Prezydent nachylił się w fotelu, oglądając nagranie z Barwhon.
Obraz przedstawiał rozległy teren otoczony niebotycznymi drzewami i bagnami, na którym walał się gruz, strzępy ubrań i podarte namioty. Na pierwszym planie wyraźnie widać było rozerwane poliestrowe opakowania po racjach żywnościowych, w których odbijała się wszechobecna purpura barwhońskiego nieba.
Komentarz reportera nie był potrzebny. Wcześniej pokazano zdjęcia sprzed tygodnia, zrobione podczas wizyty w centrum dowodzenia pierwszej dywizji piechoty. Tam, gdzie przedtem krzątali się żołnierze kwatermistrzostwa i urzędnicy brygady, teraz walał się tylko potrzaskany sprzęt i strzępy mundurów kamuflujących. Nigdzie nie było widać ani jednego ciała.
Błąd był całkiem banalny. Wycofanie batalionu z linii frontu, drobne spóźnienie zmienników, nieoczekiwany atak Posleenów. Na tyłach znalazła się nagle horda obcych odpowiadająca liczebnością dywizji. Podczas gdy oskrzydlone flankowe brygady dywizji walczyły o przetrwanie, Posleeni przeszli przez lekko uzbrojone i niedoszkolone oddziały zaplecza jak piła tarczowa przez balsę.
Nadal szacowano ostateczną liczbę poległych. Jak zawsze w przypadku walki z Posleenami, najdłuższa była lista zaginionych w akcji. W praktyce wszystkich można było uznać za zabitych. Wielu z nich stało się pożywieniem dla Posleenów, inni zginęli w bezkształtnej masie, jaką zrobiły z obcych przybyłe z odsieczą jednostki pancerzy wspomaganych.
Pancerze, tym razem batalion brytyjski, szły na czele idących z odsieczą dywizji. Nacierając z silnym wsparciem ogniowym, przebiły się przez centaurów i ocaliły niedobitków amerykańskiej dywizji piechoty. Potem przy pomocy oddziałów francuskich wycięły resztę Posleenów w pień.
Mimo to straty były ogromne. Większość żołnierzy dywizji zaginęła, co oznaczało, że byli martwi. A przed zbliżającymi się wyborami prezydent nie mógł sobie pozwolić na krytykę spowodowaną taką porażką.
Wyłączył telewizor i odwrócił się do Sekretarza Obrony Narodowej.
— I co ty na to? — zapytał.
— To w sumie nie pierwszy raz… — zaczął Sekretarz, ale nie zdążył dokończyć zdania.
— Nie w tym roku. W pierwszym roku walk ponieśliśmy duże straty, ale to pierwsza poważna klęska w tym.
— Chińczycy właśnie dostali wycisk na planecie Irmansul, panie prezydencie — wtrącił się jego Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego. Były dowódca piechoty potarł nos. Przez pierwszy tydzień działalności w administracji powiedział, co miał do powiedzenia. Teraz czekał na efekty.
— Ale nie siły NATO! — warknął prezydent. Pakt w zasadzie rozwiązano, ale tego terminu nadal używano na określenie jednostek pochodzących z krajów „Pierwszego Świata”. Siły NATO otrzymywały od Galaksjan o wiele większe fundusze niż armie innych części świata: dywizja NATO kosztowała Galaksjan dwanaście razy więcej niż dywizja Chińczyków. — Irmansul dostało tyle, za ile zapłaciło! Ale nas nie stać na takie straty. To się musi skończyć!
— To jest wojna, panie prezydencie — powiedział Sekretarz i spojrzał ukradkiem na Doradcę do spraw Bezpieczeństwa. — Czasem się wygrywa, a czasem przegrywa.
— Ja nigdy nie przegrywam, Robby — rzucił gniewnie prezydent. — I zaczynam się zastanawiać, czy tak samo jest z naszymi dowódcami.
— Nie odpowiada panu obsada stanowisk dowódczych, panie prezydencie? — zapytał Sekretarz.
— Nie wiem — odparł z przekąsem prezydent. — A jak wam się wydaje? Oglądam w wiadomościach te wszystkie reportaże o problemach ze szkoleniem i dyscypliną, a potem aż mi dudni w uszach od sporów, czy bronić równin nadbrzeżnych. A teraz to. Nic dziwnego, że się zastanawiam, czy na odpowiednich miejscach są odpowiedni ludzie!
— Jest kilka problemów, które obecnie… — zaczął Sekretarz i znów nie skończył, — Nie chcę słyszeć o żadnych problemach! — nie wytrzymał prezydent. — Chcę wreszcie usłyszeć o efektach! Macie jakieś sugestie?
Sekretarz Obrony w końcu pojął, czego chce prezydent — głowy twórcy „programu obrony”. Zważywszy na rozpoczętą kampanię, chce zrzucić z siebie odpowiedzialność za klęskę na Barwhon i wskazać winnego. Najlepiej byłoby go znaleźć na odpowiednio wysokim szczeblu, tak, by opinia publiczna miała wrażenie, że administracja „coś w tej sprawie robi”. Sekretarz zrozumiał nagle, że nie powinien wyskakiwać z rezygnacją.
— Myślę, że musimy zastanowić się nad zmianami w Dowództwie Sił Lądowych — powiedział ostrożnie.
— Myślę, że musimy zastanowić się nad czymś więcej — powiedział prezydent. — Musimy zmienić wszystkich ludzi na stanowiskach wyższych dowódców i zreorganizować strukturę dowodzenia.
Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego ukrył uśmiech.
Faktycznie, ziarno trafiło na żyzny grunt.
Na twarzy generała Jacka Hornera wykwitł szeroki, pozbawiony wesołości uśmiech. Słynny uśmiech, na który nabrało się już wielu jego podkomendnych.
— Co zrobił?!
Generał Jim Taylor, szef sztabu w Głównym Dowództwie Sił Lądowych, uśmiechnął się szeroko, nie przestając balansować na palcu nożem bojowym fairbairn.
— Wywalił dowódcę i jego zastępcę. — Jim Taylor nie żałował zastępcy dowódcy. Miał już do czynienia z wieloma żołnierzami piechoty morskiej, a tego uważał za zwykłego cywila w czapce marines. — I całkowicie zmienił strukturę dowodzenia. Najwyższy Dowódca został szefem szkolenia, wywiadu, logistyki i tak dalej.
Włącznie z Dowództwem Zaopatrzenia Baz Obronnych.
— DowArKon. — Drugi generał westchnął zrezygnowany. Przynajmniej jego stanowisko wreszcie nazwano po imieniu. Od czasu, gdy dwa lata temu wykonał swoje zadanie w filii piechoty Zarządu Technologii Galaksjańskich, zajmował stanowisko w DowArKon.
Przyniosło mu to sporo frustracji. Nie tylko dlatego, że marnowało się w ten sposób jego doświadczenie bojowe, ale także dlatego, że ponosił odpowiedzialność za bazy, nad którymi nie miał właściwie kontroli. Był „właścicielem” baz i „dowodził” ich obsadą, ale nie był zwierzchnikiem jednostek w nich stacjonujących. A jednostki te w dużej części składały się z rebeliantów, więc prawie codziennie wybuchały zamieszki. Koszty usuwania skutków tych zamieszek pokrywano z jego budżetu. Patrzył więc, jak jego wspaniale zapowiadająca się kariera wali się teraz w gruzy z powodu cudzych przewinień.
— Właśnie, że nie — powiedział generał Taylor. — Dowództwo Armii Kontynentalnej to największa zmiana. Bezpośrednio pod Najwyższym Dowódcą będą dwa stanowiska: DowArKon i Dowództwo Korpusu Ekspedycyjnego. Dowódca DowArKon będzie bezpośrednio dowodził wszystkimi rodzajami sił zbrojnych w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych.
Siwy generał, do którego zwracał się Taylor, gwałtownie poderwał się z fotela i wbił w niego lodowate spojrzenie błękitnych oczu.
— Żartujesz?!
— Nie — powiedział Taylor, szczerząc się w uśmiechu. — Chcę ci jeszcze coś powiedzieć, zanim sam o to zapytasz. Tak, Jack, zatrzymasz swoje stanowisko. Mówię to jako nowy Najwyższy Dowódca — dodał i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Generał Jack Horner usiadł z powrotem w fotelu i na jego zazwyczaj ponurej twarzy pojawił się rzadko tam widywany, prawdziwy uśmiech.
— Gratuluję. Jezu, jednak Bóg istnieje.
Taylor wzruszył ramionami i rzucił nożem w korkową tarczę ze zdjęciem Jar-Jar Binksa.
— Ale są też inne problemy. Chciał znowu wrócić do dawnego planu, ale chyba wybiłem mu to z głowy. Musimy za to utrzymać wojska na równinach nadbrzeżnych podczas głównej inwazji.
— Aha — powiedział Horner i znowu słabo się uśmiechnął. — Super.
— Tak. Prezydent ma w tym swój cel: opinia publiczna protestuje przeciwko całkowitej utracie równin. Zniszczyłoby to kraj, gdybyśmy wycofali się w Appalachy i Góry Skaliste, oddając wszystkie główne miasta…
— Niezły tekst — przerwał mu Horner. — Zamierzasz kandydować do Kongresu?
— Uważaj, co mówisz, partnerze. — Taylor uśmiechnął się ostrzegawczo. — Nie, nie zamierzam, ale to prawda.
— Sir — powiedział oficjalnie Horner — nie ma możliwości obrony równin.
— Nie zrozum mnie źle, Jack. Wiem o tym i nie zamierzam marnować naszych chłopaków, próbując to zrobić. I prezydentowi też na to nie pozwolę. Musimy jednak wymyślić plan obrony niektórych kluczowych miast.
— Których? — Generał Horner zmarszczył czoło. — To jeszcze jakoś przeżyję, jeśli tylko nie będziemy musieli za bardzo rozciągać linii.
— Cóż, to jeszcze ustalimy. Ale obiecałem, że w pierwszej kolejności będziemy bronić historycznych miast.
Horner kiwnął głową.
— Wiesz, już się w to kiedyś bawiłem. Obrona centralnej części wszystkich głównych miast. Ale tego nie da się zrobić w warunkach pełnego zaludnienia.
— To samo mu powiedziałem. Zaplanujemy ewakuację wszystkich mieszkańców, z wyjątkiem żołnierzy i niezbędnych cywilów. Nie zostaną żadne dzieci.
Horner przytaknął i znowu zmarszczył czoło.
— Dobrze. To właściwie będzie nawet lepszy plan obrony.
Taylor kiwnął głową z ponurym uśmiechem.
— Miasta częściowo odciągną wroga od górskich fortyfikacji.
— Poza tym zatrzyma to część Posleenów w tych miejscach, do których mogą dosięgnąć nasze odnowione pancerniki — zauważył Horner. — Do końca tygodnia sporządzę listę miast wytypowanych do obrony. Na pewno będzie wśród nich Norfolk, Dystrykt Kolumbia, San Francisco i Nowy Jork.
— Dobra. I zacznij się zastanawiać nad sposobem ewakuacji obrońców, gdyby zrobiło się za gorąco. Będą musieli się przygotować na pięcioletnią obronę bez wsparcia z zewnątrz. Ale jeśli Posleeni wedrą się wcześniej, musimy mieć plan ucieczki.
— To jeszcze jedno zadanie dla jednostek pancerzy wspomaganych — powiedział Horner. Znał już nazwisko człowieka, który napisze tę część planu. Zawsze trzeba dzwonić do eksperta.