— Moździerze, walnijcie kilka granatów na drugi koniec mostu, który właśnie minęliśmy, bez odbioru.
Tyle w temacie formalnej strony procedury wsparcia ogniowego, pomyślał Keren, podskakując na tyle terenówki.
Sprzęt wojskowy żyje własnym życiem. Wojsko wydaje co roku miliardy dolarów bynajmniej nie na zaopatrzenie w nowy sprzęt, ale na konserwację tego, który już ma. Pojazdy opancerzone, a zaraz za nimi śmigłowce, są najgorsze. Mają tysiące ruchomych części, z których, jak się zdaje, żadna nie posiada zamkniętych łożysk.
Gąsienice pojazdu opancerzonego mogą przejechać kilkaset mil, ułamek tego, co potrafi zwykła opona — a są przy tym tysiąc razy droższe. Konserwacja sprzętu to nie czcza zachcianka, ale życiowa konieczność. Na swoje nieszczęście dywizje skierowane do obrony północnej Wirginii dopiero zaczynały koncentrację, kiedy wylądowali Posleeni. To prawda, brakowało im wyszkolenia, ale pod względem konserwacji sprzętu sprawy wyglądały jeszcze gorzej.
Dlatego z czterech transporterów opancerzonych z zamontowanymi moździerzami, którymi pluton Kerena dysponował na początku odwrotu, teraz zostały tylko dwa. Wóz kierowania ogniem padł pierwszy, schodząc z tego świata z powodu pęknięcia gąsienicy, zanim jeszcze zdołali przejechać pięć mil. Moździerz Trzy został zniszczony wkrótce potem, kiedy ich oddział pierwszy i ostatni raz zetknął się bezpośrednio z Posleenami. Sekcja Kierowania Ogniem przeniosła się więc do wozu Dwa. Na skraju Prince William Parkway Keren znalazł suburbana z silnikiem Diesla. Okazało się, że w pojeździe po prostu brakuje paliwa, więc kilka pięciogalonowych kanistrów wojskowej ropy pozwoliło go uruchomić.
Armia straciła jednak setki innych pojazdów gąsienicowych, i teraz żołnierze z bradleyów i M-113 najszybciej, jak mogli, maszerowali obiema stronami drogi, by ujść nadciągającej hordzie. Oba transportery były pełne żołnierzy, a w suburbanie Kerena upakowano jeszcze rannych.
Jego umysł cały czas zaprzątał problem ostrzału własnych żołnierzy. Wyjrzał przez okno. Jeśli tutaj jest tak dużo ludzi na drodze, to dalej musi być korek.
— Szefie, czy w okolicy są jakieś nasze siły, odbiór?
Dowódca ich plutonu moździerzy był ostatnim oficerem z batalionu, więc objął dowództwo nad wszystkimi pojazdami gąsienicowymi, jakie udało się odnaleźć. Kilka transporterów ugrzęzło, inne po prostu się zepsuły, zostało siedem ostatnich maszyn batalionu z ledwie połową obsady. Kiedy jechali, porucznik zbierał uzupełnienia. Zasada była prosta: możesz jechać, jeśli będziesz walczyć.
Jeśli nie chcesz walczyć, musisz iść. Kiedy ostatni zwarty oddział dziewiętnastej dywizji pancernej został zniszczony, sformowana z niedobitków jednostka przez całe popołudnie pozostała samotnie w tylnej straży i na bieżąco uzupełniała wszystkie straty. Podczas tego odwrotu „Szczeniak” Leper zmienił się na zawsze.
— Już nie. Saperzy wysadzili właśnie most razem z ostatnimi maruderami. Koniki gromadzą się po drugiej stronie. Przywal im, Keren, dziesięć granatów na lufę, a potem waruj.
— Przyjąłem. — Wychylił się przez szyberdach i machnął do obsad transporterów, zaparkowanych z boku. — Wsparcie ogniowe, strzał z biodra! — Zauważył stojącego w lesie na poboczu hunwee, o którego maskę opierał się jakiś żołnierz. No, jeśli ten dureń nie wie, że powinien wiać jak cholera, to już jego problem, pomyślał.
Arkady Simosin patrzył w milczeniu, jak ostatnia jednostka przekracza most Davis Ford. Kimkolwiek byli ci żołnierze, cholernie zawzięcie walczyli w ariergardzie, po tym, jak dziewiętnasta pancerna przestała istnieć. „Ostatnia szarża” miała pewnie zostać zapomniana w natłoku zdarzeń, ale ostatnia kompania pancerna powstrzymała natarcie ze skrzydła, które mogłoby odciąć połowę niedobitków korpusu. Była to szarża bohaterska i zupełnie samobójcza.
Przyszła mu do głowy myśl, że wszystkie militarne katastrofy przebiegają według pewnego utartego scenariusza. Jest wyraźne ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem. Są pewne punkty krytyczne, nawet po tym, jak katastrofa jest oczywista, gdy właściwe rozkazy i działania mogą naprawić sytuacją. Po wszystkim pojawia się także histeryczna polityczna reakcja.
Biorąc poprawkę na współczesną prędkość przesyłania informacji i podejmowania decyzji, okazało się, że histeryczna reakcja nie zaczeka z pojawieniem się nawet do końca bitwy. Spojrzał jeszcze raz na oschle sformułowany rozkaz, zgodnie z którym miał przekazać dowództwo swojemu szefowi sztabu i zameldować się w Kwaterze Głównej Pierwszej Armii w Nowym Jorku. E-mail informował, że zmiennik jest już w drodze. Simosin go znał; było to jeden z kumpli Oldsa. Byłoby znacznie lepiej, gdyby dowództwo pozostało w rękach szefa sztabu.
Cóż, pomyślał Simosin, oto szczyt mojej trzydziestoletniej kariery. I tak spotkał go los lepszy, niż tych biednych drani podczas gorączki politycznej poprawności w latach dziewięćdziesiątych.
Zmiął papier i rzucił go na ziemię, po czym wdrapał się do hunwee. W tym właśnie momencie usłyszał huk pierwszego odpalanego pocisku moździerzowego.