20

Fort Myer, Wirginia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
16:50 letniego czasu wschodniego USA
27 września 2004

— Generale Olds. — O’Neal lekko skinął głową przed zbliżającym się dowódcą pierwszej armii. — Mam nadzieję, że podobała się panu konferencja.

Obowiązkowe przyjęcie kończące konferencję wszystkich rodzajów broni było dla dowódców i członków ich sztabu okazją do jeszcze jednego, ostatniego spotkania, na którym mogli omówić wszystkie kwestie pominięte w oficjalnych rozmowach.

W ciągu następnych kilku tygodni łącza komputerowe miały się grzać od e-maili; wszyscy będą chcieli zapytać o sprawy, które nagle im się przypomniały, i wprowadzić zmiany w ustalonych planach. Przecież — jak wielokrotnie udowodniło to amerykańskie wojsko — otwarta i pełna komunikacja jest kluczem do skutecznych operacji wojskowych, a dezorientacja najszybszą drogą do klęski.

Dla Mike’a przyjęcie oznaczało jednak jeszcze jedną scysję ze starszymi oficerami, którzy — zdaniem O’Neala — byli idealną ilustracją zasady Petera.[2] Pocieszał się tylko, że kiedy spotkanie się skończy, weźmie sobie dwa tygodnie wolnego i pojedzie sprawdzić, jakie złe nawyki Cally przejęła od jego taty.

— O’Neal — powiedział wysoki, szczupły i wysportowany dowódca, kiwając głową w odpowiedzi na pozdrowienie. — Miałem nadzieję, że wyjaśni pan pewną sprawę. O ile się nie mylę, zaproponował pan DowArKonowi dyrektywę zakazującą użycia jednostek pancerzy wspomaganych w sytuacji, kiedy jakiś punkt Programu Fortec albo obrony górskiej padnie.

Mike szybko zastanowił się, czy w tym stwierdzeniu może kryć się jakaś pułapka.

— Tak, generale, zgadza się.

— Nawet, gdyby te jednostki miały pomóc przeżyć broniącym się jeszcze żołnierzom?

— Powtarzam, generale, że taki jest zamysł tej dyrektywy.

— Więc pan albo DowArKon w pana osobie uznajecie batalion pancerzy wspomaganych za równie ważny, jak jednostki uczestniczące w Programie Fortec, odpowiednik korpusu wyszkolonych żołnierzy? Około siedemdziesięciu tysięcy istnień ludzkich wobec sześciuset?

Mike ostrożnie zastanowił się nad odpowiedzią.

— Generale, rozumiem, że nie zgadza się pan z tym…

— Ma pan rację, kapitanie, i wyjaśniłem to, jak sądzę, wystarczająco dobrze generałowi Hornerowi. Nie ma żadnego wojskowego uzasadnienia dla takiego stanowiska, a jeśli Siły Uderzeniowe Floty uważa, że jej jednostki są zbyt dobre, żeby wspierać armię, to zastanawiam się, czy powinniśmy je finansować!

Ziemia daje tylko ułamek funduszy dla Sił Uderzeniowych Floty, generale, pomyślał Mike. Jak na standardy galaksjańskie, jesteśmy niemal nędzarzami.

— Sprawa nie polega na braku chęci, generale, ale raczej na po wojskowemu chłodnej logice — stwierdził Mike.

Generała powołano ponownie do służby po jednej z najdłuższych karier wojskowych w dziejach armii Stanów Zjednoczonych; w jakiś sposób jednak udało mu się dojść do obecnego stanowiska nie biorąc udziału w żadnej prawdziwej bitwie. Ponadto pierwszy okres jego służby w stopniu starszego oficera przypadł na czas redukcji etatów w wojsku, zakończony Monsunowym Gromem, kiedy to fizyczna sprawność i poprawność polityczna liczyły się o wiele bardziej, niż gotowość bojowa jednostki.

Generał brał udział zarówno w Pustynnej Burzy, jak i Monsunowym Gromie, ale tak się jakoś dziwnie złożyło, że nigdy nie wysłano go w strefę działań wojennych. Prawdopodobnie właśnie dlatego był jednym z oficerów, którzy winą za niepowodzenia Monsunowego Gromu obarczali żołnierzy, a nie plan działań i ogólną gotowość armii.

Mike nawet cieszył się na myśl o dniu, w którym generał wreszcie przejmie odpowiedzialność za prawdziwą operację wojskową i stanie w obliczu sytuacji, w której będzie tracił ludzi i teren szybciej, niż zdołają nadejść posiłki. Ale Mike współczuł też żołnierzom, którzy będą musieli unieść ten ciężar. Co ja mówię! To przecież ja jestem takim żołnierzem, pomyślał.

— Pozwoli pan, że zadam panu pytanie, sir.

— Proszę.

— Jestem pewien, że przejrzał pan raporty z Barwhon i Diess, sir.

Zauważył pan, że konwencjonalne wojska, kiedy ryzykują opuszczenie stałych umocnień obronnych niezmiennie ponoszą znaczące straty w ludziach, podczas gdy jednostki pancerzy wspomaganych mogą krążyć po okolicy praktycznie według uznania, a często potrafią stanąć do walki bez większych strat?

— Jestem świadom tego faktu, ale nie zgadzam się z wnioskiem, który pan z tego wyciąga: że jednostki pancerzy wspomaganych należy chronić, bo są jedyną manewrową siłą, która może zaatakować wroga. Poziom strat zależy przede wszystkim od ukształtowania terenu, a nie od taktyki, sprzętu i planów operacyjnych. Powierzchnia zarówno Barwhon, jak i Diess nie nadaje się na pole nowoczesnej, ruchomej bitwy. Bagna na Barwhon uniemożliwiają użycie czołgów, a megawieżowce na Diess użycie artylerii i skuteczne wsparcie logistyczne. W otwartym, a nawet mieszanym terenie, zmechanizowana kawaleria i siły pancerne będą mogły wciągnąć Posleenów w liczne pułapki ogniowe. Oto jak trzeba z nimi walczyć na równinach! Wszyscy mówią, że stracimy równiny, ale to bzdury! Kiedy tylko Posleeni znajdą się na równinach, na otwartym terenie, nasze kolumny wojsk pancernych i artyleria zjedzą ich żywcem. Program Fortec należałoby nazwać „Maginot Dwa Tysiące”. Nie sięgajmy po strategię, z którą z łatwością poradzili sobie żołnierze Wehrmachtu! Najwyraźniej nie wszyscy znają podstawowe fakty z historii wojskowości. A co do pancerzy: jedna dziesiąta wydatków na te puszki wystarczyłaby na zakup tysiąca wozów bojowych. Wyraziłem już swoją profesjonalną opinię na temat skuteczności konwencjonalnego sprzętu w zbliżającym się konflikcie.

Szczerze wątpię, żeby jeden batalion pancerzy wspomaganych był wart tyle samo, co pięć cholernych dywizji wyszkolonej i zaopatrzonej w sprzęt zmechanizowanej piechoty. Szczerze w to wątpię.

Pod koniec swojej tyrady generał aż się zapienił.

— Cóż, generale… — powiedział Mike i urwał.

Doszedł do wniosku, że w żaden sposób nie może już bardziej zdenerwować tego oficera. Było oczywiste, że należy do tych, którzy odrzucają koncepcję Programu Fortec i GalTechu. Na szczęście Mike nie podlegał mu w hierarchii dowódczej, więc mógł zrobić wszystko, oprócz strzelenia tego nadętego palanta w nos, i nie ponieść za to żadnych konsekwencji.

— Cóż, generale — podjął — to pańska osobista opinia… a zna pan to powiedzenie o opiniach. — Uśmiechnął się zimno i odczekał, żeby obelga zdążyła dotrzeć do adresata. — Obawiam się, że jeszcze przed pierwszą inwazją obaj będziemy mieli wiele możliwości weryfikacji naszych poglądów. Żywię głęboką nadzieję, że to pan ma rację; ogromnie ułatwiłoby mi to zadanie. A teraz wybaczy pan, ale spieszę się na samolot. Poruszono niebo i ziemię, żebym mógł spędzić tydzień z rodziną. A ja chciałbym mieć zarówno ziemię, jak i niebo po swojej stronie.

Загрузка...