— Tak, Ampele? — Starszy sierżant Pappas podniósł wzrok na wyświetlony przez inteligentny przekaźnik wizerunek sierżanta operacyjnego. Właśnie próbował odrobić zaległości w papierkowej robocie, które narosły podczas jego urlopu. Stłumił rozdrażnienie; świeżo promowany młody sierżant znany był z tego, że nie marnuje niczyjego czasu.
— Sierżancie, mam informację z kancelarii batalionowej, że dostaniemy nowego starszego plutonowego.
— Mamy wystarczająco dużo żołnierzy — mruknął Pappas.
— Według kancelarii brakuje nam jednego, i teoretycznie mają rację.
— Jeśli chcą go wsadzić do drużyny Stewarta, to chyba jakieś żarty.
— Nie wiem, co innego mogliby z nim zrobić. Jest starszy stopniem od Stewarta, a wszystkimi innymi drużynami dowodzą już starsi plutonowi.
— Masz jego akta? I jak stoimy z awansowaniem Stewarta?
— Akta są jeszcze w drodze, ale ci z kancelarii zapewnia, że dostaniemy je do ręki, zanim ten nowy przyjedzie, a i on ma ze sobą wydruk. Nie ma mowy, żeby góra zgodziła się na Stewarta. Dopiero co skończył podstawowe szkolenie!
— Tak samo jak ty, a mimo to dostałeś swoje belki. Nieważne.
Kiedy ten nowy koleś przyjedzie, przyślij go do mnie.
— Tak jest.
— Starszy plutonowy Duncan — powiedział nowy podoficer, kiedy stanął w drzwiach — zgłasza się na rozkaz u starszego sierżanta.
Duncan miał duże doświadczenie — rozpoczynał właśnie dwunasty rok kariery wojskowej — i wiedział, że niezależnie od tego, co mówiła procedura, zazwyczaj nowo przybyły żołnierz nie od razu był przedstawiany swojemu starszemu sierżantowi albo dowódcy.
Ci ludzie mieli bardzo dużo obowiązków i bardzo napięte terminy.
Dlatego jeśli zaraz po przyjeździe dostało się rozkaz bezpośredniego zgłoszenia do jednego z nich, zazwyczaj oznaczało to kłopoty.
A on naprawdę chciał uniknąć kłopotów. Szczególnie ze strony tego wielkiego sukinsyna, który miał być teraz jego nowym sierżantem.
— Proszę wejść… Duncan, o ile dobrze usłyszałem. Krzesło jest tam. — Ernie Pappas, który ciągle myślał o sobie jako o Gunnym sierżancie, potrafił stwierdzić, kiedy ktoś jest zdenerwowany. I podejrzewał, że wie dlaczego. — Pewnie zastanawia się pan, dlaczego od razu tu pana wezwałem — ciągnął. — Chciałem wyjaśnić kilka spraw. Opowiedzieć o termitach w pana nowym domu, używając przenośni.
Pappas przyjrzał się szybko swojemu najnowszemu podoficerowi i odniósł mieszane wrażenia. Przede wszystkim facet nie był odmłodzony. Dobijał chyba trzydziestki. Miał umęczone spojrzenie, trochę jakby był w szoku, podobnie jak Stary pierwszego dnia po przyjeździe. Nosił też naszywkę, którą Pappas widział wcześniej tylko u kapitana, a która oznaczała, że podoficer brał udział w bitwie z użyciem broni nuklearnej. Niezależnie od tego, jak ciężko było na Barwhon, tę odznakę można było otrzymać tylko za udział w jednym starciu. Wyciągnął rękę po wydruk akt osobowych, który podoficer ściskał w dłoni.
— Diess? — zapytał cicho.
— Tak. I wróciłem właśnie z Barwhon — odpowiedział plutonowy. — Skąd pan wie?
— Widziałem już wcześniej taką naszywkę.
Pappas powstrzymał się od dalszych wyjaśnień i zaczął czytać akta. Pominął wszystkie bzdury na początku — wypisane głównie na użytek komisji awansów — i przeszedł od razu do przebiegu kariery wojskowej. Po kilku minutach Pappas zamknął teczkę i uśmiechnął się.
— O co chodzi? — zapytał Duncan.
Jego nowy sierżant prawdopodobnie wyczytał z akt coś, co sprawiło, że zweryfikował swoje pierwsze wrażenie na jego temat. Najprawdopodobniej wzmiankę o artykule 15 sprzed Diess albo komentarz na temat ostatniego przydziału.
— Cóż, zabawimy się w starą grę o dobrej i złej wiadomości — powiedział Pappas z lekkim uśmiechem. — A zacznę od średniej.
Chciałbym, żeby pan wiedział, że sierżant dowodzący pańskim plutonem to kobieta. Sierżant Bogdanowicz przed reorganizacją sił zbrojnych była instruktorem w piechocie morskiej, a potem przeszła do Sił Uderzeniowych Floty. Jest bardzo kompetentna i doskonale prowadzi pluton. Wątpię, żeby miał pan z nią problemy, chyba że ma pan uprzedzenia do kobiet. Zależy mi na szczerej odpowiedzi, gdyż ewentualnie mogę zmienić obsadę stanowisk.
Jakbym miał odwagę o to poprosić, pomyślał Duncan.
— Nie, w porządku. Nie pracowałem nigdy z kobietą jako szefem, ale kobiety pojawiły się już w naszych jednostkach, kiedy opuszczałem Diess. Nie przeszkadzają mi, jeśli są dobrymi żołnierzami.
— Miał pan problemy z tymi, które nie były dobrymi żołnierzami? — zapytał ostrożnie sierżant.
— Sierżancie — powiedział Duncan i zmarszczył czoło — jeżeli któryś z moich ludzi rozryczy się jak dziecko, bo powiem mu, że spierdolił sprawę, to tak, będę miał z tym problem. Nie cackam się z mężczyznami i nie będą się cackał z kobietami. Tak, miałem mały problem na Diess, ale ta kobieta nie należała do moich ludzi.
W końcu stwierdziła, że Siły Uderzeniowe Floty to nie miejsce dla niej.
Pappas postanowił przyjąć to na wiarę. Słyszał o kilku nieprzyjemnych incydentach z udziałem kobiet, ale nigdy nie zdarzyło się to w kompanii Bravo. W Siłach Uderzeniowych Floty były jednostki wojskowe z krajów, w których istniała tradycja uczestniczenia kobiet w akcjach bojowych. Nie oznaczało to wcale przyzwolenia na kobiece słabości. Nie chodziło o to, że tak zwane kobiece podejście nie ma żadnych zalet, lecz o to, że nie sprawdza się w walce.
Flota zaczynała to sobie uświadamiać; jednostki amerykańskie o wiele wolniej, niż inne. Według Pappasa, kobiety żołnierze, takie jak Bogdanowicz czy Nightingale, musiały udowodnić, że nadają się na stanowiska wojskowe. W piechocie nie dostawało się niczego za darmo. A szczególnie wtedy, kiedy toczyła się wojna.
— Dobra. — Podrapał się długopisem w tył głowy. — A więc nie powinien pan mieć z tym problemów. A teraz naprawdę zła wiadomość. Zakończyliśmy już Program Oceny Gotowości Bojowej i uzyskaliśmy maksymalną ilość punktów, więc zrozumiałą rzeczą jest, że jestem dumny z moich młodszych stopniem dowódców, i nie chcę, aby coś się w tym względzie zmieniło.
Mam jedną drużynę, którą dowodzi plutonowy zamiast starszego plutonowego, ale jest tak wspaniały, że zastanawiam się, czy pana nie zakatrupić, żeby tylko utrzymać go na tym stanowisku. — Uśmiechnął się, żeby pokazać, że to tylko żart. — Niestety ma małe doświadczenie — praktycznie dopiero co wyszedł z obozu dla rekrutów — więc pan musi przejąć dowództwo w tej drużynie.
— Cóż, sierżancie — Duncan ściągnął brwi — jestem leniwym człowiekiem. Chętnie pozwolę dowódcy zespołu Alpha prowadzić całą tę cholerną drużynę…
— Tak, tak, wierzę. W każdym razie myślę, że powinien pan wspierać Stewarta. Przyjechałem tu ze szkolenia podstawowego Floty w obozie McCall z nędznymi zaczątkami kompanii, a Stewart przyjechał ze mną. Proszę zaczekać, aż będzie pan miał z nim do czynienia. Sam pan się przekona, że jest wyjątkowy. Na zakończenie uprzedzam, że wątpię, czy będę mógł coś zrobić, jeśli będzie pan miał jakieś problemy ze Stewartem. Albo z Bogdanowicz. Albo nawet ze mną.
— Dlaczego? — zapytał Duncan, wietrząc w tym jakiś podstęp.
— Wie pan, gdzie widziałem już tę naszywkę…?
— Sierżancie Bogdanowicz — powiedział sierżant, kiedy wszedł do „Bagna” — poznajcie waszego nowego dowódcę drużyny, starszego plutonowego Duncana. Należał do plutonu Starego na Diess.
Natalie Bogdanowicz zawahała się przez chwilę, ale zaraz potem wyciągnęła rękę i mocno uścisnęła dłoń Duncana.
— Witamy w wędrownym cyrku kapitana O’Neala.
Duncan zmierzył wzrokiem swojego nowego sierżanta plutonu i stwierdził, że jest pod ogromnym wrażeniem. Bogdanowicz była niską, dobrze zbudowaną kobietą o odważnych, błękitnych oczach i jasnych, spiętych w kok włosach. Dobre wrażenie psuł nieco lekko przekrzywiony w wyniku złamania nos. Ale energia i entuzjazm, którymi tryskała, szybko odwróciły jego uwagę od tego drobnego defektu. Siła jej uścisku przypominała mu O’Neala.
— Nie wiedziałem nawet, że awansował na kapitana, ale wcale mnie to nie dziwi.
— Zważywszy na wielkość Sił Uderzeniowych Floty — zauważył sierżant Pappas — musieli nam przydzielić kogoś, kto go znał na Diess. Nie mamy w końcu tak wielu jednostek.
— Cóż — odpowiedział Duncan — zostało nas tylko dwunastu, a trzech jest trwale niezdolnych do służby.
— Jak można zostać trwale niezdolnym do służby? — zapytał pierwszy sierżant. — Dzięki medycynie Galaksjan można teraz leczyć wszystko, co nie powoduje natychmiastowej śmierci.
— Psychika — powiedzieli jednocześnie Duncan i Bogdanowicz i spojrzeli na siebie, zaskoczeni.
— Boggle była na Barwhon — wyjaśnił Pappas.
Bogdanowicz kiwnęła głową.
— Są rzeczy, których nie da się wyleczyć.
— Tak — zgodził się cicho Duncan. — Chociaż wydaje mi się, że szeregowego Buckleya zwolnili dlatego, że nie mogli już dłużej słuchać jego opowieści.
Zaśmiał się ponuro.
— Kogo? — zapytał starszy sierżant.
— Mocarne Maleństwo o tym nie opowiadał? — spytał Duncan z uśmiechem.
Dwóch weteranów wojennych i Mocarne Maleństwo jako dowódca. Wyglądało na to, że przez jakiś czas będzie mógł czuć się jak w domu.