Zaczęło się od terkotu autonomicznych systemów strzeleckich.
Posterunek obserwacyjny znajdował się w przepisowej odległości stu metrów od kompanii i w polu widzenia drugiego plutonu, ale — z powodu zmęczenia po całej nocy wielokrotnych zmian pozycji i okopywania się nie raz, ale cztery razy, kiedy to dywizja realizowała coraz to nowe rozkazy dyslokacji, a batalion obejmował coraz to różne strefy kontroli i przerzucał kompanię tam i z powrotem — dwuosobowy zespół zasnął. Żołnierzy obudził terkot ustawionego obok ich niewielkiego okopu autonomicznego karabinu i świst pocisków karabinów magnetycznych, które odpowiadały na ostrzał.
Na swoim stanowisku kapitan Brantley rzucił na wpół zjedzonego hot-doga z chili, cebulą i przyprawami. Ku jego zaskoczeniu starszemu sierżantowi udało się wrócić z wystarczającą ilością jedzenia i sprzętem kuchennym, żeby nakarmić całą kompanię hot-dogami, hamburgerami i paskudną gotowaną fasolą z puszki. Po prawie dwóch dniach jedzenia wojskowych racji żywnościowych żołnierze zjedli wszystko tak szybko, że drużyna sierżanta musiała przygotować w dziesięciogalonowych kotłach dokładkę, a potem jeszcze jedną.
Dowódca był w szkole średniej bardzo dobry z historii. Wszystko wokół przypominało mu losy konfederackich i unijnych armii w latach wojny domowej. Podobne sceny wielokrotnie miały miejsce w lasach i na polach otaczających pozycje kompanii. Żołnierze wyrzucający saperkami ziemię z okopów, raz po raz wydobywali na światło dzienne kule typu Minnie z czasów wojny domowej, a wszędzie wokół wydawały się unosić duchy w szarych i niebieskich mundurach, dopingując do walki. Słyszał, jak grzechoczą wyciorami w lufach swoich widmowych karabinów i szepczą do ucha o strasznych scenach, które miały rozegrać się już niebawem.
Owinął się tymi szeptami jak pancerzem.
Spojrzał na cienką linię swoich żołnierzy — tę garstkę, jaką mógł objąć wzrokiem w sosnowym zagajniku — i poczuł, że ogarnia go rozpacz. Sytuacja wymagała obrony urzutowanej w głąb, bunkrów i zasieków, pasa ziemi niczyjej z oznaczonymi polami ostrzału. A oni dysponowali tylko nieliczną piechotą, głęboko okopaną, od czoła ubezpieczoną niewielką liczbą min i claymore’ów, wbrew zdrowemu rozsądkowi żywiąc nadzieję, że zdołają zatrzymać stukrotnie przewyższające ich liczbą siły.
Jedynym pocieszeniem było wsparcie artylerii. Kiedy zaczęli prowadzić wojnę z Posleenami, wojsko radykalnie zmieniło swój stosunek do problemu wyposażenia artylerii. Chociaż większa część armii nadal składała się z piechoty zmechanizowanej, zniknięcie problemu kontrostrzału artyleryjskiego prowadzonego przez wroga spowodowało, że artyleria mogła zrezygnować z opancerzenia. Tak narodził się M-222 Reaver.
Reaver był zmodyfikowaną wersją południowoafrykańskiego pojazdu lekkiej artylerii samobieżnej, sześciokołowym wozem terenowym z zamontowaną na pace haubicą kaliber 155 mm. Potrafił rozwinąć taką samą prędkość jak pojazdy wojsk zmechanizowanych i dysponował wystarczającą ilością amunicji do ich skutecznego wsparcia.
Trzy pełne baterie tych olbrzymów znajdowały się teraz w miejscach wsparcia dywizji, a ich siła rażenia przekraczała siłę artylerii trzech dywizji z końca dwudziestego stulecia. Posleenom może i udałoby się zająć ich pozycje, ale ponieśliby przy tym ogromne straty.
Kapitan upewnił się, że zweryfikowano go pozytywnie w automatycznej centralnej sieci kontroli ognia, po czym spokojnie podniósł do ust mikrofon i po raz pierwszy w życiu wypowiedział słowa wzywające prawdziwe wsparcie ogniowe.
— Centrala, Centrala, tu Echo-Trzy-Pięć, wsparcie ogniowe, odbiór.
Urwał i zaczekał chwilę na odpowiedź. Oparty na sztucznej inteligencji System Zdalnej Kontroli i Dowodzenia Naprowadzaniem Ognia Artylerii, czyli w skrócie Centrala, zazwyczaj odpowiadał natychmiast. Tym razem jednak najwyraźniej jeszcze nie rozpoznał wezwania albo był przeciążony.
— Centrala, Centrala, tu Echo-Trzy-Pięć. Wsparcie ogniowe, odbiór.
— Echo-Trzy-Pięć, tu Centrala, wezwanie wsparcia.
Nareszcie.
— Centrala, Centrala, koncentracja ognia Echo-Dwa, powtarzam, Echo-Dwa.
Znowu cisza. Kapitan odczekał dłuższą chwilę, po czym ponownie wezwał Centralę.
— Centrala, Centrala, tu Echo-Trzy-Pięć. Podaj status wsparcia ogniowego, odbiór.
— Echo-Trzy-Pięć, wsparcie ogniowe nie wezwane, odbiór.
— Co?! — wrzasnął i spojrzał na ukryte w wykopanej norze radio.
Jego oficer łączności poderwał się zakłopotany.
— Co się stało, sir?
Kapitan zdawał sobie sprawę, że musi zachować spokój. Nawet jeśli jedyny as, który jeszcze mu pozostał, zaczynał wyglądać na dwójkę.
— Mam trochę kłopotów z siecią komunikacyjną artylerii, ale zajmę się tym — skłamał.
Korzystał już kilka razy z Centrali podczas manewrów bez udziału żołnierzy i ćwiczeń z mapą i nigdy nie było najmniejszych kłopotów. System został z inicjatywy byłego Głównego Dowódcy Sił Lądowych zaprojektowany przez Zespół do Badań nad Zaawansowaną Technologią, i miał być przeciwwagą dla grupy GalTechu.
Koncepcja była prosta: połączenia nawiązane celem wezwania ognia artylerii realizowały zamiast ludzi komputery. Oprogramowanie rozpoznawania mowy odbierało wezwania wsparcia ogniowego wydawane przez upoważnione osoby, rejestrowało je i przekazywało do centralnego komputera. Komputer zaś ustalał priorytety, wykonywał obliczenia i rozsyłał komendy otwarcia ognia oraz informował jednostki wzywające ogień o statusie wezwania.
Komputer w połączeniu z IVIS i taktycznym GPS dokonywał selekcji i anulował polecenia otwarcia ognia do własnych żołnierzy, jednocześnie bardzo skutecznie rozdzielając rozkazy otwarcia ognia. Aby zamknąć usta opozycji niepewnej nowej technologii, przewidziano możliwość przejęcia kontroli nad systemem i wydawania niektórych poleceń wyłącznie przez ludzi. Właśnie teraz nadeszła taka chwila.
— Centrala, Centrala, tu Echo-Trzy-Pięć. Ostateczne wsparcie obronne, powtarzam, ostateczne wsparcie obronne. Przejmijcie kontrolę, priorytet jeden, odbiór.
Cisza.
— Co z artylerią, sir? — spytał oficer łączności, kiedy ktoś z drugiego plutonu wrzaskiem wezwał sanitariusza.
Jeden z sanitariuszy w pobliskim okopie wyczołgał się w kierunku linii obrony, gdy grupa centaurów przedarła się przez przedpole i pojawiła na widoku. Posleeński ostrzał omiótł umocnienia, przydusił ogień kompanii i zamienił nieszczęsnego sanitariusza w krwawą miazgę. Kapitan Brantley znowu schował się w swojej norze. Nagle radio znów zatrzeszczało.
— Echo-Trzy-Pięć, weryfikacja Whisky-Tango.
Przecież już to zrobiłem! Kapitan zajrzał do plecaka i wyciągnął ANCD.
— Viktor! Odbiór!
— Powtórz, składnia nie została rozpoznana, odbiór.
— Centrala, tu Echo-Trzy-Pięć, weryfikacja Viktor, odbiór.
— Echo-Trzy-Pięć, powtórz pełny sygnał wywoławczy, odbiór.
— Julia-Mike-Echo-Trzy-Pięć — powiedział bardzo powoli i wyraźnie.
— Julia-Mike-Echo-Trzy-Pięć, witamy w sieci, podaj polecenie, odbiór.
— Centrala, tu Echo-Trzy-Pięć, wsparcie ogniowe, odbiór.
— Echo-Trzy-Pięć, wezwanie wsparcia, odbiór.
— Centrala, tu Echo-Trzy-Pięć, wsparcie ogniowe, celuj Echo…
Wystawił głowę z nory i zerknął w stronę linii frontu. Szeregi Posleenów gęstniały, a siła ich ognia tłamsiła kompanię; tylko autonomiczne karabiny maszynowe jakoś sobie radziły. Na oczach kapitana działo plazmowe Wszechwładcy rozwaliło jeden z nich, zmniejszając siłę ognia kompanii. Wróg szybko wytyczył sobie drogą przez pole minowe, puszczają przez nie po prostu grupkę wojowników. Dowódca zobaczył, że dwóch z nich wyleciało w powietrze, ale za ich plecami kłębiły tysiące innych.
— Wsparcie ogniowe, cel Echo-Jeden. Ostateczne wsparcie obronne, priorytet jeden. Powtarzam: ostateczne wsparcie obronne, Echo-Jeden, priorytet jeden, odbiór.
Przez chwilę było cicho i kapitan przestraszył się, że będzie musiał zacząć wszystko od początku, a na to już nie było czasu.
— Echo-Trzy-Pięć, tu Centrala. Ostateczne wsparcie obronne w drodze. Trafienie za dwadzieścia pięć sekund. Sto pocisków.
Kapitan Brantley przełączył się na lokalną sieć plutonu.
— Wszystkie jednostki Echo, wszystkie jednostki Echo, ostateczne wsparcie obronne, Jeden-Pięć-Pięć w drodze. Dwadzieścia sekund! Nadchodzi! — Zatkał uszy rękami, przykucnął i uśmiechnął się do oficera łączności. — Oto i artyleria! Lepiej późno niż wcale!
— Tak, sir! — Oficer szybko włożył zatyczki do uszu i skulił się blisko ziemi. Dobry żołnierz, pomyślał kapitan i uśmiechnął się.
Uśmiechał się jeszcze, kiedy pierwszy pocisk kalibru 155 mm trafił w jego okop.
— Julia Jeden-Pięć, Julia Jeden-Pięć, tu Whisky Jeden-Pięć, odbiór!
Keren odwrócił się od komputera kontroli ognia i chwycił mikrofon. Od prawie dwóch minut słychać było dudnienie ciężkich pocisków artylerii, co oznaczało, że kapitan wezwał ostateczne wsparcie obronne, ale on nie mógł znaleźć w sieci polecenia otwarcia ognia dla moździerzy. Wywoływał go teraz trzeci pluton, a w sieci nadal nic nie było. Przynajmniej porucznik wysłał plutonowego Herda, żeby sprawdził rezerwową pozycję ogniową plutonu.
— Whisky Jeden-Pięć, tu Julia Jeden-Pięć Tatuś, słucham.
— Julia, jesteśmy pod ostrzałem tej cholernej artylerii! Straciliśmy pieprzone stanowisko dowodzenia i drugi pluton. Ostrzał już zatrzymał koniki, a teraz wykańcza nas! Zatrzymajcie tę artylerię!
Nie mamy z nikim łączności!
O, Boże. Keren przywołał ręką plutonowego i porucznika, którzy rozmawiali cicho obok trzeciego transportera.
— Whisky, potwierdź meldunek ostrzału własnych pozycji!
— Potwierdzam, do jasnej cholery! Niebieski ogień! Niebieski ogień!
Keren okręcił się w fotelu i połączył się z Centralną Siecią Kierowania Ogniem.
— Centrala, centrala, niebieski ogień! Powtarzam, niebieski ogień!
Sprawdź cel! Sprawdź cel!
Na ten krzyk wszyscy w okolicy odwrócili głowy w jego kierunku, a obu dowódców rzuciło się do niego biegiem.
— Tu Centrala do stacji wywoławczej, podaj sygnał wywoławczy i weryfikację.
— Centrala, tu Julia Jeden-Pięć, sprawdź cel dla Echo-Trzy-Pięć, powtarzam, sprawdź cel, sprawdź cel, niebieski ogień, sprawdź cel!
Czekał na odpowiedź, a tymczasem w oddali wciąż grzmiała artyleria. Polecenie sprawdzenia celu w przypadku ostrzału własnych pozycji powinno zostać wykonane natychmiast, a dopiero potem zweryfikowane.
— Julia Jeden-Pięć, zweryfikuj Alfa Sierra.
Kurwa mać. Coś się najwyraźniej schrzaniło w Centrali, gdyż nie powinien był nawet podawać sygnału wywoławczego. Wpisał coś do ANCD. Ponieważ urządzenie służyło do kierowania ogniem, zawierało „numery telefoniczne” całej dywizji. Dowódca plutonu sięgnął po swój ANCD, ale na widok miny kaprala odruchowo cofnął się o krok.
Wiedział już, dlaczego Keren został zdegradowany, i obawiał się, że jeśli będzie próbował wziąć ANCD, kapral po prostu zastrzeli go na miejscu bez zmrużenia oka.
— Charlie-Pięć-Tatuś-Pięć-Cztery — krzyknął Keren, używając sygnału wywoławczego i częstotliwości baterii artylerii przypisanej do udzielania wsparcia jego kompanii. Jeśli Centrala ma problemy, trzeba ją po prostu obejść.
— Tu Golf-Cztery-Julia-Jeden-Pięć, sprawdź cel! Sprawdź cel!
Niebieski ogień, powtarzam: niebieski ogień! Sprawdź cel! Sprawdź cel!
— Stacja wywoławcza, powtórz sygnał wywoławczy. Potwierdzam sprawdzenie celu! Powtórz sygnał wywoławczy!
Dzięki Bogu.
— Tu Golf-Cztery-Julia-Jeden-Pięć. Sprawdź cel!
— Potwierdzam. — Dudnienie artylerii ustało, kiedy jednostka znów wywołała stację. — Julia Jeden Pięć, weryfikacja Whisky Romeo.
— Przyjąłem, czekaj… weryfikacja Del-Ta.
— Julia, tu Tatuś, ostrzał był potwierdzony przez Centralę, odbiór.
— Przyjąłem. Nie mamy już pieprzonej kompanii, Tatuś. Nie wiem, co się stało z Centralą, ale właśnie wykończyliście kompanię Alfa pierwszego batalionu.
— Jezu! To był cholerny zweryfikowany rozkaz! — Przez chwilę było cicho. — Punkt celowania leży na przedpolu kompanii! Co się, kurwa, stało, odbiór?
— Jakie macie koordynaty kompanii?
— Julia, tu Whisky, odbiór! — pojawiło się połączenie z drugiego plutonu.
— Zaczekajcie, artylerzyści.
Keren odwrócił się do drugiej radiostacji, podczas gdy sierżant plutonu przejął mikrofon i kontynuował rozmowę z jednostką artylerii.
— Trzeci, mówcie.
— Wciąż potrzebujemy wsparcia ogniowego! Posleeni szykują się do kolejnego ataku!
— Przyjąłem. Czekajcie.
Keren chwycił nadajnik łączności międzypojazdowej i już miał wezwać ostateczne wsparcie obronne, ale spojrzał na komputer kontroli ognia. Kierując się instynktownym odruchem, którego nie potrafił zdefiniować, rzucił się do swojego stanowiska i zaczął grzebać za siedzeniem.
— Co ty tam robisz? — spytał porucznik Leper.
Tymczasem Keren sprawdzał na ręcznym planszecie radiolokacyjnym lokalizacje jednostek. Minęły już prawie dwa lata, odkąd po raz ostatni trzymał w ręku ten przestarzały sprzęt i z wielkim trudem przypominał sobie, jak go używać. Ale zważywszy na problemy z Centralą i fakt, że balistyczne komputery sekcji moździerzy były do niej podłączone, niech go piekło pochłonie, jeśli zaufa teraz jakiemukolwiek innemu sprzętowi.
— Coś sprawdzam, sir.
— Byle szybko.
— Moździerze, tu trzeci pluton! Potrzebujemy cholernego wsparcia artyleryjskiego, odbiór!
Keren chwycił mikrofon, nie odrywając wzroku od swoich obliczeń.
— Mamy strzelać do Posleenów czy prosto w wasze łby?
— Keren! — upomniał go porucznik.
— Przepraszam, sir.
Wyciągnął kalkulator i dokonał ostatnich obliczeń.
— Szlag!
— Co się stało? — spytał dowódca plutonu.
— Koordynaty ostatecznego wsparcia obronnego są popieprzone, sir — powiedział Keren i znowu wściekle zaczął wpisywać jakieś liczby. — Wyliczone komputerowo ostateczne wsparcie obronne trafiłoby prosto w stanowisko dowodzenia kompanii. W komputerze jest błąd.