Ogień artylerii dwudziestej dziewiątej dywizji piechoty przypominał poruszone gniazdo szerszeni. Szerszenie zaczęły powoli, pojedynczo wychodzić i rozglądać się wokół, jakby chciały sprawdzić, co trafiło w ich dom.
Ersin trzymał się kurczowo uchwytu pod dachem i siedzenia przed sobą, kiedy hunwee po raz piąty oderwał się od ziemi, tym razem z głośnym pluskiem opadając w koryto strumienia. Woda gwałtownie chlusnęła na maskę pojazdu. Nad Ersinem terkotało dwudziestopięciomilimetrowe działko. Kiedy zastanawiał się, czy strzelec faktycznie łudzi się, że trafi w cokolwiek z ciągle podskakującego samochodu, operator działka chrząknął z satysfakcją.
— Lepiej trzymaj nas kołami na ziemi, Tom! — kanonier przekrzyczał warkot silnika, kiedy pojazd wyjechał ze strumienia. — Dostałem jednego Wszechwładcę.
Spojrzał na siedzącego obok starszego sierżanta Sił Specjalnych i zaśmiał się.
— Wiedziałem, że pewnego dnia okaże się, że cały ten czas, który spędziłem przy grze w „Dolinę Śmierci”, nie poszedł na marne!
Ersin zerknął za siebie i zobaczył, jak drzewa z tyłu rozpadają się od posleeńskiego ostrzału. Hunwee skręcił w uniku tak ostro, że ręka ześlizgnęła się sierżantowi z uchwytu i z impetem wpadł na celowniczego. Szeroki rozstaw kół i nowoczesny napęd pozwalały na wykonywanie manewrów, które wywróciłyby na dach każdą zwykłą terenówkę.
— Przepraszam! — krzyknął sierżant i z wysiłkiem wrócił na swoje miejsce.
— Nie szkodzi, sierżancie. — Kanonier wskazał czteropunktowe pasy, które trzymały go w miejscu. — Właśnie dlatego wymieniliśmy tu pasy. — Spojrzał na monitor. — Nie mamy niczego w zasięgu wzroku.
— Jeszcze kilometr do drogi krajowej! — dowódca załogi krzyknął przez warkot diesla. — Powiedziałem im, że nadjeżdżamy!
— Żeby tylko przepuścili nas przez nasze linie! — Ersin stuknął w przekaźnik. — Przekaźnik, połącz mnie z sierżantem Muellerem.
— Połączenie nawiązane, sierżancie Ersin.
— Mueller?
— Tak, Ersin. Rozumiem, że mamy towarzystwo.
— Jak wam idzie?
— Podpinamy detonatory najszybciej, jak potrafimy.
— Cóż, wróg jest jakiś kilometr-półtora od waszej pozycji. Pospieszcie się.
— Przyjąłem. Trzeba ich utrzymać z dala od drogi krajowej numer 1.
— A niby jak, u diabła, mamy to zrobić?
— Wiesz, jak się prowadzi świnię? — zapytał Mueller.
— Nie wiem.
Mueller mu wyjaśnił.
Starszy sierżant w odpowiedzi uśmiechnął się i zerknął przez tylne okno samochodu. Posleenom na pewno nie spodoba się przyjęcie, jakie zgotuje im dwunasty korpus.
— Jest pan pewien, sierżancie? — zapytał celowniczy bradleya, obracając wyrzutnię TOW.
— Nie, ale takie mamy rozkazy. Edwards — zwrócił się do kierowcy — bądź gotowa do akcji, kiedy otrzymasz rozkaz.
— W porząsiu, sierżancie — powiedziała kobieta kierująca bojowym wozem piechoty i nerwowo przesunęła przepustnicę.
— A teraz, Irvine, masz… jonn mngu — …odpalić rakietę w bok. Wiem.
— W ten sposób, miejmy nadzieję, lądownik nie zacznie strzelać do nas od razu. Kiedy Posleeni skręcą na nas, pociągniemy ich za sobą drogą numer 632.
— A co będzie, jeśli załatwią nas od razu?
— Wóz Cztery namierzy ogień z ziemi i zajmie się nim. Nam, co prawda, niewiele to da.
— Mam rodzinę w Richmond — szepnął celowniczy. — Cel — dodał, kiedy obiekt znalazł się w polu widzenia celownika.
— Jasne.
Dowódca pojazdu spojrzał przez peryskop. Wyrzutnia TOW była wycelowana w pole tytoniu. Przy odrobinie szczęścia celowniczy powinien dać radę skręcić kierowanym przewodowo pociskiem rakietowym i skierować go prosto w lądownik, zanim odezwą się systemy obronne przeciwnika. Prostsze rozwiązanie, strzał wprost w lądownik, doświadczalnie zweryfikowano na Barwhon jako samobójstwo. Teraz, zgodnie z planem, Posleeni powinni wysłać swoje siły w pościg za bradleyem. I ścigać go, gdy będzie uciekał drogą krajową.
Ponieważ bwp znajdował się w odległości prawie trzech tysięcy metrów od lądownika, musieli się obawiać jedynie systemów obronnych lądownika i broni zamontowanej na pojazdach Wszechwładców. Nie znaczyło to bynajmniej, że jakoś znacząco rosła ich szansa na przetrwanie.
Gdyby plan się powiódł, Posleeni mieli zostać wystawieni na flankowy ogień snajperów jednostek kawalerii, rozproszonych po lasach i polach w okolicy, a żołnierze przygotowujący zasadzki zyskaliby więcej czasu.
— Potwierdzam, cel zidentyfikowany. Ognia!
— Człowieku — wyszeptał ochryple strzelec, dotykając przycisku odpalania. — Naprawdę wolałbym, żeby do tej akcji wysłali Abramsa.
Wojska Lądowe Stanów Zjednoczonych znalazły się w niecodziennej sytuacji braku wywiadu polowego, a przecież to wiedza o sile i zamiarach wroga w znacznej mierze decyduje o zwycięstwie. Całe lata przygotowań armii w erze przedposleeńskiej poświęcono na zapewnienie dowódcom niemal boskiej orientacji co do sytuacji na froncie. Satelity spoglądały z olimpijskich wyżyn swoich orbit, a bezzałogowe drony i samoloty zwiadowcze ze skomplikowanymi radarami i systemami wizyjnymi udzielały precyzyjnych i co chwila aktualizowanych informacji o ruchach wrogich oddziałów.
Przybycie Posleenów pokazało jednak, co to znaczy „zamęt wojny”.
Satelitów już nie było. Większość z nich przestała istnieć wraz z wejściem w atmosferę posleeńskich kul bitewnych, a reszta została zniszczona przez powietrzne systemy obronne lądowników.
Te same systemy stworzyły całkowicie wręcz nieprzenikalną barierę wokół wojsk Posleenów. Aby ich odnaleźć, niewielkie oddziały musiały wychodzić w pole i przemieszczać się tak długo, aż nawiązały kontakt. Był to powrót do starych, złych czasów. Do grup zwiadowczych i rozpoznania walką. Do określenia tego nader często używano wyrażenia „Mroczne Wieki”.
Taktyka walki Posleenów polegała na tym, że kiedy pojawiał się jakiś cel, natychmiast otwierali ogień, po czym ruszali w pościg za niedobitkami. Można było to wykorzystać i spróbować podprowadzić ich w kierunku umocnień obronnych… tyle, że umocnień jeszcze nie przygotowano. Cała koncepcja obrony opierała się więc na założeniu, że patrole piechoty lub kawalerii nawiążą kontakt z wrogiem, same nie będąc dostrzeżonymi.
Teraz patrole te zamieniały się w harcowników, co najczęściej kończyło się bardzo źle. Na północnym skraju terenu opanowanego przez Posleenów, w obszarze operacyjnym dziesiątego korpusu, pluton zwiadowczy z dwudziestej pierwszej dywizji kawalerii przekonał się na własnej skórze, jak szybcy i brutalni potrafią być Posleeni.
Sekcja zwiadowcza na drodze międzystanowej numer 1 składała się z dwóch hunwee i dwóch bradleyów, przemieszczających się sekcjami. Najpierw odcinek trasy pokonywał hunwee, potem w jego ślady szedł bradley. Kiedy docierali na zaplanowaną pozycję, ruszała następna sekcja. Dwudziestopięciomilimetrowe działka cały czas przeczesywały teren w poszukiwaniu źródeł ciepła.
Kiedy bradley z drugiej sekcji jechał do kolejnego punktu, z bocznej drogi bez ostrzeżenia wynurzyła się kompania centaurów. Zanim rozstawiona sekcja zdążyła poinformować o pojawieniu się celu, czterystu posleeńskich wojowników otworzyło ogień z odległości niecałych pięciuset metrów.
Jadący bradley został trafiony jako pierwszy, a trzymilimetrowe penetratory podziurawiły przedział desantowy. Wolframowe pociski po pokonaniu cienkiego magnezowego pancerza rozsiekały siedzących w bwp żołnierzy. Trwało to jedną, przerażającą chwilę; w ciągu sekundy w bradleya wycelowały cztery posleeńskie wyrzutnie rakiet hiperszybkich. Cztery poruszające się z szybkością trzech dziesiątych prędkości światła pociski prawie jednocześnie uderzyły w pojazd z takim impetem, że praktycznie nic z niego nie zostało.
Czołowy hunwee zniknął kilka sekund później, pochłonięty zmasowanym ogniem z jednomilimetrowych karabinów magnetycznych, a tylna sekcja, ostrzelana z blisko stu trzymilimetrowych karabinów i wyrzutni pocisków hiperszybkich, przetrwała tylko chwilę dłużej.
Cała bitwa zakończyła się, zanim jednostka zdążyła przekazać raport o nawiązaniu kontaktu, a nawet zanim którykolwiek z żołnierzy zdołał ruszyć się z miejsca.
Gęsty dym i trzask pocisków hiperszybkich nie uszły jednak uwadze kolejnej grupy zwiadowców. Kompania wsparcia, okopana tysiąc metrów z tyłu, pospiesznie przygotowała się do obrony i wysłała raport o nawiązaniu kontaktu. Ich pluton czołgów typu Abrams odjechał na tyły rozsypującego się centrum handlowego. Z krótkim, niemal niezauważalnym trzaskiem lufy studwudziestomilimetrowych dział wybiły ostatnie szklane witryny, a masywne wozy bojowe ukryły się w cieniu budynku.
Arkady Simosin patrzył na główny ekran IVIS, na którym zaczęły pojawiać się pozycje Posleenów, i już wiedział, że są zgubieni. Pięćdziesiąta dywizja piechoty dopiero co dotarła na stanowiska obrony i zaczęła się okopywać. Wolniejsza czterdziesta pierwsza dywizja nawet nie była jeszcze w komplecie na miejscu.
Jedno spojrzenie na szybko niknące niebieskie strzałki spychanej w tył kawalerii wystarczyło, aby stwierdzić, że Posleeni przybywają na obiad i nie odejdą z pustymi rękami. Uderzył w przycisk na panelu kierowania.
— Artyleria korpusu… — zaczął mówić oficer, który się zgłosił, i nagle urwał, gdy zobaczył, z kim rozmawia. — Słucham, sir.
— Rozpocznijcie namierzanie miejsc nawiązania kontaktu, jakby były to prawdziwe prośby o wsparcie artyleryjskie. — powiedział szybko do oficera artylerii.
— Ale to tylko szacunkowe pozycje, generale — zaprotestował pułkownik.
— Tak, ale kiedy już otworzycie do nich ogień, na wszystkich tych drogach będzie gęsto od Posleenów. Czy działa pancerników sięgną aż tutaj?
Oficer spojrzał gdzieś poza ekran na inny wyświetlacz.
— Tak, sir. Bez problemów sięgną do drogi krajowej i wzdłuż całego frontu kawalerii. Teraz mamy tylko Missouri; Massachusetts jest w drodze. Ale pancerniki nie są podłączone do sieci taktycznej, więc musimy im przekazywać namiary celu ustnie.
— To wystarczy. Dostarczcie im koordynaty. Chcę przyłożyć nadchodzącemu przeciwnikowi tak mocno, jak się da. Wykonać.
— Tak jest, sir — oficer stuknął w kilka przycisków — na rozkaz.
— Bez odbioru.
Generał przerwał połączenie i odchylił się do tyłu. Zmienił skalę IVIS, żeby przyjrzeć się całej północnej Wirginii, po czym wstukał kilka nowych komend. Batalion pancerzy wspomaganych dzieliło od celu jeszcze sześć godzin marszu. Zresztą generał był całkowicie pewien, że jeden batalion niczego nie zmieni.
Jedenasta dywizja piechoty mobilnej była ledwie o dziesięć godzin marszu stąd, ale była to dywizja tylko z nazwy. Miała ledwie półtorej brygady wyekwipowanych i nie do końca przeszkolonych żołnierzy.
Nacisnął kolejny przycisk i wywołał szefa sztabu.
— Rzeczywiście miałem kiepski pomysł.
— Tak, sir?
— Jak dotąd wszystkie przemieszczenia jednostek zakończyły się całkowitym niepowodzeniem, ale chyba musimy przygotować się do kolejnego manewru.
— Teraz, sir? — zapytał mocno zdziwiony szef sztabu.
Korpus jeszcze nie dotarł na swoje pozycje, a generał znowu chciał ruszać.
— Nie teraz. Powiedziałem, że mamy się przygotować. Może będziemy musieli rozpocząć wojnę manewrową. Jeśli tak się stanie, chcę być jak najlepiej przygotowany. Bitwa już trwa, a jej wynik zależy od dowódców kompanii. Niech sztab zacznie pracować nad planem przemieszczenia korpusu na oś północ-południe, na pomoc od Occoquan. Dziewiętnasta dywizja ruszy na zachód; tam zakotwiczą lewe skrzydło. Jeśli wróg zepchnie nas z pozycji, będziemy musieli skręcić w kierunku Manassas i zwolnić tempo ich natarcia na dziewiąty korpus.
— A co z czterdziestą pierwszą dywizją, generale? Będzie wisieć w próżni.
— Zaplanujcie jej działania na północnym skrzydle, ale zgadzam się, że będą mieli problem z zakończeniem manewru. Mogą wycofać się w kierunku mostów Occoquan albo, w ostateczności, dotrzeć do Potomaku, a my ich stamtąd zdunkierkujemy pod osłoną pancerników.
— Zakłada pan, że nie uda nam się zatrzymać wroga, sir.
— Zgadza się. Taktycznie rzecz biorąc nie jesteśmy w stanie na tyle długo utrzymać z nimi kontaktu bojowego, aby skutecznie wskazać cele artylerii, a przynajmniej nie udało nam się to do tej pory.
Sprawdzimy, co się stanie, gdy natrafiana przygotowane do obrony pozycje. Gdybyśmy mieli więcej czasu, więcej przestrzeni, żeby ich opóźniać, może udałoby się nam wygrać tradycyjnie. Teraz sądzę, że bez dobrych okopów, zasieków i bunkrów pokonają nas. Przekonamy się.
— Celuj w punkt namiaru!
— Punkt celowania zidentyfikowany!
Zaginiony sierżant plutonu i Moździerz Jeden dołączyli do jednostki w trakcie przemarszu i Keren mógł znów zejść wszystkim z oczu. Porucznik radził sobie z kolejnym przemarszem i zebraniem brakujących pojazdów z godną podziwu łatwością. Najwyraźniej poczuł się jak młody koń, który aż do czasu pierwszej gonitwy nie miał szansy zabłysnąć. Ustawiał teraz moździerz korzystając ze wskazówek starszego plutonowego Simmonsa i robił to naprawdę dobrze. Moździerze zostały ustawione, zanim ktokolwiek się obejrzał, a żołnierze po wykonaniu zadania wskoczyli do transporterów, żeby sprawdzić swoje wyświetlacze IVIS.
Czerwone znaczniki wroga były rozsiane przed całym frontem dwudziestej pierwszej dywizji kawalerii, ledwie sześć mil dalej.
Z oddali dobiegał pomruk artylerii.
— Spójrz — powiedział Keren, przesuwając obraz na ekranie na zachód — Oddziały przeciwnika szczelnie zapełniają sobą cały front dywizji, aż do samego skraju.
— I co z tego? — spytała Sheila.
— Wątpię, żeby ich linie kończyły się tam tylko dlatego, że to skraj dywizji — zaśmiał się Riley.
— Hę? — Sheila miała tylko siedemnaście lat i ledwie skończyła podstawowe szkolenie. Większość symboli na ekranie nadal była jej obca. — Posleeni zapewne obeszli flankę kawalerzystów. A tutaj — wyjaśnił plutonowy Herd i wskazał na znacznik jednostki poruszającej się na Gun Truck Road — widać ich reakcję.
— To tylko kompania — mruknął Keren.
— Są strasznie rozciągnięci, pokrywają front trzech dywizji — zauważył Herd. — Poza tym — wskazał na zgrupowania na głównych drogach, skupiając się na czołowych oddziałach dywizji kawalerii — tutaj trwa główne natarcie. Jeżeli uda się zepchnąć Posleenów z dróg, to ich spowolni.
Odwrócił się w kierunku wozu bojowego i zaczął rozglądać się, szykując raport dotyczący paliwa i sprawności technicznej pojazdu.
Kiedy reszta drużyny oddaliła się, Keren został, żeby obserwować, jak kompania zwiadowców spieszy po krętych bocznych drogach w kierunku zagrożonego skrzydła dywizji. Zanim jeszcze pokonała połowę drogi, znacznik zmienił barwę na purpurową, co oznaczało kontakt z wrogiem, i szybko zniknął.
— Szlag!
— Co? — Plutonowy Herd poderwał się gwałtownie, uderzając głową w dach wozu.
— Cholera! Szlag by to trafił!
Podczas kiedy Herd przeklinał każdy kawałek metalu, sugerując, że zaprojektowano go tylko po to, żeby uprzykrzać życie żołnierzom piechoty, czerwone ikony wroga zaczęły pojawiać się na tyłach najdalej na zachód wysuniętego pułku dwudziestej pierwszej dywizji. Konwój tankujący spieszący z paliwem dla pojazdów oblężonej dywizji zaświecił na purpurowo i zgasł. Inne jednostki transportowe zaczęły meldować o kontakcie z wrogiem, a główna rezerwa dywizji ruszyła na zachód.
— Posleeni obeszli skrzydło kawalerii — powiedział Keren. — Musieli przełamać opór kompanii zabezpieczających i są teraz na naszych tyłach.
— Cholera. — Reed zwisał do góry nogami z dachu bwp i patrzył na ekran. — Lepiej przygotujmy się na bal, chłopcy i dziewczynki.