— Jestem John Keene. — Wysoki, dystyngowany inżynier uścisnął dłoń sierżanta Zielonych Beretów, który przyjechał po niego na lotnisko.
— Sierżant Frank Mueller.
— Mogłem wziąć taksówkę — powiedział inżynier, kiedy szli przez lotnisko w Richmond.
Wokół kręciło się znacznie więcej palaczy, niż na jakimkolwiek lotnisku. Cały teren portu lotniczego był właściwie strefą dla palących, z wyjątkiem wydzielonych gdzieniegdzie pomieszczeń dla niepalących. Inżynier prawie poczuł ochotę na cygaro.
— Nie, nie mógł pan, żadne nie jeżdżą. A poza tym i tak nie byłem zbyt zajęty. Ma pan jakieś bagaże?
Keene wskazał na małą torbę i aktówkę, które trzymał w rękach.
— Jaką rolę pełnią w tym wszystkim Siły Specjalne? — zapytał.
— W projekcie obrony Richmond? — Mueller wziął od Keene’a torbę. — Niewielką. Wirginia ma swoją grupę do zadań specjalnych.
Przysłano nas do wsparcia programu szkoleniowego miejscowej obrony. Ale zajmuje się tym już grupa dwudziesta, więc dopóki nie ogłoszono Programu Fortec głównie siedzieliśmy na dupie, czekając, aż będziemy mogli wrócić do Atlanty. Miejscowy dowódca korpusu znał z dawnych czasów szefa naszego zespołu, więc zrobił nas czymś w rodzaju Generalnego Inspektoratu. Kiedy pojawia się jakiś problem, wysyłają nas, żebyśmy się nim zajęli. Na przykład kiedy trzeba odebrać z lotniska wybitnego specjalistę w dziedzinie inżynierii obronnej umocnień…
— Nie jestem aż takim specjalistą — powiedział skromnie inżynier.
Zanim przypadła mu w udziale praca nad projektem regionalnego centrum obrony północno-zachodniej Georgii, był szanowanym, ale niczym niewyróżniającym się inżynierem budownictwa w Atlancie, dosłownie jednym z tysięcy. Jednak w miarę postępu projektu jego nowatorskie pomysły, sugerujące niemalże konszachty z diabłem, wyniosły go na szczyt hierarchii „inżynierów obrony kontynentalnej”.
— Widziałem raporty centrum obrony planetarnej w Fort Mountain — powiedział Mueller. — Zgłosił pan więcej nowatorskich rozwiązań niż którykolwiek z siedmiu pracujących nad tym zagadnieniem inżynierów. To samo dotyczy Chattanoogi. Richmond będzie potrzebować nowatorskich pomysłów, żeby przetrwać.
— Tak samo jak Atlanta, gdzie są teraz moja była żona i córka.
Rozumie pan więc, że wolałbym być tam.
— Wróci pan, i my także. Stacjonujemy właśnie w Atlancie. Ale w Richmond też mamy sprawy do załatwienia.
— W czym tkwi problem? — zapytał Keene i rozejrzał się po lotnisku.
Od razu zauważył, że teren jest płaski, co będzie działać na korzyść Posleenów. Ale, cholera, wszystkie lotniska są takie same.
— Teren albo właściwie brak terenu — powiedział Mueller, jakby czytał w myślach Keene’a. — Kiedy byłem analitykiem topograficznym, nazywaliśmy obszar wokół Richmond, z wyjątkiem rzeki James i kilku wzgórz, mikroterenem. Z wojskowego punktu widzenia jest tu płasko jak na patelni. Nie wiem, czemu w ogóle postanowiono bronić tego miasta.
— Polityka, historia i jego wielkość — odpowiedział inżynier. — Z tych samych powodów wybrano Atlantę, chociaż ma takie same problemy. Cholera, w Atlancie nie ma nawet porządnej rzeki. Posleeni mogą przekroczyć Chattahoochee w dowolnie wybranym miejscu. I co ja mam z tym zrobić? Nie mogę przecież przyprowadzić góry do Mahometa.
— Może się pan rozejrzy i coś wymyśli? — Mueller podszedł do samochodu, starego, białego forda taurusa zaparkowanego pod zakazem parkowania. Rzucił torbę inżyniera na tylne siedzenie, z przedniej szyby zdjął plakietkę z napisem „Agencja Planowania Obrony Richmond, Sprawa Służbowa”, po czym wyjął zza wycieraczki mandat i wrzucił go do schowka na rękawiczki, na stos innych.
— Ma pan dla mnie jeszcze jakieś informacje? — zapytał Keene i uśmiechnął się na widok tego małego przedstawienia.
— Zatrzymamy się w hotelu Crowne Plaża.
— Dobra, niech będzie.
— To nienajgorsze miejsce, z widokiem na rzekę James…
John zerknął na Muellera. Podczas krótkiego spaceru przez lotnisko wyczuł sierżanta i domyślał się, że ten do czegoś zmierza.
— Stosunkowo dobrze dojeżdża się stamtąd do ratusza, gdzie odbędzie się większość spotkań. Najważniejsze, że hotel znajduje się blisko Schockoe Bottom.
— Dlaczego to takie ważne?
Mueller i ruszył samochodem wzdłuż Williamsburg Avenue — Tam jest świetna piwiarnia…
Po raz pierwszy od dawna John serdecznie się roześmiał. Zerknął na prawie pustą ulicę, jakby obawiał się, że ktoś może usłyszeć ten wybuch radości i uznać, że taka wesołość jest nie na miejscu.
— Wam, żołnierzom, musi być łatwiej — stwierdził John.
— Słucham?
— Na pewno jesteście lepiej przygotowani psychicznie na to wszystko, niż cywile.
— O rany, ma pan mylne wyobrażenia. Nie można się przygotować na Posleenów.
— Ale mimo to jest pan w stanie z tego żartować.
— Rzeczywiście, mogę. Jeśli ktoś nie umie się śmiać z umierania, nie nadaje się do wojska. Więc chyba pod tym względem rzeczywiście jesteśmy lepiej przygotowani.
Jechali przez przedmieścia Richmond w stronę ledwie widocznego centrum. Mueller zrezygnował z jazdy przez rozwidlenie przy Government Road i skręcił w ładniejszą trasę, przez Stony Run koło pomnika Konfederacji. Za skrzyżowaniem z Main Street zaczynało się Schockoe Bottom. Po lewej stronie widać było opuszczone fabryki, a po prawej ogromne wzgórze.
— Nie nazwałbym tego mikroterenem. — Keene spojrzał na zalesione Wzgórze Libby, wznoszące się nad doliną rzeki James.
W pierwszym chłodzie jesieni zbocze mieniło się rozmaitymi odcieniami brązu i żółci. — Tu jest o niebo lepiej, niż w Atlancie.
— Może i tak — odpowiedział Mueller — ale miasto nie leży na szczycie wzgórza, jak tam. Niech mnie diabli wezmą, jeśli można to jakoś wykorzystać.
— Może — zamyślił się inżynier — może pana wezmą.
— Ratusz i centrum są tam. — Mueller wskazał na prawo.
Gasnące promienie słońca oświetliły tłumy, które wyległy na ulicę po skończonym dniu pracy. Rozległa się muzyka i żołnierze dwudziestego drugiego pułku kawalerii, ubrani w mundury kamuflujące, ruszyli do tańca z pracownicami biur, tańca starożytnego, zanim jeszcze wymyślono ubrania. Samochód wspinał się lekko w górę, potem skręcił kilka razy w lewo i przeciął jednokierunkową Cary Street. Kiedy zbliżyli się do hotelu, Keene znowu się rozejrzał.
— Tak, tu zdecydowanie są pewne szansę — szepnął.
Mueller ukrył delikatny, pozbawiony zdziwienia uśmiech.