— Dzień dobry, panie profesorze!
Wielebny doktor Nathan O’Reilly, kierownik Wydziału Archeologii i Historii Starożytnej Reagan podniósł wzrok znad ekranu komputera i oczy mu się zaświeciły. Młoda kobieta stojąca w progu była nie tylko jedną z jego ulubionych byłych studentek, ale też wielką plotkarą. A ponieważ w swojej nowej pracy często słyszała plotki, które go interesowały, zawsze z przyjemnością się z nią widywał.
— Kari! Wejdź — powiedział wstając i odsuwając dla niej fotel. — Kawy?
— O, nie! — zaprotestowała. — Nie mogłabym wypić ani kropli więcej. Pracowałam całą noc i zaraz idę do łóżka!
— Od kiedy to Biuro Protokołów Białego Domu pracuje na nocną zmianę? — zdziwił się O’Reilly. Wypił łyk kawy i spojrzał na cezowo-kwarcowy zegar na ścianie. Wśród dziwacznej kolekcji starożytnych alembików, zabytków archeologicznych i starych książek zegar wyglądał jak reaktor jądrowy w rzymskim Koloseum.
Był prezentem od innego byłego studenta. Nowomianowany wiceadmirał Floty Federacyjnej wręczył go swojemu staremu mentorowi i zażartował, że profesor będzie teraz wiedział, który mamy wiek. Zegar wskazywał, że Kari wraca do domu tuż po szóstej rano.
O’Reilly z doświadczenia wiedział, że Kari, poza tym, że była ładna i bardzo bystra, była też trochę leniwa. Profesor nigdy by się nie spodziewał, że jest zdolna przepracować całą noc.
— Och! — zawołała, odrzucając z twarzy niesforny kosmyk włosów. — To takie ekscytujące! Tirianin Lord Dol Nok przyjeżdża z oficjalną wizytą! I na samym początku przyjedzie właśnie tutaj!
— Kari, Kari — próbował ją uciszyć profesor — uspokój się, skarbie. „Właśnie tutaj” to znaczy na Uniwersytet George’a Masona czy do Waszyngtonu?
— Do Waszyngtonu! Zamierza spotkać się na szczycie z prezydentem Edwardsem i sfinalizować sprzedaż ciężkiej broni dla centrów obrony planetarnej w Stanach Zjednoczonych!
Profesor pokręcił głową. Kari była cudowną dziewczyną, ale było za wcześnie, by aż tak się entuzjazmować.
— To wspaniała wiadomość. Ale czemu pracowałaś całą noc?
— Och — westchnęła teatralnie — spotkanie odbędzie się dopiero za kilka miesięcy, ale protokoły umów z Wielkim Tirianinem są strasznie skomplikowane. Wcześniej w Białym Domu sądzono, że jedyne protokoły tego rodzaju sporządzali Chińczycy. Ale to nie jest prawda. Udało mi się przekonująco wykazać, że istnieje podobieństwo do znanych egipskich motywów…
O’Reilly przechylił się do przodu i skupił na dziewczynie całą swoją uwagę. Chociaż z pozoru Kari sprawiała wrażenie głupiej blondynki, była jedną z najbystrzejszych młodych dziewcząt, które miał zaszczyt nauczać. Odznaczała się większą nawet niż on sam zdolnością dostrzegania wzajemnych oddziaływań dawnych społeczeństw. Gdyby jeszcze nie była taką paplą i miała choć minimalne pojęcie o tym, co dzieje się dookoła niej, byłaby idealnym kandydatem do Societe.
Pokiwał głową, kiedy zauważyła zadziwiającą zgodność protokołów sądowych z epoki minojskiej i protokołów Darhelów. Profesor był świadom tego podobieństwa, a nawet zwrócił jej na to uwagę podczas ostatniej wizyty. W przeciwieństwie do Kari wiedział, skąd biorą się te zbieżności. Protokoły minojskich sądów wzorowano na protokołach egipskich i fenickich. Odkąd został członkiem Societe, to, co miał do powiedzenia o imperium Majów, Egipcie i Fenicji, nie nadawało się do umieszczenia w podręcznikach. I właśnie to bolało go najbardziej.
— W każdym razie — zakończyła swój wywód Kari — musimy całkowicie zmienić plan. Przysięgam, ci idioci z Departamentu Stanu myślą, że Darhelowie to tylko dziwnie wyglądający Chińczycy albo coś w tym rodzaju! Nie mają pojęcia, jak z nimi postępować. Niech pan sobie wyobrazi, że chcieli serwować pieczeń wołową wegetarianom!
— Departament Stanu jest zazwyczaj bardziej kompetentny — zaśmiał się profesor. — Ciekawe, czy zajmowali się już wcześniej zwyczajami Darhelów?
Wiedział, że tak. Kari nie była jedyną byłą studentką, która od czasu do czasu wpadała do niego na pogawędkę.
— Nie wiem, który matoł przygotował menu — odpowiedziała — ale na szczęście udało się to naprawić. Wcześniej najwyraźniej przeoczono tę sprawę.
— Widzę, że dobrze ci idzie — powiedział z uśmiechem profesor.
— Och, nie wiem — westchnęła, a jej zazwyczaj uśmiechnięta twarz spochmurniała. — Jaki to ma sens? I tak będziemy mieli piekło na ziemi, niezależnie od tego, jak dobrze sporządzę protokoły.
— Wszyscy musimy robić swoje. — Profesor uśmiechnął się pocieszająco — Pomyśl o tych biednych ludziach, którzy harują w fabrykach, czy chociaż sklepach całodobowych. Ty przynajmniej pracujesz w Białym Domu.
— Hmm. — Kari zmarszczyła czoło w zamyśleniu. — Ale ostatnio czuję, że powinnam robić coś więcej.
— Na przykład?
— Lany zaproponował mi stanowisko w swoim sztabie.
— Chcesz się zaciągnąć do Floty? — zapytał profesor, zaskoczony.
— Nie zaciągnąć. Zostać oficerem. Potrzebują oficerów, którzy mogliby być łącznikami z Indowy i Darhelami.
Przez chwilę patrzył na nią ponuro. Jeśli Kari opuści Biały Dom, on straci dobre źródło informacji, ale i ona będzie się czuła jak ryba wyjęta z wody. Nie miała pojęcia, jak bardzo wojskowe życie różni się od tego, które do tej pory znała.
— Kari — zapytał ostrożnie — powtórz, po co ten przyjeżdża z wizytą Tirianin?
Uniosła brew i przekrzywiła głowę.
— Jest pewien problem z ciężką bronią grawitacyjną dla centrów obrony planetarnej. Galaksjanie nie zdążą wyprodukować przed inwazją planowanej ilości. Poza tym nowy plan obrony miast będzie wymagał więcej broni, niż szacował Pentagon. Tirianin przyjeżdża, żeby ostatecznie ustalić ilość uzbrojenia nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, ale i dla całego świata.
— Hmm — mruknął profesor, kiwając głową. — Myślisz, że Tirianin byłby bardziej przychylnie nastawiony do prośby Stanów Zjednoczonych o więcej broni, gdyby prezydent uścisnął mu dłoń i udał się z nim na obiad, na którym podano by pieczeń?
— Och! — Kari spojrzała na niego ze zdziwieniem.
Twarz starszego mężczyzny rozjaśnił zachęcający uśmiech. Kari pomyślała, że kiedy profesor uśmiecha się w ten sposób, wygląda na młodszego o trzydzieści lat. Nadal miał najbardziej zielone oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Zastanawiała się przez chwilę, jaki był za czasów młodości. Wiedziała, że późno wybrał swój obecny zawód i że miał płomiennorude włosy, zanim osiwiał. Pewnie był niezłym podrywaczem.
— Zamierzasz przyjąć propozycję pracy we Flocie? — zapytał.
— Nie — pokręciła głową. — Pańska logika jest jak zwykle doskonała. — Odwzajemniła uśmiech. — A pan?
Tym razem on wyglądał na zakłopotanego.
— Cóż, ministerstwo nie uznało za konieczne przywrócić do służby byłego młodszego oficera, niezależnie od jego późniejszych osiągnięć.
Kari pokręciła głową.
— Idioci. Mogliby wysłać pana do wywiadu Floty. Rozumie pan Galaksjan i Posleenów lepiej, niż ktokolwiek w wojsku.
Twarz profesora nie zdradziła przerażenia, jakie wywołała w nim ta uwaga. Wydawało mu się, że starannie ukrywa fakt posiadania znacznej wiedzy na temat galaksjańskich „sojuszników” i ich domniemanych wrogów. Najwyraźniej nie był dość ostrożny.
— Cóż, wydaje mi się, że wiedza o ludzkości, jej wadach i zaletach jest wystarczającą podstawą do wyciągania wniosków o naszych sprzymierzeńcach i wrogach. W końcu nie różnimy się od nich aż tak bardzo.
Kari przytaknęła i ziewnęła.
— Och — zawołała i zakryła usta ręką. — Przepraszam!
— Nic nie szkodzi, moja droga — powiedział profesor i puścił do niej oko. — Chyba musisz się przespać.
Kari wstała, a profesor pożegnał ją staroświeckim ukłonem.
Dziewczyna zatrzymała się w otwartych drzwiach.
— Będę bardzo zajęta przez jakiś czas, więc nie będę mogła się z panem spotykać. Proszę na siebie uważać, profesorze.
— Ty też, moja droga. Ty też. Zdecydowanie powinnaś na siebie uważać.
Usiadł i wrócił do analizy widocznych na ekranie tabliczek pokrytych pismem sanskryckim, ale w jego głowie kłębiły się różne myśli. Zaczął nucić piosenkę, dawno zapomnianą i śpiewaną już tylko przez dzieci w przedszkolu.
— „Jankes pojechał do miasta na swoim kucyku…”