Egzaminatorem był major piechoty morskiej, teraz piechoty mobilnej, z czwartej dywizji Sił Uderzeniowych Floty. Jego jednostka prowadziła właśnie zacięte walki na Barwhon. Ciemnoskóry twardziel o kanciastej szczęce wyglądał jak typowy marine z filmu, ale jego pancerz nosił ślady wielu uszkodzeń. Po walce z Posleenami zawsze zostawały rysy. Mimo że działające w wewnętrznych warstwach nanity usuwały z czasem wszystkie ubytki w pancerzu, pozostawały lekkie przebarwienia, łatwe do zauważenia dla wyszkolonego oka. Naprawione odpryski i rysy traktowano jak blizny, pamiątki świadczące o tym, że bywało się tu i tam. Nienaruszony pancerz, taki jak Mike’a, wskazywał, że albo przeszło się przez prawdziwe piekło, albo było dopiero rekrutem.
Egzaminator zachowywał kamienną twarz podczas całego testu.
Mike nie martwił się zbytnio o wyniki; był współtwórcą podręcznika i pilnował, żeby trzymano się go w każdej fazie ćwiczeń. Zastanawiał się jednak, co o tym wszystkim sądzi major.
Skończyli ćwiczenie — przygotowaną obronę kompanii — w chwili, gdy przez górskie granie przetoczyły się pierwsze podmuchy zimnego jesiennego frontu. Niebo zaczęło ciemnieć. Mike wskoczył na grzbiet wzgórza, dołączając do stojącego tam majora. Odkręcił błyszczące w popołudniowym słońcu molekularne zawory hełmu, zdjął go z głowy z sykiem warstw ochronnego żelu, po czym włożył pod pachę i pytająco uniósł brew.
— Scenariusz ułożono tak, żeby nie dało się wygrać — zaczął major, zdejmując hełm z takim samym, charakterystycznym mlaśnięciem. Jego opalenizna mogła pochodzić tylko z solarium. Większość żołnierzy jednostek pancerzy wspomaganych była blada jak płótno.
Strumień zimnego powietrza wyparł nagle duszny upał wczesnej jesieni, a wirujący podmuch poderwał w górę kurz i liście.
— Tak, sir, wiem — powiedział ostrożnie Mike. — Sam go pisałem.
— Z pewnością wie pan także, jak wygrać mimo to — stwierdził major. — Miał pan zamiar powiedzieć to jeszcze komuś?
Mike obserwował, jak z głowy majora pierzchają ostatnie nanity. Srebrna strużka wiła się w popołudniowym słońcu jak obdarzona inteligencją woda. Wydłużona kropla wyciągnęła się w powietrzu, wyczuła cel ucieczki pod sobą i wskoczyła do hełmu.
— To nie jest coś, czego można nauczyć, sir — przyznał O’Neal, marszcząc czoło. — To kwestia intuicji, przewidywania ruchów Posleenów i odpowiedniego reagowania podjednostkami, ostrożnego użycia artylerii i rozmieszczenia obserwatorów. Udaje mi się raz na dziesięć razy. Tym razem było dosyć łatwo i zastanawiam się, czy kontroler nie zmienił parametrów. Podczas ostatniej fazy ataku Posleeni działali… nietypowo. Byli jakby wystraszeni.
Splunął do hełmu. Brązowy sok rozbryznął się na wijącej się, szarej powierzchni i chwilę później zniknął, wchłonięty przez wyściółkę i wysłany w długą podróż, u kresu której miał się zamienić w racje żywnościowe.
Kolejny podmuch wiatru szarpnął żółknącymi brzozami, a gdzieś w oddali rozległ się trzask łamanych gałęzi. Przez dolinę przetoczyło się dudnienie grzmotu; na niebie nad dalekimi górskimi stokami zatańczyły błyskawice.
— Pierwsze uderzenie — stwierdził major i podniósł wzrok na pędzące chmury. Niebo stawało się coraz bardziej czarne.
— Słucham, sir? — krzyknął Mike, gdyż szum wiatru zagłuszał słowa majora.
— Pierwsze uderzenie — odkrzyknął major i z powrotem włożył hełm. Kiedy Mike przywrócił połączenie, zaczął mówić dalej. — Pierwsze uderzenie wiatru tuż przed burzą. — Niebo otworzyło swe podwoje i lunęło. Mike poczuł, że wstrząsnął nim nagle zimny dreszcz. — To często najsilniejszy podmuch podczas całej burzy.
— Zmiana zachowania Posleenów wynika z efektu przypadkowości, opartego na ich zachowaniach na Barwhon — ciągnął egzaminator. — Raz na jakiś czas istotnie są wystraszeni, jak pan to nazwał. Dobre ćwiczenie — dodał.
— Dziękuję, sir, staramy się.
— Nie mógłbym was oblać, nawet gdybyście na to zasłużyli. — Czarną jak mahoń twarz skrywały dwa cale plastali i kolejne dwa wyściółki, ale Mike i tak wyczuł pod nimi gniewny grymas.
— Mam nadzieję, że nie zasłużyliśmy.
— Proszę się nie martwić, kapitanie, pańska kompania wydaje się dobrze przygotowana do inwazji — przyznał major. Od czasu Diess O’Neal zdobył reputację wspaniałego i pomysłowego taktyka, wręcz półboga walk w pancerzu wspomaganym. We Flocie wiele osób uważało, że to bzdury. Major przynajmniej zaczynał zmieniać zdanie.
Mike patrzył, jak jego kompania zbiera się w dolinie. Nagle przed oczami stanęło mu wspomnienie srebrnych błyskawic i rojów żółtych centaurów.
— Chciałbym, żeby tak było, sir. Bardzo chciałbym, żeby tak było.
— Kapitanie O’Neal — zaćwierkał mu w uszach głos dowódcy batalionu.
— Tak, sir?
— Proszę natychmiast zgłosić się w batalionie.
— Tak jest, sir. — Zasalutował majorowi. — Sir, muszę już iść.
— Zrozumiałem, kapitanie. — Major odpowiedział na salut. — Życzę powodzenia.
— I ja panu życzę powodzenia, sir — odpowiedział Mike i pognał w dół zbocza.
Pułkownik stał obok pojazdu dowództwa — przerobionego hunwee, gdyż nie dostali jeszcze udoskonalonych wahadłowców bojowych. Uruchomienie ich produkcji wstrzymano, gdyż stwierdzono, że będą przestarzałe jeszcze przed jej ukończeniem. Wtedy okazało się, że jedna z galaksjańskich ras, Himmici, posiada niewiarygodnie skuteczną technologię maskowania.
Himmici byli ciekawskim rodzajem tchórzy. Aczkolwiek ciekawość dla wielu okazała się pierwszym stopniem do piekła, żaden Himmit z jej powodu nie został do piekła zawleczony. Potrafili bowiem bardzo, ale to bardzo dobrze się ukrywać. To właśnie oni przeprowadzali rekonesanse na wielu posleeńskich planetach i nigdy nie dali się złapać. Ziemianie nie potrafili tego docenić, dopóki sami nie wysłali zwiadowców, którzy ponieśli druzgocącą klęskę. Jedna wzmianka z wynikłych z tego zajścia wielusetstronowych raportach spowodowała więcej zmian w wysiłku wojennym, niż cała misja.
Broń, którą posleeńscy Wszechwładcy montowali na swoich spodkach, miała zasięg kontynentalny i samonaprowadzanie. Mogli zniszczyć każde źródło zasilania w polu widzenia aż po horyzont. Tym samym wsparcie lotnicze wypadało od razu z każdego scenariusza.
Te same zespoły, które wcześniej zaprojektowały galaksjański sprzęt dla Ziemian, na przykład pancerze wspomagane i kosmiczne okręty liniowe, stworzyły teraz projekt wahadłowca bojowego, ciężko opancerzonego, niewiarygodnie szybkiego i zaskakująco zwrotnego. Na Diess okazało się jednak, że mimo wszystko nie był odporny na rakiety Wszechwładców; spośród dziewięciu wahadłowców bojowych, wysłanych jako wsparcie odciętemu plutonowi pancerzy wspomaganych ówczesnego porucznika O’Neala, ocalał tylko jeden.
Należało więc pomyśleć o systemach maskujących. Dzięki kombinacji technologii Ziemian i Himmitów miała powstać nowa generacja wahadłowców bojowych, nieco tylko lżej uzbrojonych i opancerzonych, za to jeszcze szybszych i zwrotniejszych. I co najważniejsze, niezwykle trudnych do namierzenia.
Dla ziemskiego sprzętu radiolokacyjnego miały mieć ujemny przekrój odbicia, a na detektorach Galaksjan pojawiały się tylko jako niewyraźne duchy; projektory wygładzały strefy turbulencji nawet przy prędkościach poddźwiękowych. Pierwszych prototypów użyto już na Barwhon, gdzie Ziemianie wciąż zaangażowani byli w desperacką walkę na bagnach. Chociaż poniesiono pewne straty, były one o wiele mniejsze, niż dawniej.
Dopóki jednak jednostki ziemskich Sił Uderzeniowych Floty nie miały wahadłowców, bataliony używały kombinacji nowoczesnego i futurystycznego sprzętu, jak na przykład przerobionego hunwee z zainstalowanym z tyłu galaksjańskim komunikatorem i bojowym centrum planowania.
Pułkownik Hanson przybił piątkę z dowódcą kompanii Bravo.
Rozległ się metaliczny szczęk.
— Airborne, kapitanie! Cały czas szukają dziury w całym.
— Cóż, chyba powinienem był odpalić trzecią salwę ognia wspierającego trochę wcześniej — przyznał ponuro Mike. — Fala Posleenów, która się wtedy przebiła, spowodowała straty o trzy procent wyższe, niż powinna. Muszę koniecznie znaleźć kogoś, komu będę mógł powierzyć kierowanie ogniem.
— Chyba będę musiał za karę wysłać pana do łóżka bez kolacji! — roześmiał się dowódca batalionu. Wszystkie kompanie spisały się zgodnie z oczekiwaniami, ale ludzie O’Neala wprost na medal.
Kapitan przeszedł wszystkie oczekiwania. — Szczerze mówiąc nie sądzę, żeby ktoś zwrócił na to uwagę; ja też tego nie zauważyłem.
Nie wydaje mi się, żeby w ogóle można było powiedzieć cokolwiek złego o pana kompanii.
— A ja nie przypuszczałem, że można uzyskać maksimum punktów na Teście Gotowości Bojowej, sir — powiedział Mike.
— Chyba ustanowił pan nowy rekord. Ale nie dlatego pana tu wezwałem. — Dowódca batalionu pokazał wydruk przysłanych pocztą elektroniczną rozkazów. — Nightingale będzie musiała sama zająć się Testem i Generalnym Inspektorem. Pan otrzymał rozkaz stawienia się w DowArKonie. Głos pana, jak sądzę.
Mike przejrzał treść rozkazów. Wyraźnie poznawał styl Jacka Hornera.
— Tak, sir, rzeczywiście na to wygląda. Cóż, kompania lepsza już nie będzie. Kiedy mam jechać?
— Ma pan wieczorny lot z Harrisburga bezpośrednio do Waszyngtonu; jest pan już na liście pasażerów.
— Tak jest, sir. Pozwoli pan, że się odmelduję? — zapytał, salutując.
— Niech się pan wynosi, kapitanie — zaśmiał się pułkownik i odpowiedział na salut.
Samolot był pełen wojskowych, planujących przesiadkę w Waszyngtonie. Mike pomyślał, że jeśli w pobliżu znalazłby się jakiś mężczyzna w wieku poborowym bez munduru, powinno się go zastrzelić, wypchać i postawić w muzeum jako niezwykle rzadki okaz.
Zaskoczyła go różnorodność mundurów. Chociaż większość stanowili żołnierze Gwardii i oddziałów liniowych — łatwo rozpoznawalni po ich zasadniczo niezmienionych zielonych mundurach armii Stanów Zjednoczonych — byli też oficerowie i szefowie sztabów marynarki w czarnych uniformach, odziani w błękit żołnierze sił powietrznych i oficerowie Floty w czarnych mundurach z wysokimi kołnierzami i w beretach. Mike był jedynym na pokładzie żołnierzem w niebiesko-czerwonych barwach Sił Uderzeniowych Floty i miał wrażenie, że bardzo rzuca się w oczy. Cieszył się, że siedząca obok niego pasażerka, czterdziestokilkuletnia kobieta w stopniu kapitana Floty, albo go nie rozpoznawała, albo nie interesowało jej, kim jest.
Kiedy samolot wzbił się w powietrze, obsługa zaczęła roznosić napoje. Mike poprosił stewardesę o colę; kobieta przyjrzała mu się uważnie, ale nic nie powiedziała, najwyraźniej odrzucając myśl, że jej samolotem może lecieć Michael O’Neal. Kiedy jednak zaczęli już podchodzić do lądowania na Washington National, przykucnęła przy fotelu Mike’a.
— Przepraszam pana. Chciałabym o coś zapytać… — powiedziała niepewnie.
— Słucham? — Mike był w podłym nastroju. Mimo, że jego kompania była dobrze przygotowana do Generalnej Inspekcji, chciał być na miejscu i zająć się wszelkimi ewentualnymi niedociągnięciami.
Chciał, żeby jego kompania spisała się w czasie inspekcji tak samo dobrze, jak na Teście Gotowości. Martwił się, jak Nightingale poradzi sobie z „trudnymi dziećmi” kompanii, mimo tego, że miała do pomocy Pappasa. W takim nastroju nie miał ochoty na wymuszone uprzejmości, szczególnie dla stewardesy, która pewnie chciała otrzeć się o sławę.
Właśnie z tego powodu na jego mundurze nie było — wbrew przepisom-żadnych oznaczeń. Zazwyczaj nosił Oznaczenie Bojowe Piechoty zjedna gwiazdą, wskazujące, że uczestniczył w dwóch ważnych konfliktach, i naszywkę, tak rzadką, że mało kto ją znał, przedstawiającą połowę wybuchającej gwiazdy. Naszywkę zaprojektowano na potrzeby Floty dla tych osób, które znalazły się w podmuchu eksplozji nuklearnej. Projekt naszywki pizyjęto również w Siłach Lądowych, ale nieczęsto spotykało się jej żywego posiadacza.
— Czy pan jest tym Michaelem O’Nealem, który był na Diess i otrzymał Medal Honoru? — zapytało cicho stewardesa.
— Tak — warknął Mike. — Następne pytanie.
— Nie będzie więcej pytań — uśmiechnęła się szczerze kobieta. — Chciałam panu tylko podziękować. Mój brat służy w siódmym pułku kawalerii. Udało mu się wrócić spod Dantren tylko dzięki temu, że pański pluton pojawił się na czas. Dziękuję.
No, to zupełnie inna sprawa.
— Cholera, miło to słyszeć! Wie pani, rzadko się pamięta o udziale wojsk pancernych w tym całym zamieszaniu. Jednostki pani brata nabiły tych cholernych Posleenów na pal, jeszcze zanim się tam zjawiliśmy, a mimo to nikt nie mówi o ich zasługach. A co słychać u brata? Przyznaję, że nie śledziłem ostatnio losów jednostek z Diess.
— Jego dywizja wróciła do Stanów. Należy teraz do jednostki Gwardii w Teksasie i przygotowuje się do dnia lądowania.
— Cóż, kiedy się pani z nim zobaczy, proszę mu życzyć ode mnie powodzenia — powiedział Mike z uśmiechem.
— Tak zrobię. Będzie zadowolony, że pana zaczepiłam.
— Pani też życzę powodzenia.
— Cóż, jestem z Missouri. Z tego, co mówią w wiadomościach, wynika, że nie zaatakują nas większe siły. Mam taką nadzieję, ale współczuję ludziom na wybrzeżu.
— Tak, większość moich ludzi będzie na równinach nadbrzeżnych.
Ale nigdzie nie będzie całkiem bezpiecznie, więc proszę postarać się o broń. Jeśli nagle otoczy was rój Posleenów, pewnie się pani nawet nie uda zabrać chociaż jednego ze sobą — powiedział brutalnie. — Ale jeśli będzie ich mniej, broń może uratować pani życie. Polecam strzelbę kaliber dwanaście. Kopie jak muł, ale trudno z niej spudłować z niewielkiej odległości, a na Posleena jeden strzał wystarczy. Może pani być w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi, a i tak może tam spaść lądownik. Więc proszę postarać się o broń.
— Tak zrobię. Dziękuję.
— Powodzenia.
Kiedy stewardesa odeszła, siedząca obok kobieta w stopniu kapitana Floty podniosła wzrok znad dokumentów.
— Tak myślałam, że to pan, ale nie chciałam być nieuprzejma i pytać — powiedziała z silnym brytyjskim akcentem. Mike, który miał dobre ucho i spędził dużo czasu z Brytyjczykami, kiedy pracował nad programem pancerzy wspomaganych, domyślił się, że kapitan pochodzi ze środkowej Anglii.
— Tak, to ja, proszę pani. We własnej osobie.
— Leci pan do Waszyngtonu?
— Tak, proszę pani, najwyraźniej generał Taylor musi się mnie poradzić, jak dalej toczyć wojnę.
— Cóż, nie umiem wyobrazić sobie lepszego źródła informacji o pancerzach wspomaganych. Wolno spytać o powód pańskiej zgryźliwości, młody człowieku?
Mike westchnął i w tym momencie opuścił go gniew. Kapitan nie była przecież winna trapiących go problemów ani braku pewności siebie.
— Moja kompania przechodzi teraz Test Gotowości Operacyjnej i inspekcję biura Inspektora Generalnego. Wolałbym być teraz z nimi, niż odstawiać jakieś szopki w Waszyngtonie. Pomagałem im wiele w zeszłym roku i, za przeproszeniem, gówno to dało, więc nie jestem pewien, czy tym razem będzie inaczej.
— Więc naprawdę będzie pan mówił generałowi Taylorowi, jak prowadzić wojnę? — spytała ze śmiechem.
— Przypuszczam, że tak, proszę pani, przynajmniej jeśli chodzi o jednostki pancerzy wspomaganych. Dowódca DowArKonu i ja znamy się od dawna. Rozkazy nadeszły wprawdzie od DowArKonu w Fort Myer, ale mam się zgłosić w Pentagonie. Trudno zgadnąć, o co chodzi.
— Chyba powinien pan się cieszyć z szansy współdecydowania?
— powiedziała zdziwiona.
— Cóż, proszę pani, jest jeszcze problem różnicy między taktyką a strategią. Choć muszę przyznać, że jestem jednym z największych ekspertów w dziedzinie taktyki stosowania jednostek pancerzy wspomaganych, moje pojęcie o strategii jest raczej niewielkie.
— Proszę pamiętać — powiedziała — że sztuka strategii w ponad osiemdziesięciu procentach opiera się na logistyce. Jeśli podejdzie ich pan od strony logistyki, będą panu jeść z ręki.
— Logistyka?
— Logistyka.
— Dobra, dziękuję pani — powiedział z uśmiechem.
— Nie ma za co — zaśmiała się.
— Kapitan Michael O’Neal. — Mike wyciągnął rękę — Siły Uderzeniowe Floty.
— Kapitan April Weston. Flota Liniowa. Dowódca.
— O, ma pani własny statek? — zapytał zaciekawiony Mike. Bardzo niewiele okrętów przeznaczonych do obrony nadawało się do uruchomienia przed pierwszą falą inwazji. Dlatego właśnie nadchodzące kilka lat zapowiadało się tak ciężko.
— Jeśli można go tak określić — powiedziała i skrzywiła się kwaśno. — To przerobiona galaksjańska fregata.
— Au. — Mike też się skrzywił. — Widziałem specyfikacje w GalTechu. Żadnego pancerza…
— Słabe uzbrojenie…
— Brak systemów rezerw…
— Ograniczona zdolność namierzania celu…
— Cóż — powiedział Mike i znowu się skrzywił — przynajmniej pancerze kosmiczne macie przystosowane do działań wojennych.
— Świetnie — powiedziała ze śmiechem. — Nie dość, że przez całą swoją karierę uczę się taktyki działań na morzu, to teraz muszę jeszcze nauczyć się oddychać w próżni.
— Jest pani w regularnych oddziałach? — zapytał Mike, zaskoczony.
— Właściwie byłam w rezerwie Królewskiej Marynarki Wojennej, dopóki nie awansowali mnie na kapitana i, psiakrew, nie przenieśli do regularnych oddziałów. Dowodziłam ostatnio Sea Sprite, który, do pańskiej wiadomości, jest krążownikiem. A teraz wysyłają mnie w bezkresną głębię kosmosu i na kurs astrogacji. W moim wieku… — zakończyła, załamując ręce.
— Cóż — uśmiechnął się Mike — życzę więc powodzenia.
— Tak, będzie nam wszystkim bardzo potrzebne.