17

Orbita okołoksiężycowa, Sol III
22:30 letniego czasu wschodniego USA
13 września 2004

— A niech to szlag!

Gdyby ktoś był obecny w kajucie, kiedy kapitan Weston odczytywała e-mail z kwatery głównej Floty na Tytanie, na pewno byłby pod wrażeniem jej zasobu przekleństw. Klęła przez bite pięć minut, ani razu się nie powtarzając. Potem umilkła gwałtownie, zdając sobie sprawę, że to tylko reakcja na stresy związane z nowym stanowiskiem.

Przez krótki okres czasu spędzony na okręcie udało jej się stwierdzić na pewno tylko jedno: że sytuacja jest o wiele gorsza, niż się spodziewała. Utrzymanie działających systemów wymagało nie tylko herkulesowego wysiłku jej pierwszego oficera, ale też prawdziwego szczęścia. W każdej chwili mogły przestać działać prowizorycznie naprawione urządzenia i połączenia. Potwierdziłoby to opinie jej przeciwników, że kapitan April Weston jest niekompetentna.

Wątpiła, żeby mogło to zepsuć jej karierę, ale na pewno byłoby okropnie nieprzyjemne.

Wszystko wskazywało jednak na to, że nie będzie musiała się tym zbytnio przejmować. Przy uszkodzonych dziobowych ekranach deflektorów statku każdy posleeński pocisk, który przedarłby się przez systemy obronne, miałby wolną drogę. A wybuch pocisku jądrowego o mocy dwudziestu kiloton w bezpośredniej bliskości kadłuba rozwiałby wszelkie obawy o dalszy rozwój kariery.

Części zamienne musiały się prędzej czy później znaleźć. A reputacja pierwszego oficera pozwalała sądzić, że będzie potrafił wydębić je z Bazy na Tytanie i namówić Indowy do opuszczenia ich bezpiecznych kwater, żeby je zainstalować. Dlatego rozkaz niezwłocznego wysłania Sharon na dwutygodniowy urlop nie był w tej chwili najlepszą nowiną.

Z drugiej jednak strony z pewnością potrzebowała odpoczynku.

Wprawdzie w ciągu ostatnich kilku dni ożywiła się nieco, ale wiedziała, że to chwilowe ożywienie; zejście na ląd na pewno dobrze by jej zrobiło.

April Weston nie zamierzała odbierać nikomu zasłużonej nagrody. Skoro wujaszek Al Bledspeth uważał, że to dobry pomysł, niech tak będzie. Ale jak tylko uda się jej dowiedzieć, kto pociągał w tej sprawie za sznurki, wypatroszy go żywcem. Nie znosiła, kiedy ktoś knuł coś za jej plecami.


* * *

— Nathan!

Wielebny O’Reilly obejrzał się przez ramię, słysząc rozradowany okrzyk, i wstał na powitanie.

— Paul, jak się masz?

Niski, krępy i żwawy mężczyzna był ubrany w skrojony na miarę, elegancki jedwabny garnitur, przeszywany purpurowymi i zielonymi nićmi. Uśmiechnął się do starego przyjaciela i mocno uścisnął mu dłoń.

— Dobrze, mój przyjacielu, dobrze.

Towarzyszył mu jakiś Indowy. Ponieważ Indowy obawiali się ludzi, rzadko można ich było spotkać w miejscu publicznym. Paul des Jardins wskazał na małego, zielonego obcego.

— Nathanie O’Reilly, z największą przyjemnością przedstawiam panu Aeloola z rasy Indowy.

O’Reilly wiedział, że Indowy nie uważają wzajemnego dotykania się za właściwe. Tak jak Japończycy, stosowali różnorodne ukłony w zależności od statusu rozmówcy. O’Reilly nie miał pojęcia, jaki był status Aeloola w hierarchii Galaksjan, więc zdecydował się na nieznaczne pochylenie głowy.

Nie miał też pewności co do płci Indowy. Występowały u nich samce, samice i osobniki o płci neutralnej. Trudno było ich od siebie odróżnić; Indowy nie posiadali zewnętrznych cech płciowych, takich jak genitalia czy piersi. A cechy drugorzędne, jak na przykład gładsza skóra i zaokrąglone biodra, nie rzucały się w oczy. Po chwili namysłu O’Reilly wybrał neutralne formy zaimków. Samce i samice Indowy rzadko protestowały w przypadku pomyłki, natomiast osobniki neutralne zazwyczaj obruszały się na formy męskie lub żeńskie.

Indowy roztaczał wokół siebie aurę spokoju i opanowania, co rzadko im się zdarzało w towarzystwie ludzi. Ten nie odwracał nawet wzroku na widok ludzi jedzących mięso.

— Indowy Aeloolu, witam cię.

O’Reilly był wystarczająco pilnym studentem nauk galaksjańskich, żeby znać pozdrowienia obcych. Bardzo pilnym; władał trzema pozaziemskimi językami. Nadal nie miał pojęcia, dlaczego Paul osobiście odwiedził go w klubie. Zazwyczaj korzystali z pośredników. Było to bardzo ryzykowne i mogło narazić ich komórkę wykonawczą na niebezpieczeństwo. Lepiej, żeby Paul miał naprawdę ważny powód, by to zrobić.

— Proszę — wskazał na miejsce przy stole — usiądź.

— Cieszę się, że cię tu znalazłem, Nathanie — powiedział Paul i usiadł.

Jeden z kelnerów podszedł do stołu i zamienił wysokie krzesło na niższe, dostosowane do wielkości Indowy. Nathan nawet nie wiedział, że klub dysponuje takimi krzesłami. Century Club był jednym z najbardziej ekskluzywnych lokali w Waszyngtonie. Stołowała się tu najwyższej klasy klientela i najwyraźniej obsługa była przygotowana na przyjazd każdego rodzaju galaksjańskich gości.

— Indowy Aelool opuszcza wkrótce planetę i chciałem, żebyś go poznał.

— Tak wiele było do zrobienia — powiedział drobny Indowy łagodnym, wysokim głosem.

Wielebny O’Reilly zorientował się nagle, że Indowy mówi po angielsku, zamiast korzystać z translatora w inteligentnym przekaźniku. Zaskoczyło go to. O ile wiedział, Indowy nie władali żadnymi obcymi językami. Wierzyli, że ich narządy mowy są w stanie artykułować ludzkich słów. Jakie jeszcze zdolności ukrywali?

— Mój zespół skończył właśnie uzbrajać w pancerze pierwszy batalion pięćset pięćdziesiątego piątego pułku Sił Uderzeniowych Floty i mam natychmiast wracać na Irmansul. Jednak mój drogi przyjaciel monsieur de Jardins nalegał, żebym się z tobą spotkał. Jak powiedział, „szczypta czasu ratuje z impasu”.

O’Reilly nie zwrócił uwagi na to tajemnicze stwierdzenie. Kiwnął tylko głową i wypił kolejny łyk słodkiego waszyngtońskiego beaujolais, które przyniósł wcześniej kelner. Jego umysł pracował na wysokich obrotach.

Najwyraźniej Paul albo ktoś wysoko postawiony w Bractwie uznał, że Indowy są najlepszą wtyczką u Galaksjan. Paul zaryzykował więc ujawnienie kontaktów O’Reilly’ego z Societe. Bractwo i Societe miały podobne cele, a O’Reilly, o ile wiedział, był między nimi jedynym pośrednikiem. Gdyby to spotkanie miało go zdradzić, ich prace cofnęłyby się o całą dekadę. Z drugiej jednak strony należało za wszelką cenę uzyskać dostęp do galaksjańskiej technologii, a działania obu grup hamowała niedostateczna możliwość obserwowania Galaksjan.

Indowy zawsze nalegali na spotkanie twarzą w twarz, zanim dochodziło do jakichkolwiek poważnych rozmów. Informacje, które O’Reilly zdobył podczas badań i wyczytał w aktach Societe pozwoliły mu zrozumieć, dlaczego tak się działo: Darhelowie zarządzali systemami elektronicznego przepływu informacji w Federacji Galaksjan od tysięcy lat. Zdawali więc sobie sprawę z możliwości tworzenia za pomocą tych systemów pewnych iluzji. Spotkanie twarzą w twarz było jedynym sposobem potwierdzenia, że ma się do czynienia z prawdziwym człowiekiem.

Pomyślał, że ryzyko może się opłacić. Wkrótce i tak musiał rozstać się z Paulem; mieli korzystać z usług pośredników. Poza tym zawsze pozostawał jeszcze Internet.

— Cóż, Indowy Aeloolu, jeśli ten jankeski elegant uważa, że tak trzeba, to chyba muszę się z tym zgodzić.

Uśmiechnął się szeroko. Obnażone zęby były dla nerwowych Indowy symbolem drapieżcy, ale coś mu mówiło, że wobec tego osobnika może sobie na to pozwolić bez obaw.

— Zjesz ze mną obiad?

— Raczej nie — odpowiedział Indowy, a jego twarz zmarszczyła się w dziwnym grymasie. Dopiero po chwili Nathan zrozumiał, że była to próba naśladowania jego uśmiechu. Podobna do tej mina wyrażała u Indowy raczej dezaprobatę. — Muszę złapać statek. Ale może spotkamy się… innym razem.

Znowu ten dziwny grymas. Tym razem Aelool obnażył kilka dużych, szczurzych zębów.

Nathan zmarszczył nos, wciągnął górną wargę i zrobił zbieżnego zeza. Paul omal nie zakrztusił się winem, które podano mu chwilę wcześniej, ale Indowy powtórzył grymas i zaskrzeczał jak kot, któremu przytrzaśnięto drzwiami ogon. Wszyscy obecni na sali się obejrzeli.

— Gdzie się tego nauczyłeś? — zapytał Indowy, przestając skrzeczeć. Okazało się, że ten dźwięk oznacza u Indowy śmiech, tak samo zaraźliwy i trudny do powstrzymania, jak u ludzi. — To była najlepsza „zgoda” w wykonaniu człowieka, jaką kiedykolwiek widziałem.

— Jestem antropologiem — odpowiedział jezuita. — Nigdzie nie jest powiedziane, że „antropo-” musi odnosić się tylko do istot ludzkich. Powinieneś zobaczyć, jak robię darhelskie „zakłopotanie”. To dopiero widok.

Загрузка...