczyć pojazdy wojsk zmechanizowanych w promieniu tysiąca metrów. Jeśli żołnierze są na przygotowanych pozycjach — ale nie w fortecach, tylko w okopach — standardowe jednostki armii mają przewagę nad Posleenami jak dziesięć do jednego. Wynika to z teorii gier i obserwacji walk na Barwhon. Jednak podczas głównej inwazji siły Posleenów będą miały przewagę sto do jednego. A tylko około pięciu dywizji z północnej Wirginii będzie miało czas, żeby się okopać.

Zbudują prowizoryczne bunkry i trochę zasieków, lokalnie rozłożą claymore’y, trochę Skaczących Betty i M-833. Obecnie na dywizję składa się około szesnastu tysięcy żołnierzy, z czego około siedmiu tysięcy rzeczywiście strzela do wroga.

— Znam te wszystkie liczby, generale — mruknął prezydent.

— Tak, sir, zna pan, ale prawdę powiedziawszy, ani pan, ani generał Olds nie wykonaliście najprostszych obliczeń.

— Wcale nie mówiłem, że rozmawiałem z generałem Oldsem.

— Ale to on jest najstarszym stopniem zwolennikiem programu obrony i liczy się na waszyngtońskiej scenie — odparł gniewnie generał. — Wiem, że konsultował się pan z nim podczas kampanii wyborczej, ponieważ jako czynny oficer mógł pociągać za odpowiednie sznurki. Czy wyraziłem się jasno, panie prezydencie?

— Proszę mówić dalej — wycedził prezydent przez zaciśnięte zęby.

— Chciałbym tylko, żeby wykonał pan proste obliczenia. Jeśli wszystko będzie w porządku, sam stanę się najzagorzalszym zwolennikiem programu obrony, o jakim kiedykolwiek pan słyszał. Jest pan gotów, sir?

— Niech pannie będzie złośliwy, panie generale.

Główny Dowódca wpatrywał się przez dłuższą chwilę w zwierzchnika sił zbrojnych. — Oto liczby. Jest pięć dywizji. Pięć.

Załóżmy, że nie ma z nimi absolutnie żadnych problemów i wszystkie są na miejscu. Posleenów są cztery miliony! Przypuśćmy, że się rozdzielą i część z nich skieruje się na północ. Możemy założyć, że tak będzie, prawda, sir?

— Tak — odpowiedział sztywno prezydent.

— Zostają dwa miliony Posleenów i pięć tysięcy czterystu strzelających na jedną dywizję. Liczę tu całą piechotę, kawalerię i artylerię. Pięć razy pięć tysięcy czterysta równa się dwadzieścia siedem tysięcy. Przekaźnik, ile razy mieści się dwadzieścia siedem tysięcy w dwóch milionach?

— Siedemdziesiąt cztery — odpowiedział obdarzony sztuczną inteligencją przekaźnik.

— A więc każdy strzelający musi zabić, nie zranić, ale zabić siedemdziesięciu czterech Posleenów, żeby plan obrony zadziałał. To się nie uda nawet przy zmasowanym wsparciu artylerii. Jeśli Posleeni będą chcieli wybić nasze dywizje, proste obliczenia wskazują, że stracą około ćwierć miliona żołnierzy. Brzmi to wspaniale, dopóki człowiek sobie nie uzmysłowi, że to tylko jakieś dziesięć procent ich sił! Jeśli mi pan powie, w jaki sposób pięć dywizji może powstrzymać dwa miliony Posleenów, z największą przyjemnością wykonam wszystkie rozkazy, które pan wyda. Jeśli jednak nie wie pan, proszę tylko zastanowić się nad tym, jak strata osiemdziesięciu tysięcy żołnierzy wpłynie na morale narodu amerykańskiego — zakończył cicho.

— Dlaczego osiemdziesięciu tysięcy? — zapytał Sekretarz Obrony. — Powiedział pan, że jest dwadzieścia siedem tysięcy żołnierzy.

— W dywizji jest szesnaście tysięcy mężczyzn i kobiet, panie sekretarzu. Zważywszy na sieć naszych dróg i szybkość przemieszczania się naszych dywizji, szacuję, że zniszczonych zostanie osiemdziesiąt do stu procent korpusów.

— Nie wydaje się panu, że nie docenia pan naszych jednostek pancernych i artylerii, generale? — spytał prezydent.

— Panie prezydencie, trzymilimetrowe pociski z karabinów Posleenów bez trudu przechodzą wzdłuż przez transporter typu Bradley, a takie karabiny posiada jeden na dziesięciu z nich. Jeden na dwudziestu jest uzbrojony w automatyczną wyrzutnię rakiet hiperszybkich, które są w stanie roznieść czołg Abrams od czoła. To, że Posleeni w masie nie celują nie znaczy, że ich broń nie posiada celowników. Proszę nie zapominać, że te obliczenia nie uwzględniają Wszechwładców, których broń ma automatyczny system naprowadzania i jest tak dokładna, że można jej używać przeciw samolotom stealth. W masie wrogów będzie około pięciu tysięcy Wszechwładców. To prawie dywizja samych Wszechwładców. A jeden Wszechwładca to tak jak pięciu żołnierzy, nawet jeśli tylko się broni, a nie atakuje.

— Myślałem, że można ich zająć się nimi przy pomocy snajperów — stwierdził Sekretarz Obrony.

— Tylko przy ataku z zaskoczenia, sir, a Wszechwładcy nie są tak głupi. Większość z nich stosuje losowo dobierane uniki, dzięki czemu piekielnie trudno ich trafić, a poza tym każdy snajper ma do zestrzelenia równocześnie kilka, nawet cztery do pięciu, celów.

— A artyleria? — zapytał prezydent.

— To wprawdzie nasz najsilniejszy punkt — przyznał rozwścieczony generał — ale artyleria tylko powoduje straty, a nie zabija.

A Posleeni są bardziej wytrzymali na zranienie niż ludzie. Chciałbym, żeby się pan nad czymś zastanowił, panie prezydencie. Na nagraniu, które właśnie obejrzeliśmy, było widać mnóstwo zabitych przez pociski z pancernika, które są najskuteczniejszą bronią w naszym arsenale. Przekaźnik, czy policzyłeś zabitych w akcji pancernika?

— Tak.

— Ilu ich było?

— Osiem tysięcy plus minus cztery procent.

— Jaka to część ogólnej siły Posleenów?

— Szesnaście setnych procenta albo jeden i sześć dziesiątych promila.

— A więc mniej niż jeden procent, panie prezydencie i panie Sekretarzu, właściwie niewiele ponad jedną dziesiątą procenta.

Zobaczył, że obaj są zszokowani.

— Proszę się tak nie dziwić. Musimy zabić jeszcze blisko tysiąc razy tyle Posleenów. Pancernik North Carolina odniósł wiele uszkodzeń, więc powstaje pytanie, skąd weźmiemy tyle pancerników, ile potrzeba?!

— Więc mówi pan, że artyleria ich nie zatrzyma? — zapytał prezydent.

— Sir, wszystko wskazuje na to, że Posleeni ani się nie wycofują, ani nawet nie zatrzymują pod ostrzałem. Po prostu brną dalej, głupie sukinsyny. Pozostaje więc tylko ich zabić, zanim oni nas pokonają. Artyleria może ich powstrzymać tylko wyjątkowo silnym ogniem, co nie jest możliwe, bo po prostu nie mamy dość dział.

Przekonaliśmy się na Barwhon, że ogień artyleryjski unieszkodliwia może trzydzieści procent atakujących Posleenów, a pozostałe siedemdziesiąt procent uderza w nasze umocnienia obronne jak tsunami. Przekaźnik, ile to będzie w tym przypadku?

— Milion trzysta siedemdziesiąt dwa tysiące plus minus sześć procent, zakładając rozpoznany udział sił rozproszonych i zabezpieczających tyły armii.

— Ilu Wszechwładców?

— Trzy tysiące czterystu trzydziestu plus minus dziesięć procent.

— Liczba Posleenów przypadających na jednego strzelca?

— Pięćdziesiąt jeden plus minus dziesięć procent.

— Widzi pan więc, że to wcale nie przypomina walki z ludźmi, sir — podsumował Główny Dowódca. — Musimy stworzyć stałe umocnienia i zebrać ogromną liczbę żołnierzy. Gdybyśmy mieli czas, wysłałbym kilka jednostek szybkich ze wsparciem logistycznym i samobieżną artylerią, żeby opóźnić nadejście wroga. Ale w obecnej sytuacji najlepiej będzie, jeśli ufortyfikujemy Occoquan, zaminujemy drogi i wycofamy się aż za Potomac. Kiedy będziemy już mieć całą pierwszą armię na północnym brzegu Potomacu i dotrze do nas jedenasta dywizja pancerzy wspomaganych, i jeśli uzyskamy wsparcie inżynieryjne w postaci kontenerów z zasiekami i cementem, możemy znowu ruszyć do północnej Wirginii. Użyjemy tam pułapek ogniowych, żeby zmniejszyć liczebność Posleenów, i wtedy wysłanie regularnych oddziałów nie będzie już samobójstwem.

Jednostki pancerzy wystawimy na sam przód, a jeśli natkną się na bardzo silne wojska wroga, wycofają się do fortyfikacji, które my do tej pory wzniesiemy. Taki jest mój plan, sir, i sądzę, że jest dobry. Problem polega tylko na tym, że musimy stracić Cmentarz Arlington, ale, na Boga, odbijemy go! — zakończył Główny Dowódca.

— Nie wycofacie się z Richmond? — zapytał Sekretarz Stanu.

— Nie, sir. — Przekaźnik dowódcy usłużnie wyświetlił odpowiednią mapę na ekranie wizyjnym wielkości ściany. — Mamy zupełnie inny plan. Richmond łatwiej będzie ewakuować przez James; mają tam mniej ludzi i podobną infrastrukturę dróg jak południowy Dystrykt Kolumbia i Arlington. Punkt, którego broni generał Keeton, jest usytuowany w dobrym miejscu i ma jasno wytyczone trasy odwrotu. Samo Richmond ma lepsze warunki terenowe niż Arlington i kilka budowli, które umożliwią nam wykonanie planu obrony. Na przykład baza ogniowa, którą budują, jest jądrem zewnętrznej fortecy, tak jak to zakładaliśmy w Programie Fortec, i pomieści prawie cały korpus artylerii i dywizyjne baterie artylerii. Ze Wzgórza Libby można względnie bezkarnie strzelać do Posleenów, gdyż nie uda im się wspiąć na szczyt w obliczu zmasowanego ostrzału. Niestety Cmentarz Arlington nie leży na tak stromym zboczu, a mamy za mało czasu, aby to zmienić. Przejrzałem plan generała Keetona, kiedy DowArKon ogłosił swoje wsparcie, i uważam, że nie ma w nim błędów taktycznych i operacyjnych. Generał Keeton przewiduje, że prędzej czy później straci Richmond. Tak naprawdę chodzi o to, żeby dać Posleenom porządny wycisk. Fortyfikacje zatrzymają wroga i pozwolą na zmasowany atak artylerii, co wyrządzi Posleenom większe szkody niż starcie w otwartym polu. — Wskazał na ekran wizyjny, na którym — w miarę jak przekaźnik śledził ruchy wojsk dwunastego korpusu — zapalały się ikony kolejnych batalionów. — W ten sposób możemy schwytać Posleenów w pułapkę krzyżowego ognia.

Jeśli uda się ukończyć budowę wszystkich umocnień przed ich nadejściem, przypuszczam, że Schockoe Bottom może stać się cmentarzyskiem Posleenów.

— Czy nie można tego samego zrobić w Waszyngtonie? — zapytał Sekretarz Obrony.

— Nie będzie łatwo, sir. Jak już mówiłem, tak naprawdę nadaje się do tego tylko Arlington Hill, chociaż zbocze i tak jest za mało strome. W Waszyngtonie nie ma żadnych innych przeszkód terenowych, takich jak wały przeciwpowodziowe, odpowiednie nasypy drogowe albo dolinne kanały.

Prezydent kiwnął głową.

— Generale, pańska ocena sytuacji jest bardzo realistyczna.

— Ale nie zmienia to pańskiego zdania ani trochę, prawda, sir?

— Dzięki panu jestem świadom zagrożeń, które — przyznaję — pewne osoby przeoczyły. Pozwoli pan, że o coś spytam, skoro to chwila całkowitej szczerości. Co pan myśli o generałach Simosinie i Oldsie jako prowadzących plan obrony północnej Wirginii?

Generał Taylor zastanowił się przez chwilę.

— Generał Simosin jest jednym z najlepszych generałów kierujących jednostkami ciężkimi, takimi jak dziesiąty korpus. Jeśli powiemy mu, żeby skoncentrował obronę na południe od Potomacu, myślę, że wykona swoją robotę najlepiej na świecie. Sądzę, że będzie walczył aż do końca, chyba że otrzymałby pisemny rozkaz prezydenta o przerwaniu walki. Nie chciałbym, żeby padł ofiarą politycznej nagonki, jeśli doczołga się z powrotem z tak małą liczbą żołnierzy, że nie będzie miał kto pogrzebać zmarłych.

— A co będzie, jeśli to pan padnie ofiarą politycznej nagonki?

— Nie powinno być na mnie większej nagonki, jeśli umieści pan w swoim wystąpieniu takie sformułowanie, jak „wbrew opinii moich najstarszych stopniem doradców wojskowych” — odpowiedział Taylor z nikłym uśmiechem. — Poza tym, szczerze powiedziawszy, niewiele mnie to obchodzi. Ja martwię się o żołnierzy z dziesiątego korpusu, których trzeba będzie poświęcić, a nie o skutki polityczne.

Na twarzy prezydenta pojawił się gniewny grymas.

— A co z generałem Oldsem?

— Cóż, jeśli będzie za bardzo przeszkadzał Arkady’emu, wyślę chorążego Kidda do Nowego Jorku z rozkazem usunięcia go. Mówię to śmiertelnie poważnie, panie prezydencie.

Prezydent odchylił się w fotelu i przyjrzał dowódcy, stukając lekko palcem wskazującym w policzek.

— A więc jest pan stanowczo przeciwny wdrożeniu planu obrony?

— Uważam, że to pieprzony koszmar, sir.

Prezydent kiwnął głową.

— Generale, doceniam pańską bezpośredniość, może mi pan wierzyć lub nie. Może wyraził się pan zbyt ostro, ale ja szanuję pańską szczerość. A teraz proszę pozwolić, że powiem panu coś o skutkach politycznych, o „nagonce”, jak pan to ujął.

Prezydent odchylił się wygodnie w fotelu, złożył dłonie w kształt piramidy i wbił w oficera bazyliszkowate spojrzenie błękitnych oczu.

— Polityczny skutek będzie wtedy, kiedy administracja oznajmi amerykańskiej opinii publicznej, że zamierza oddać w ręce wroga większość historycznych miast w kraju i że są to nieuniknione straty podczas wojny. Polityczny skutek będzie wtedy, kiedy politycy zignorują żądania swoich wyborców, a także wtedy, gdy politycy tak bardzo uwierzą w swoje własne przemyślenia i uwagi doradców, że zapomną, co podpowiada nam historia. Ale ja nie zamierzam zrobić żadnej z tych rzeczy.

Edwards pochylił się do przodu i stuknął w czarny blat stołu.

W pokoju zrobiło się zupełnie cicho.

— Żołnierze w tych dywizjach to amerykańscy obywatele, ich rodziny i bliscy to też amerykańscy obywatele. Ci ludzie dali mi mandat, abym bronił Stanów Zjednoczonych do ostatniego tchu.

I oświadczam, generale, że mam zamiar to zrobić.

— Tak jest, sir — odpowiedział ponuro generał.

— Nie z powodu jakichś rozgrywek politycznych, ale dlatego, że obywatele Stanów Zjednoczonych chcą, żebyśmy bronili ich miast i miasteczek.

— Tak jest, sir.

— Czy zastosuje się pan do wszystkich moich dyrektyw?

— Tak, panie prezydencie — odpowiedział Główny Dowódca i wyprostował się. — Zawsze wykonuję rozkazy, nawet kiedy mam duże obiekcje. To mój obowiązek.

— Bardzo dobrze. Oto moje zalecenia. Siły Lądowe Stanów Zjednoczonych będą walczyć przeciw Posleenom na północy Wirginii.

Obronę zorganizujemy na południe od Potomacu, a wszystkie dostępne wojska będą na razie bronić obszaru Bazy Morskiej Quantico i przyległych terenów. Wydam ten rozkaz na piśmie i zwrócą się do narodu, aby przedstawić mój punkt widzenia. Mam obowiązek bronić narodu. Czy pan rozumie moje zalecenia?

— Tak, sir. Jaki jest najważniejszy cel obrony, poza utrzymaniem północnej Wirginii?

— Chodzi o to, żeby nie stracić ani cala ziemi, a szczególnie Arlingtonu, ale obrona powinna sięgać jak najdalej. Na początek większość dziesiątego korpusu zgromadzimy na południe od Occoquan.

Czy to dla pana jasne?

— Tak, sir, wewnątrz i wokół Quantico.

— Bardzo dobrze, generale. Winston Churchill powiedział kiedyś „Wojna jest zbyt ważnym przedsięwzięciem, żeby zostawić ją generałom”. Niezupełnie się z tym zgadzam, chociaż przyznam, że jestem za cywilną kontrolą nad wojskiem. Powodzenia i niech Bóg ma nas wszystkich w swojej opiece, szczególnie te biedne duszyczki we Fredericksburgu.

Kiedy generał opuścił Pokój Sytuacyjny, prezydent spojrzał na wciąż kipiącego gniewem Sekretarza Obrony.

— Generał Taylor chyba rzeczywiście niewiele obiecuje sobie po planie obrony?

— Chyba nie, panie prezydencie, chyba nie — wycedził przez zaciśnięte zęby sekretarz. — Nie mogę uwierzyć, że pozwolił mu pan mówić do siebie w ten sposób.

Edwards kiwnął głową.

— Jest dość popularny i pod jego komendą szala zwycięstwa może przechylić się na naszą stronę.

— Więc twierdzi pan, że musimy słuchać tych idiotyzmów, które wygaduje?

Prezydent odchylił się do tyłu i mocno złapał za poręcze fotela.

— Twierdzę, że lepiej, żeby pański przyjaciel Olds wiedział, co mówi.

Загрузка...