6

Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
17:23 letniego czasu wschodniego USA
23 maja 2004

Prezydent nachylił się w fotelu, oglądając nagranie z Barwhon.

Obraz przedstawiał rozległy teren otoczony niebotycznymi drzewami i bagnami, na którym walał się gruz, strzępy ubrań i podarte namioty. Na pierwszym planie wyraźnie widać było rozerwane poliestrowe opakowania po racjach żywnościowych, w których odbijała się wszechobecna purpura barwhońskiego nieba.

Komentarz reportera nie był potrzebny. Wcześniej pokazano zdjęcia sprzed tygodnia, zrobione podczas wizyty w centrum dowodzenia pierwszej dywizji piechoty. Tam, gdzie przedtem krzątali się żołnierze kwatermistrzostwa i urzędnicy brygady, teraz walał się tylko potrzaskany sprzęt i strzępy mundurów kamuflujących. Nigdzie nie było widać ani jednego ciała.

Błąd był całkiem banalny. Wycofanie batalionu z linii frontu, drobne spóźnienie zmienników, nieoczekiwany atak Posleenów. Na tyłach znalazła się nagle horda obcych odpowiadająca liczebnością dywizji. Podczas gdy oskrzydlone flankowe brygady dywizji walczyły o przetrwanie, Posleeni przeszli przez lekko uzbrojone i niedoszkolone oddziały zaplecza jak piła tarczowa przez balsę.

Nadal szacowano ostateczną liczbę poległych. Jak zawsze w przypadku walki z Posleenami, najdłuższa była lista zaginionych w akcji. W praktyce wszystkich można było uznać za zabitych. Wielu z nich stało się pożywieniem dla Posleenów, inni zginęli w bezkształtnej masie, jaką zrobiły z obcych przybyłe z odsieczą jednostki pancerzy wspomaganych.

Pancerze, tym razem batalion brytyjski, szły na czele idących z odsieczą dywizji. Nacierając z silnym wsparciem ogniowym, przebiły się przez centaurów i ocaliły niedobitków amerykańskiej dywizji piechoty. Potem przy pomocy oddziałów francuskich wycięły resztę Posleenów w pień.

Mimo to straty były ogromne. Większość żołnierzy dywizji zaginęła, co oznaczało, że byli martwi. A przed zbliżającymi się wyborami prezydent nie mógł sobie pozwolić na krytykę spowodowaną taką porażką.

Wyłączył telewizor i odwrócił się do Sekretarza Obrony Narodowej.

— I co ty na to? — zapytał.

— To w sumie nie pierwszy raz… — zaczął Sekretarz, ale nie zdążył dokończyć zdania.

— Nie w tym roku. W pierwszym roku walk ponieśliśmy duże straty, ale to pierwsza poważna klęska w tym.

— Chińczycy właśnie dostali wycisk na planecie Irmansul, panie prezydencie — wtrącił się jego Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego. Były dowódca piechoty potarł nos. Przez pierwszy tydzień działalności w administracji powiedział, co miał do powiedzenia. Teraz czekał na efekty.

— Ale nie siły NATO! — warknął prezydent. Pakt w zasadzie rozwiązano, ale tego terminu nadal używano na określenie jednostek pochodzących z krajów „Pierwszego Świata”. Siły NATO otrzymywały od Galaksjan o wiele większe fundusze niż armie innych części świata: dywizja NATO kosztowała Galaksjan dwanaście razy więcej niż dywizja Chińczyków. — Irmansul dostało tyle, za ile zapłaciło! Ale nas nie stać na takie straty. To się musi skończyć!

— To jest wojna, panie prezydencie — powiedział Sekretarz i spojrzał ukradkiem na Doradcę do spraw Bezpieczeństwa. — Czasem się wygrywa, a czasem przegrywa.

— Ja nigdy nie przegrywam, Robby — rzucił gniewnie prezydent. — I zaczynam się zastanawiać, czy tak samo jest z naszymi dowódcami.

— Nie odpowiada panu obsada stanowisk dowódczych, panie prezydencie? — zapytał Sekretarz.

— Nie wiem — odparł z przekąsem prezydent. — A jak wam się wydaje? Oglądam w wiadomościach te wszystkie reportaże o problemach ze szkoleniem i dyscypliną, a potem aż mi dudni w uszach od sporów, czy bronić równin nadbrzeżnych. A teraz to. Nic dziwnego, że się zastanawiam, czy na odpowiednich miejscach są odpowiedni ludzie!

— Jest kilka problemów, które obecnie… — zaczął Sekretarz i znów nie skończył, — Nie chcę słyszeć o żadnych problemach! — nie wytrzymał prezydent. — Chcę wreszcie usłyszeć o efektach! Macie jakieś sugestie?

Sekretarz Obrony w końcu pojął, czego chce prezydent — głowy twórcy „programu obrony”. Zważywszy na rozpoczętą kampanię, chce zrzucić z siebie odpowiedzialność za klęskę na Barwhon i wskazać winnego. Najlepiej byłoby go znaleźć na odpowiednio wysokim szczeblu, tak, by opinia publiczna miała wrażenie, że administracja „coś w tej sprawie robi”. Sekretarz zrozumiał nagle, że nie powinien wyskakiwać z rezygnacją.

— Myślę, że musimy zastanowić się nad zmianami w Dowództwie Sił Lądowych — powiedział ostrożnie.

— Myślę, że musimy zastanowić się nad czymś więcej — powiedział prezydent. — Musimy zmienić wszystkich ludzi na stanowiskach wyższych dowódców i zreorganizować strukturę dowodzenia.

Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego ukrył uśmiech.

Faktycznie, ziarno trafiło na żyzny grunt.


* * *

Na twarzy generała Jacka Hornera wykwitł szeroki, pozbawiony wesołości uśmiech. Słynny uśmiech, na który nabrało się już wielu jego podkomendnych.

— Co zrobił?!

Generał Jim Taylor, szef sztabu w Głównym Dowództwie Sił Lądowych, uśmiechnął się szeroko, nie przestając balansować na palcu nożem bojowym fairbairn.

— Wywalił dowódcę i jego zastępcę. — Jim Taylor nie żałował zastępcy dowódcy. Miał już do czynienia z wieloma żołnierzami piechoty morskiej, a tego uważał za zwykłego cywila w czapce marines. — I całkowicie zmienił strukturę dowodzenia. Najwyższy Dowódca został szefem szkolenia, wywiadu, logistyki i tak dalej.

Włącznie z Dowództwem Zaopatrzenia Baz Obronnych.

— DowArKon. — Drugi generał westchnął zrezygnowany. Przynajmniej jego stanowisko wreszcie nazwano po imieniu. Od czasu, gdy dwa lata temu wykonał swoje zadanie w filii piechoty Zarządu Technologii Galaksjańskich, zajmował stanowisko w DowArKon.

Przyniosło mu to sporo frustracji. Nie tylko dlatego, że marnowało się w ten sposób jego doświadczenie bojowe, ale także dlatego, że ponosił odpowiedzialność za bazy, nad którymi nie miał właściwie kontroli. Był „właścicielem” baz i „dowodził” ich obsadą, ale nie był zwierzchnikiem jednostek w nich stacjonujących. A jednostki te w dużej części składały się z rebeliantów, więc prawie codziennie wybuchały zamieszki. Koszty usuwania skutków tych zamieszek pokrywano z jego budżetu. Patrzył więc, jak jego wspaniale zapowiadająca się kariera wali się teraz w gruzy z powodu cudzych przewinień.

— Właśnie, że nie — powiedział generał Taylor. — Dowództwo Armii Kontynentalnej to największa zmiana. Bezpośrednio pod Najwyższym Dowódcą będą dwa stanowiska: DowArKon i Dowództwo Korpusu Ekspedycyjnego. Dowódca DowArKon będzie bezpośrednio dowodził wszystkimi rodzajami sił zbrojnych w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych.

Siwy generał, do którego zwracał się Taylor, gwałtownie poderwał się z fotela i wbił w niego lodowate spojrzenie błękitnych oczu.

— Żartujesz?!

— Nie — powiedział Taylor, szczerząc się w uśmiechu. — Chcę ci jeszcze coś powiedzieć, zanim sam o to zapytasz. Tak, Jack, zatrzymasz swoje stanowisko. Mówię to jako nowy Najwyższy Dowódca — dodał i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Generał Jack Horner usiadł z powrotem w fotelu i na jego zazwyczaj ponurej twarzy pojawił się rzadko tam widywany, prawdziwy uśmiech.

— Gratuluję. Jezu, jednak Bóg istnieje.

Taylor wzruszył ramionami i rzucił nożem w korkową tarczę ze zdjęciem Jar-Jar Binksa.

— Ale są też inne problemy. Chciał znowu wrócić do dawnego planu, ale chyba wybiłem mu to z głowy. Musimy za to utrzymać wojska na równinach nadbrzeżnych podczas głównej inwazji.

— Aha — powiedział Horner i znowu słabo się uśmiechnął. — Super.

— Tak. Prezydent ma w tym swój cel: opinia publiczna protestuje przeciwko całkowitej utracie równin. Zniszczyłoby to kraj, gdybyśmy wycofali się w Appalachy i Góry Skaliste, oddając wszystkie główne miasta…

— Niezły tekst — przerwał mu Horner. — Zamierzasz kandydować do Kongresu?

— Uważaj, co mówisz, partnerze. — Taylor uśmiechnął się ostrzegawczo. — Nie, nie zamierzam, ale to prawda.

— Sir — powiedział oficjalnie Horner — nie ma możliwości obrony równin.

— Nie zrozum mnie źle, Jack. Wiem o tym i nie zamierzam marnować naszych chłopaków, próbując to zrobić. I prezydentowi też na to nie pozwolę. Musimy jednak wymyślić plan obrony niektórych kluczowych miast.

— Których? — Generał Horner zmarszczył czoło. — To jeszcze jakoś przeżyję, jeśli tylko nie będziemy musieli za bardzo rozciągać linii.

— Cóż, to jeszcze ustalimy. Ale obiecałem, że w pierwszej kolejności będziemy bronić historycznych miast.

Horner kiwnął głową.

— Wiesz, już się w to kiedyś bawiłem. Obrona centralnej części wszystkich głównych miast. Ale tego nie da się zrobić w warunkach pełnego zaludnienia.

— To samo mu powiedziałem. Zaplanujemy ewakuację wszystkich mieszkańców, z wyjątkiem żołnierzy i niezbędnych cywilów. Nie zostaną żadne dzieci.

Horner przytaknął i znowu zmarszczył czoło.

— Dobrze. To właściwie będzie nawet lepszy plan obrony.

Taylor kiwnął głową z ponurym uśmiechem.

— Miasta częściowo odciągną wroga od górskich fortyfikacji.

— Poza tym zatrzyma to część Posleenów w tych miejscach, do których mogą dosięgnąć nasze odnowione pancerniki — zauważył Horner. — Do końca tygodnia sporządzę listę miast wytypowanych do obrony. Na pewno będzie wśród nich Norfolk, Dystrykt Kolumbia, San Francisco i Nowy Jork.

— Dobra. I zacznij się zastanawiać nad sposobem ewakuacji obrońców, gdyby zrobiło się za gorąco. Będą musieli się przygotować na pięcioletnią obronę bez wsparcia z zewnątrz. Ale jeśli Posleeni wedrą się wcześniej, musimy mieć plan ucieczki.

— To jeszcze jedno zadanie dla jednostek pancerzy wspomaganych — powiedział Horner. Znał już nazwisko człowieka, który napisze tę część planu. Zawsze trzeba dzwonić do eksperta.

Загрузка...