54

Okręg Rabun, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
03:25 letniego czasu wschodniego USA
11 października 2004

Dowódca drużyny uniósł głowę na odgłos wystrzału z pistoletu.

W domu było dwóch podopiecznych, w tym młoda kobieta. Zważywszy na profil zabójcy nie zapowiadało to niczego dobrego.

Gestem ręki nakazał postój i odwrócił się do eksperta technicznego, który odszyfrowywał właśnie odczyty dostarczonych im przez Galaksjan czujników życia. Wskazywały one na trzy osoby, w tym jedną martwą. Żył mężczyzna i młoda kobieta.

Dowódca drużyny machnięciem ręki rozkazał obiec budynek i ostrożnie wejść do środka. Niecierpliwie czekał na więcej danych.


* * *

Mike Senior skończył zapinać rzepy założonego na Cally kevlarowego pancerza i zarzucił na siebie swój własny. Cally trzymała w ręku brytyjski bullpup kaliber 7.62. Ubiór, broń i wysychająca na jej blond włosach krew — to był naprawdę niecodzienny widok.

— Guzdrasz się, dziadku.

— Ty też nie jesteś zbyt szybka — zaśmiał się, zapiął dwa ostatnie rzepy i podniósł MP-5. Potem podskoczył kilka razy, upewniając się, że nic nie grzechocze. — Ciężko będzie doczyścić dywan w gościnnym.

— No to przepraszam, że go zastrzeliłam. Albo nie.


* * *

Mnich idący na szpicy sprawdził, czy da się wejść oknem. Uniósł mikrokamerę i przeskanował nią sypialnię. Wyglądała na nieużywaną; łóżko było zasłane, żadnych rzeczy osobistych, żadnego bałaganu. Potem sprawdził systemy antywłamaniowe. Okno miało alarm magnetyczny, ale łatwo można go było obejść. W pokoju były jednak detektory ruchu. Unieszkodliwił alarm okna, po czym otworzył je krótkim łomem i ostrożnie wszedł do środka. Jeśli będzie poruszał się bardzo powoli, czujniki ruchu go nie wykryją. Gdyby nastawiono je na dużą czułość, włączałyby alarm przy każdym silniejszym podmuchu powietrza. Ruszył naprzód, a kamera na jego ramieniu wiernie przekazywała obraz do dowódcy drużyny.


* * *

— Są w pokoju gościnnym na dole — powiedział dziadek O’Neal.

Bunkier z kuchnią łączył krótki tunel. O’Neal mógł stąd obserwować przybyszów, miał także dostęp do odczytów czujników rozsianych po całej posiadłości i domu. Czujniki nie były podłączone do alarmów, więc ustawiono je na najwyższy możliwy próg czułości. Odróżnienie fałszywych alarmów od rzeczywistego zagrożenia było nie lada sztuką. W sypialni znajdował się też mały mikrofon i kamera. Może był trochę przewrażliwiony, ale ciężko było mu wyzbyć się starych nawyków.

— Kto to jest? — spytała Cally. Zarzuciła bullpup na plecy i sprawdziła spusty detonatorów min. Czekała ją niezła zabawa; na komendę dziadka miała wysadzić w powietrze ładunki. Może nawet byłaby skłonna pozwolić dziadkowi kilka z nich odpalić. Jeśli będzie grzeczny.

— Hmmm, niech się przyjrzę — odpowiedział O’Neal Senior. — Czarne kamizelki kuloodporne. Czarne kominiarki. Czarna broń.

Czarne buciory. Jej, czyżby to był Święty Mikołaj?

— Policja?

— Nie, mieliby to napisane na plecach wielkimi literami — powiedział dziadek O’Neal i wskazał na idącego powoli korytarzem żołnierza. — Ale są dobrzy. Szkoda, że musimy ich zabić.


* * *

Idący na szpicy mnich zamarł przy wejściu do pokoju gościnnego. Ciało leżące na skórzanym fotelu nie należało do żadnego z ich podopiecznych. To był cel. Mnich westchnął z ulgą.


* * *

— To dziwne — mruknął dziadek O’Neal.

— Co? — Cally właśnie zaczęła sprawdzać obwód.

Zapalniki zaprojektowano tak, aby wytrzymały próbny prąd o małym napięciu bez wywołania wybuchu. Tylko dwa obwody nie działały. Bardzo dobrze. Jedna mina była umieszczona bezpośrednio za przybyszami. Na rozkaz dziadka nieznajomi mieli się zamienić w tosty.

— Ten facet wygląda, jakby mu ulżyło. Jeśli ubezpieczał Harolda, powinien być zdenerwowany widokiem jego ciała.

— To kim on może być?

— Nie wiem. Ale to dziwne.


* * *

Dowódca drużyny spojrzał zdziwiony na technika. Potem chwycił telefon komórkowy i zerknął na kawałek papieru.


* * *

Na telefonie w bunkrze zaczęło migać czerwone światełko. Dziadek O’Neal spojrzał na nie zaskoczony i podniósł słuchawkę.

— Czy to pan Michael O’Neal Senior? — spytał głos w słuchawce.

— Tak — odpowiedział ostrożnie dziadek O’Neal.

— Czy pan i Cally O’Neal jesteście cali?

— Tak.

— Jeśli wolno mi spytać, gdzie wy jesteście?

Mike Senior zaśmiał się złośliwie.

— W bunkrze, skąd obserwujemy, jak pan i pański żołnierz drapiecie się w głowę. Proszę o uśmiech, jesteście w ukrytej kamerze!

— Aha — odpowiedział ostrożnie komandos. — Otrzymaliśmy rozkaz chronienia was przed Haroldem Lockem, oficerem operacyjnym… któremu przydzielono zadanie zlikwidowania was. Wszystko w porządku?

— Tak.

— To dobrze. W takim razie wycofujemy się.

— Rozumiecie chyba, że w tej sytuacji nie zaprosimy was na herbatę? — zażartował Dziadek O’Neal.

W słuchawce rozległ się śmiech.

— Oczywiście. Czy chcecie, żebyśmy zabrali ciało, czy wolicie sami się nim zająć?

To dobre pytanie. Jeśli ktoś rozpocznie później śledztwo, ciało może stanowić dowód obciążający Cally. Nie warto byłoby nawet mówić w sądzie, że to on jest za wszystko odpowiedzialny. Nie było na to dowodu.

Ale miał wątpliwości, czy może tym ludziom zaufać. Czy zajmą się tym najlepiej, jak można? Odpowiedział tak, że sam siebie zaskoczył.

— Tak, zabierzcie. Dzięki. Przyjdźcie na herbatę innym razem.

I nie przyprowadzajcie aż tylu przyjaciół.

— Niech Bóg będzie z panem, panie O’Neal.

Grupa wzięła się do pracy. Szpica otworzył drzwi frontowe domu i do środka weszło trzech innych ubranych na czarno żołnierzy. Kilka sekund później podjechały dwie furgonetki. Kiedy żołnierze w czerni pakowali ciało w worku do wozu, z drugiej furgonetki wysiadło kilku ludzi ubranych w białe uniformy. Przytaszczyli ze sobą najprzeróżniejszy sprzęt i przybory do czyszczenia, i rozpoczęli generalne sprzątanie pokoju.

Kiedy usunęli już praktycznie każdą plamkę krwi, zasunęli zasłony w oknach i zgasili światła. Dziadek O’Neal wiedział, co się teraz będzie działo. Wiele nowoczesnych metod śledczych opiera się na badaniu materiałów, które świecą pod wpływem ultrafioletu.

Zespół niewątpliwie usuwał właśnie takie dowody.

Kiedy znów zapalili światła, pokój był tak idealnie wysprzątany, że aż podejrzany. Zwykle pokoje gościnne nie bywają aż tak czyste.

Obie grupy wsiadły do furgonetek i odjechały. Jak zauważył dziadek O’Neal, nie zamienili przy tym ani słowa. Jeden z mężczyzn w białym uniformie przebrał się w cywilne ubranie i odjechał samochodem, którym przybył tutaj Harold. Odkąd pierwszy żołnierz wszedł do pokoju gościnnego, minęła niecała godzina. Widzieli tylko twarz mężczyzny w białym ubraniu, ale nawet on miał ciemne okulary i brodę.

— Cholera — szepnęła Cally — kim byli ci zamaskowani mężczyźni?

— Nie wiem — odpowiedział dziadek O’Neal z szerokim uśmiechem. — Ale na pewno znali się na swojej robocie.

A dziś trudno znaleźć dobrych fachowców.

Загрузка...