— Praca, praca, ciągle praca, Mike dostanie z pracy kaca — powiedział generał Horner, zaglądając do ciasnego biura O’Neala. Za nim kręcił się jego młodszy adiutant, kapitan Jackson.
— Cóż, sir, życie nocne w Georgetown nie jest już takie jak dawniej.
Odkąd Mike otrzymał rozkaz sporządzenia rozpiski zadań dla jednostek pancerzy wspomaganych podczas zbliżającej się batalii, pracował szesnaście do dwudziestu godzin na dobę, siedem dni w tygodniu. Wolał pracować niż rozmyślać nad obecną sytuacją. Świat zmierzał do nieuniknionego spotkania z Posleenami, a społeczeństwo zaczęło powoli się rozpadać.
Kiedy w pełni zrozumiano znaczenie zbliżającej się inwazji, zaczęły się radykalne zmiany w gospodarce i życiu ludności. Siedemdziesiąt procent światowej populacji i osiemdziesiąt procent jej dóbr skupiało się w strefach przybrzeżnych równin. Tereny te miały wiele zalet, ale nie należała do nich na pewno łatwość obrony przed atakiem Posleenów.
W rozwijających się podziemnych osiedlach dla uchodźców z równin organizowano siedziby biznesu, fabryk i wszystkich innych potrzebnych społeczeństwu instytucji. Jednak nie powstawały one tak szybko, jak się spodziewano; lista firm i fabryk oczekujących na siedziby była bardzo długa.
Biznesmeni, firmy ubezpieczeniowe i zwykli obywatele często sami podejmowali decyzje. Obszary górskie, które w ostatnich dziesięcioleciach stopniowo wyludniały się z powodu migracji, teraz ponownie przeżywały okres rozkwitu.
Do upadłych zakładów przemysłowych w Bawarii i północno-wschodnich Stanach Zjednoczonych, szczególnie w Detroit i Pittsburghu, zaczęły napływać nowe maszyny, a GalTech i inne ziemskie zakłady przenosiły swoje siedziby w miejsca, których można było łatwo bronić.
Migracji ośrodków przemysłowych towarzyszyła migracja siły roboczej. Ogromna fala bezrobotnych oraz pracowników przenoszących się firm zalała Dolinę Ohio i środkowo-zachodnie Stany Zjednoczone, a w Europie Szwajcarię, Austrię i Bałkany. Słabiej rozwinięta infrastruktura i spory graniczne w Azji nie pozwalały na masowe migracje, takie jak w Stanach Zjednoczonych i Europie, ale znaczna część ludności i tak przeniosła się w Himalaje, Hindukusz i na Kaukaz.
W Japonii wszystkie zakłady pozostały na miejscu, a w licznych w tym kraju łańcuchach górskich budowano cywilne schrony. Doświadczenia, które Japończycy wynieśli z Drugiej Wojny Światowej i ich rozwinięta infrastruktura inżynierii budowlanej były im w tym bardzo pomocne.
Masowa migracja i związane z nią zaburzenia podaży i popytu na dobra, usługi i pracę powodowały w jednych rejonach niedostatek, a w innych nadprodukcję.
Wielu ludzi się bogaciło, oczywiście nie wszyscy z poszanowaniem prawa i zasad etyki, potem jednak często stawali przed problemem ulokowania swoich pieniędzy.
Pensje wypłacano raczej w walutach narodowych, niż w federacyjnych kredytach. Nie było pewności, czy banki przetrwają inwazję, dlatego ostrożni inwestorzy woleli lokować swoje pieniądze w galaksjańskim lub ziemskim banku z siedzibą w jakimś stosunkowo bezpiecznym miejscu. Przechowywano tam nie tylko pieniądze, lecz także cenne dzieła sztuki, kosztowności i wiele innych wartościowych rzeczy. Ziemskie banki dogadały się z galaksjańskimi i w ten sposób środki pieniężne oraz dobra materialne zaczęły stopniowo opuszczać Ziemię.
Wtedy jednak dało znać o sobie nieubłagane prawo popytu i podaży. Kiedy sprzedawano ziemskie waluty i kupowano kredyty federacyjne, kurs wymiany szedł w górę. Wraz z brakiem nadziei pojawiło się mroczne widmo inflacji. Wyjątkiem były dwa kraje.
Szwajcaria otrzymała od Galaksjan poważne zabezpieczenie na wypadek utraty swoich funduszów, i to nie tylko ze względu na jej pozycję największego centrum finansów i handlu, ale także z uwagi na fakt, że siedemdziesiąt procent powierzchni tego kraju zajmowały góry. Szwajcarska partyzantka kilkakrotnie podejmowała walkę z wrogiem, i wszystkie co do jednej inwazje zostały z łatwością odparte.
Na rynku operacji bankowych pojawił się nowy gracz.
Tajemnicze, starożytne buddyjskie państwo Bhutan zostało na krótko podbite przez sąsiadujący z nim Bangladesz. Wizyta brytyjskiego batalionu pancerzy wspomaganych doprowadziła wszystko do pierwotnego stanu, a Bhutańczycy wyciągnęli nauki z tego zdarzenia.
Ponieważ religia zabraniała im stosowania przemocy, zatrudnili najemników. W ten sposób powstał pułk Gurkhów. Gurkhowie byli żołnierzami z gór Nepalu, o reputacji najlepszej na świecie lekkiej piechoty. Żeby im zapłacić, Bhutan otworzył kilka filii głównych banków w liczących tysiące lat, ogromnych kamiennych klasztorach. Banki, chronione teraz przez najlepszych na świecie żołnierzy, potężne mury i przeszkody terenowe, przed którymi ugiąłby się sam Hannibal, zostały zalane cennymi dziełami sztuki, klejnotami, metalami szlachetnymi i pieniędzmi. Nawet niewielki ułamek tych wpływów wystarczył na zakup najnowocześniejszego na Ziemi uzbrojenia dla Gurkhów. Gurkhowie i ich najemni oficerowie brytyjscy aż za bardzo się palili, aby wypróbować je w walce.
Inflacja, deflacja i niedostatek niszczyły świat, powodowały głód i choroby. Mimo to życie toczyło się dalej, wierząc w zwycięstwo.
— Słyszałem — powiedział Horner z uśmiechem — że podobno procent niezamężnych kobiet jest teraz wyższy niż kiedykolwiek.
— Ale…
— Wieczorem idziesz się rozerwać. Na pewno już skończyłeś.
— Skończyłem. — Mike wskazał na potężny stos wydruków na biurku. — To właśnie efekt mojej pracy.
— Dobra, w porządku — powiedział Horner, zadowolony, ale wcale nie zaskoczony.
I Mike pracował dla niego przez dwa lata, kiedy zarządzał zespołem GalTechu do spraw uzbrojenia piechoty, początkowo jako cywilny specjalista od spraw technologii, później jako jego adiutant.
Horner od razu zauważył, że młody oficer posiada zdolność niespotykanej koncentracji na wykonywanej pracy. Zdecydowało to o wybraniu go do tego zadania w równym stopniu, jak doświadczenie w dziedzinie pancerzy wspomaganych. Czas naglił. Lista osób, które mogły opracować strategię użycia jednostek pancerzy w Programie Fortec była bardzo krótka. Jeszcze krótsza była lista tych, którzy mogli to zrobić w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Jedyny oficer, którego Jack znalazł na obu tych listach, siedział właśnie przed nim.
— Skoro jesteś gotowy na konferencję dowódców wszystkich rodzajów broni, nie ma powodu, żebyś nie przyszedł dziś wieczorem do klubu Fort Myer w eleganckim granatowym mundurze Floty.
— Cóż, sir — powiedział Mike z trochę tylko udawanym ziewnięciem — właściwie jest około trzydziestu powodów, poczynając od snu.
Jack nie zareagował na jego odmowę.
— Oprócz powitania wszystkich dowódców armii na oficjalnym rozpoczęciu Programu Fortec, wydamy specjalne przyjęcie, żeby uczcić wizytę nowego dowódcy francuskich sił lądowych. Pomyślałem, że może zechcesz przyjść.
— Cóż, sir, jak już powiedziałem…
— Nazywa się Crenaus.
— Dowódca Dewcieme Armore, sir?
Druga pancerna razem z dziesiątą dywizją grenadierów pancernych i niedobitkami brytyjskich, chińskich oraz amerykańskich jednostek pancernych została oswobodzona z posleeńskiego oblężenia megawieżowca Dantren na Diess przez pluton ówczesnego porucznika O’Neala. Pluton zburzył megawieżowce zajęte przez wroga i złamał natarcie posleeńskich wojowników ogniem zaporowym granatów z ładunkiem antymaterii. Francuski generał — bardzo szczupły człowiek na szczudłowatych nogach, uderzająco podobny do stracha na wróble z „Czarnoksiężnika z Oz” — był wówczas pod dużym wrażeniem wyczynów Mike’a. On natomiast był mile zaskoczony profesjonalizmem, z jakim generał utrzymał jednostkę w tak niewiarygodnie trudnej sytuacji. Dewcieme Armore wyszła z konfliktu z mniejszymi stratami, niż jakakolwiek inna jednostka spośród biorących udział w obronie ruchomej, głównie dlatego, że zachowała spójność, kiedy inne pękły jak szklanki. Do zachowania tej spójności najbardziej przyczynił się honorowy gość dzisiejszego przyjęcia.
— Ten sam. Kiedy usłyszał, że tu jesteś, uparł się, że musisz przyjść — powiedział Horner z rzadkim u niego prawdziwym uśmiechem.
— Tak jest, sir.
Mike przejrzał w pamięci zawartość swojej garderoby. Miał granatowy mundur galowy Floty i medale — na wszelki wypadek, gdyby ktoś domagał się ich przypięcia.
Do tej pory udawało mu się tego uniknąć, pomimo wyraźnych przepisów Sił Lądowych; twierdził, że nie jest oficerem tych sił i ich przepisy go nie obowiązują. Przykre zajścia z nadgorliwymi oficerami żandarmerii skończyły się, kiedy wydano specjalne rozporządzenie, określające pozycję Floty wobec Sił Lądowych. Mike nie robiłby z tego problemu, gdyby nie to, że inni członkowie Floty, przypisani do Pentagonu, mieli takie same kłopoty. Nienawidził spojrzeń, jakimi go obrzucano na widok jego Medalu Honoru. Ale, co tam, miał dzisiaj okazję spotkać się ze starymi towarzyszami.
— Przyjdę z największą przyjemnością, panie generale.
— Bylebyś tylko miał swoje medale. — Na twarzy Jacka pojawił się nie znoszący sprzeciwu uśmiech. — Medale, Mike, a nie baretki, i na dodatek wszystkie.
— Za tych, których tu z nami nie ma. — Mike wzniósł toast jako najmłodszy w grupie.
— Za tych, których nie ma — zawtórował podpity tłum tłoczący się wokół nowego francuskiego Głównego Dowódcy.
Salę klubu oficerów w Fort Myer wypełniali najznamienitsi przedstawiciele Dystryktu Wojskowego Waszyngtonu. Jasne światło żyrandoli odbijało się w złotych galonach i biżuterii. Klub był pełen generałów wszystkich stopni, a pułkownicy liczyli się niewiele więcej niż kelnerzy. Uwaga całej sali była jednak skierowana na jeden stolik. Kilku adiutantów i starszych podkomendnych krzątało się tu wokół czterech oficerów. Trzech z nich nosiło cztery generalskie gwiazdki, jeden był tylko kapitanem.
— Doprawdy, mon ami, niewiele brakowało, a toast byłby też za ciebie — powiedział honorowy gość, poufale klepiąc Mike’a po ramieniu.
— Cóż, z moich pierwszych podkomendnych rzeczywiście niewielu przeżyło.
Kiedy Mike wrócił z Diess, przez cały rok wożono go po Stanach Zjednoczonych jako rzecznika Biura Informacji Publicznych.
Podczas objazdów odbył wiele rozmów z wszelkiej maści starszymi oficerami. Był już prawie pewien, że ciąży na nim Klątwa Medalu i że odtąd jego jedyny kontakt z frontem będzie polegał tylko na rozmowach w telewizyjnym studiu. Na szczęście jednak przydzielono mu obecne dowództwo.
Zanim zaczęły się objazdy, Biuro Informacji Publicznych zażądało od niego zakupienia za ogromną sumę nowego galowego munduru Floty. Grupa projektantów i współpracujących z nimi oficerów wojskowych przeforsowała projekt munduru, który bardzo sprytnie łączył galaksjańską technologię i ziemską obsesję na punkcie wygody ubioru. Zwykły mundur dzienny — jedwabny uniform bojowy — był tak wygodny, jak tylko można było sobie wymarzyć. Szaleństwo na punkcie niewymuszonej elegancji i wygody nie objęło jednak granatowego munduru galowego.
Mundur ten podkreślał niektóre tradycje członków Sił Uderzeniowych Floty, ale wykorzystywał też styl futurystyczny. Długa, luźna, zapinana magnetycznie granatowa tunika miała podszewkę w kolorze ugrupowania sił zbrojnych, do którego należał właściciel; w przypadku Mike’a jasny błękit piechoty. Wokół pasa była przewiązana czerwona szarfa (w takim samym odcieniu, jakiego używała amerykańska piechota morska, artyleria, francuscy spadochroniarze i Armia Czerwona) ze złotą lamówką. Ramiona zdobiły złote pętle, których liczba wskazywała na stopień wojskowy, a spodnie — czerwone lampasy. Obrazu dopełniał zwykły amerykański beret w kolorze odpowiedniej gałęzi Sił Uderzeniowych Floty. Całość sugerowała, że wszyscy żołnierze piechoty należą do kontyngentu sił pokojowych ONZ, ale wrażenie to miało z czasem zniknąć.
W przypadku kapitana O’Neala ten koszmarek był dodatkowo ozdobiony imponującym zestawem medali. U większości obecnych na sali oficerów, których mundury zdobiły różne odmiany „sałatek owocowych”, widać było głównie odznaczenia niższej rangi — medale uznania i kolorowe wstążki typu „Ja tam byłem”, pokazujące, że ich właściciel był grzecznym chłopcem i robił to, co żołnierz robić powinien. U Mike’a przeważały odznaczenia wyższego rzędu.
Oprócz Medalu Honoru, przyznanego za samodzielne zniszczenie statku dowodzenia Posleenów na głównej linii oporu na Diess, Mike został osobno odznaczony za trzy inne akcje z tych czterdziestu ośmiu szalonych godzin, w ciągu których klęska zamieniła się w zwycięstwo. Była to Brązowa Gwiazda za przygotowanie zniszczenia Qualtren, którą przyznano pomimo pewnych niepożądanych skutków tego zdarzenia, druga Brązowa Gwiazda za wydostanie żołnierzy spod rumowiska, które powstało w wyniku tego wybuchu, oraz Srebrna Gwiazda za oswobodzenie dywizji grenadierów pancernych na Bulwarze Śmierci. Mike nie chciał żadnej z nich i upierał się, że zgodnie z tradycją powinny one składać się na jeden medal. Ale i tak przyszły w zestawie.
Oprócz Gwiazd i dwóch Purpurowych Serc, Mike’owi przyznano całą masę zagranicznych odznaczeń takich państw, jak Anglia i Chiny (pluton O’Neala uratował prawie trzy kompanie z chińskiego pułku). Na koniec dostał też prosty medal uznania, medal dobrego dowódcy i medal za udział w akcji Pustynna Burza.
W każdym innym towarzystwie taka kombinacja munduru i „sałatki owocowej” baretek wyglądałaby idiotycznie, jednak w tym nie specjalnie się wyróżniała.
W grupce oficerów skupionych wokół generała Crenausa znalazł się między innymi amerykański Główny Dowódca w mundurze galowym Sił Lądowych, weteran Słusznej Sprawy, Pustynnej Burzy, Monsunowego Gromu i wielu innych misji, których sam już nie pamiętał. W jego „sałatce owocowej” było również imponująco dużo protein, a mało tłuszczu. Generał Horner miał szczęście dowodzić we wszystkich trzech operacjach, ale nie dostał Purpurowego Serca, gdyż nie należał do tych żołnierzy, którzy zapominają się schylić, kiedy ktoś do nich strzela.
Generał Crenaus, ubrany we francuski mundur galowy — frak i wysoki cylinder — brał udział we wszystkich akcjach wojskowych, które Francuzom udało się przeprowadzić w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci. I chyba także w kilku, do których nie chcieli się przyznać.
— Najbardziej podoba mi się ten — powiedział dość bełkotliwie generał Taylor i wskazał na medal na piersi kapitana O’Neala. W ciągu całego wieczoru wypił półtora litra szkockiej. — Nie wiedziałem, że na Diess były z tobą Japonce.
Medal przypięty tuż nad symbolem piechoty bojowej wyglądał trochę jak wschodzące, złote słońce.
Generał Crenaus zaśmiał się ponuro.
— To nie jest nagroda za uratowanie tyłka jakiemuś Japońcowi, bon homme. To za to, że się tam było. Ja też taki mam.
— To nie jest medal za Diess — zauważył generał Horner. — Nasz medal sił ekspedycyjnych wygląda tak — dodał, wskazując na oliwkowo-czerwone odznaczenie.
— To nie za samą akcję na Diess, mon General — wtrącił się starszy adiutant generała Crenausa. — To jest dowód uznania Federacji za to, że było się w strefie podmuchu eksplozji nuklearnej.
— Oui, to całkowicie wina naszego młodego przyjaciela — zaśmiał się głośno francuski generał i wskazał kciukiem kapitana. — Jednak po namyśle doszedłem do wniosku, że nie mogę mieć do niego pretensji.
— Proszę bardzo, jak chcecie. — Mike odczuwał coraz wyraźniej działanie bourbona, którego wmuszał w niego generał. — Następnym razem sami będziecie ratować sobie tyłki, żabojady.
Generał Crenaus zaśmiał się gromko ku wyraźnej uldze siedzących wokół stolika oficerów.
— Żywię głęboką nadzieję, że drugi raz nie będzie już takiej potrzeby, mój młody capitaine.
Mike tymczasem wpatrywał się pijanym wzrokiem w medal Eksplodującej Gwiazdy.
— Wie pan, co w tym wszystkim jest najgorsze, sir? — zapytał, bujając się w tył i w przód; utrzymanie równowagi z pochyloną głową stawało się coraz trudniejsze.
— Co? — zapytał generał Horner, wychylił kieliszek absoluta i wziął kolejny od przechodzącego obok kelnera.
— Nic z tego nie pamiętam. Niektórzy naprawdę dużo wtedy przeżyli. Niektórzy żołnierze plutonu nie zdążyli znaleźć na czas schronienia i akurat byli na dachu, kiedy doszło do wybuchu. To dopiero była jazda!
— Jazda? — zdziwił się jeden z pułkowników.
Mike zwrócił się do oficera z wyrazem niedowierzania na twarzy.
— Jazda, sir, nie rozumie pan? Ściana ognia lecąca prosto na pana, a pan może tylko paść na ziemię i się zasłonić! To dopiero jazda!
Wyszczerzył się dziko, kiedy generałowie się roześmiali. Większość amerykańskich adiutantów, wszyscy w stopniu co najmniej majora, nosiła wyjątkowo mało medali za udział w walce. Nie byli pewni, czy agresywny kapitan na pewno żartuje.
Adiutant Crenausa także parsknął śmiechem; widział tego małego wichrzyciela w jego najlepszych i najgorszych chwilach i wiedział, że mówi prawdę. W Dewcieme Armore nazywano go „Małą Ryjówką”, ale wymawiano to z wielkim szacunkiem. Biorąc pod uwagę stosunek wagi do dzikości ryjówki są najgroźniejszymi i najbardziej zabójczymi istotami na ziemi. I nie znają strachu.
— Oui, może w pancerzu — wykrzyknął generał Crenaus. — Ale większość z nas ich nie miała i dla nas to było dość nieprzyjemne.
— Na pewno, sir — wybełkotał Mike. — Dlatego was ostrzegłem… trzydzieści sekund wcześniej.
— Dwadzieścia. Powiedziałeś trzydzieści, a zdetonowałeś ładunek po dwudziestu. Tak przy okazji merci beaucoup, to dopiero była niespodzianka!
— C’est la guerre. Vingt, trente, kto by tam liczył?
— My liczyliśmy, certainement. Jak wy to mówicie, z gazem do dechy. „Dix-neuf… „Łup! Flesz Boga! — ciągnął generał z udawaną złością.
— Boże, co za maruda! — mruknął Mike i wypił kolejny łyk alkoholu.
Generał Crenaus także głośno się zaśmiał.
— Ale twój szeregowy Buckley na pewno nie uważał tego za dobrą, jak wy mówicie, jazdę.
— Tak, słyszałem o tym później. Myślałem, że tylko ja miałem zły dzień.
— Byłbyś uprzejmy opowiedzieć tę historię nam wszystkim? — zapytał generał Taylor i oparł się trochę za mocno o stolik.
— Oui, to fajna historia — zachęcał Mike’a generał Crenaus.
— No, opowiem, jeśli chcecie. Od czego by tu zacząć? — zamyślił się Mike i wypił łyk bourbona.
— Najlepiej od początku — stwierdził sucho generał Horner.
Kilkanaście kieliszków alkoholu najwyraźniej na niego nie podziałało. Mike słyszał już wcześniej, że alkohol idzie generałowi w nogi. Teraz sam się o tym przekonał.
— No więc Buckley był jednym z żołnierzy uwięzionych pod Qualtren. Musieliśmy wydostać się spod sterty gruzu za pomocą granatów; tej techniki nie polecam tym, którzy nie mają na sobie pancerza.
— Oui, w końcu to…
— …ładunek antymaterii — dokończył Mike. — Właśnie. Każdy domyślił się, jak to zrobić, oprócz nieszczęsnego szeregowego Buckleya albo Lewusa, jak go później nazwaliśmy. Buckley wyciągnął granat i odsunął go tak daleko od siebie, jak tylko mógł, bo to przecież była…
— …antymateria! — zawołali chórem generał Crenaus i jego adiutant.
— Właśnie. Więc Buckley wyciąga rękę jak najdalej, wpychają w rumowisko i naciska aktywator.
— Oui, oui! Po czym stwierdza, że nie może z powrotem wyciągnąć ręki! — krzyknął francuski generał, trzęsąc się ze śmiechu.
— Tak! Gruz przesunął się i jego ręka utknęła. Myślicie pewnie, że musiało go to boleć, co? Właściwie bolało tylko przez ułamek sekundy, gdyż systemy pancerza blokują nerwy, odcinają krążenie, oczyszczają i odkażają ranę, i wszystko to robią w ciągu ułamków sekund. Ale musicie sobie wyobrazić…
— To był dziesięciosekundowy zapalnik? — zapytał generał Horner z ponurą miną, która u niego oznaczała uśmiech.
— Tak, tak. Więc jak to…
— Dix, neuf, huit, sept… — zaczął odliczać Crenaus, płacząc ze śmiechu.
— Właśnie. Dziesięć, dziewięć… — przetłumaczył Mike — a potem…
— Bum! — krzyknął generał Taylor, wybuchając śmiechem.
— Właśnie. Człowiek zadaje sobie pytanie: „ale o co właściwie chodzi?”. Na szczęście to nie boli, bo inaczej nie byłoby takie śmieszne. Ma się tylko krótkie, ale niezapomniane wrażenie wyparowywania ręki.
— A co to ma wspólnego z wysadzeniem w powietrze statku dowodzenia Posleenów? — zapytał jeden ze stojących wokół adiutantów.
Mike wypił kolejny łyk bourbona.
— Otóż Lewus wydostał się na powierzchnię gruzu i wykonał swoją robotę tak przyzwoicie, jak tylko był w stanie lewą ręką. A kiedy statek dowodzenia wyleciał w powietrze, Buckley był jednym z tych żołnierzy, którzy poszli z sierżantem Greenem… — Mike urwał i uroczyście podniósł kieliszek. — Za nieobecnych…
— Za nieobecnych — powtórzyli chórem oficerowie.
— …poszedł z sierżantem Alonisusem Greenem, aby odciągnąć uwagę załogi statku dowodzenia od głównej linii oporu, tak żebym mógł umieścić pieprzoną minę z ładunkiem antymaterii na jego burcie — dokończył Mike.
— Miała być zabawna puenta — powiedział generał Horner, kiedy cisza się przedłużała.
— Tak, sir. — Kapitan O’Neal wypił kolejny łyk alkoholu. — Więc przedostaję się przez systemy obronne, umieszczam minę i w znany wszystkim sposób udaję kawałek radioaktywnego odpadu…
— Dziesięć sekund za wcześnie, jeśli wolno mi dodać! — wykrzyknął generał Crenaus.
— O rany, niektórzy nie byliby szczęśliwi nawet wtedy, gdyby ich powiesić na złotym stryczku! Robię, co w ludzkiej mocy albo jeszcze więcej, a ten Francuzik potrafi tylko narzekać na przedwczesną detonację. Na czym skończyłem, panowie?
— Detonacja — odpowiedział bardzo młody adiutant w stopniu majora.
— Właśnie. No cóż, mina działa jak marzenie, z tym, że wywołuje pewne małe efekty uboczne…
— Jeszcze trzy metry, a zostałbym upieczony na befsztyk! — krzyknął generał, wymachując rękami.
— Z całym szacunkiem: niech pan przestanie mi przerywać, panie generale. W każdym razie eksplozja jest porównywalna z wybuchem miny kosmicznej trzeciej klasy i powoduje niemiłe efekty uboczne, które na szczęście kierują się w stronę przeciwną do wyrzutni rakiet i pewnych niewdzięcznych Francuzów, których tu nie wymienię… — ciągnął kapitan O’Neal.
— Czyja mówię, że nie jestem wdzięczny? Generale Taylor, generale Horner, wzywam was obu na świadków. Nigdy nie powiedziałem, że nie jestem wdzięczny. Zdenerwowany? Odrobinkę. Przestraszony? Merde, tak! Ale nie niewdzięczny, ty tchórzliwy karle!
— Ha, bocian się odezwał! W każdym razie wybuch wyrzucił wszystkie ścierwa ze statku dowodzenia, ale część statku nadal trzyma się kupy. Musiał to być niezły widok z pozycji wyrzutni rakiet.
Olbrzymi kawał kosmicznego krążownika zatacza piękny łuk balistyczny, jak w zwolnionym tempie — wyłożył zagadnienie kapitan O’Neal, żywo gestykulując obiema rękami. — Pamiętajcie, że to wszystko dzieje się po stosunkowo małym, ale dość dobrze widocznym wybuchu jądrowym…
— Jakieś cztery kilotony — krzyknął generał Crenaus i wypił duży łyk koniaku — i to niecały kilometr od nas!
— Raczej trzy kilometry. W każdym razie statek unosi się na grzybie eksplozji nuklearnej, zatacza na niebie ogromny łuk i z gracją opada z powrotem na ziemię…
— Prosto na Buckleya — zahuczał generał Crenaus.
— …prosto na szeregowego Buckleya. Był jednym z chłopaków, którzy znaleźli się na dachu w strefie podmuchu…
— Sacre Bleu! To ja byłem w strefie podmuchu!
— Was ledwie smagnęło w cieniu podmuchu!
— On to nazywa cieniem podmuchu! Co to był za huk! — krzyknął generał, zatykając rękami uszy.
— No… w każdym razie Buckley, przypięty butami grawitacyjnymi do jakiejś potężnej konstrukcji, cudem przeżył falę uderzeniową, potem impuls elektromagnetyczny, a w końcu falę ciepła… — Mike zrobił dramatyczną pauzę.
— I nie zabiło go to? — zapytał jeden z adiutantów, który domyślał się już zakończenia.
— W pancerzu? Nie, ale to był prawdziwy nokaut. Tym razem jednak zaczekał, aż ktoś przyjdzie, żeby go odkopać. W zasadzie nie miał innego wyjścia, bo znalazł się pięćdziesiąt pięter pod ziemią, przywalony gruzem z budynku i zniszczonym krążownikiem kosmicznym — zakończył kapitan O’Neal i zaśmiał się.
— Za szeregowego Buckłeya! — zagrzmiał generał Crenaus i podniósł w górę swoją brandy.
— Za szeregowego Buckleya! — zawtórował mu kapitan O’Neal.
— I wszystkich innych nieszczęsnych kolegów, co noszą Maskę Diabła! — zakończył z goryczą.
— Tak, tak — zawołał generał Taylor. Na chwilę zapadła niezręczna cisza, po czym wszyscy unieśli kieliszki i wypili. — Więc tak nazywasz pancerz, Mike?
— A tak nie jest, sir? — zapytał kapitan O’Neal, bujając się w swoim krześle. — Mogę sobie żartować na temat odjazdu, ale to przecież pancerz znajduje się w podmuchu pieprzonej eksplozji nuklearnej.
Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Misja, nad którą pracuję od dwóch tygodni także polega na tym, że musimy dotrzeć tam, dokąd nikt inny nie zdoła, dokonać tego, czego nikt inny nie potrafi nikt inny i robić to, dopóki nie zginiemy.
Uderzy na nas pięciokrotnie więcej Posleenów niż zaatakowało Barwhon i Diess. Wszyscy jesteśmy tego świadomi. Będziemy zdani tylko na siebie, gdyż żadne statki nie przecisną się przez taką zaporę ogniową! Więc od chwili wylądowania Posleenów aż do momentu, w którym Flota będzie na tyle silna, żeby zniszczyć lądowniki, będziemy odcięci od dostaw z GalTechu. A to oznacza, że będzie dziesięciu małych żołnierzyków piechoty mobilnej… dziewięciu małych żołnierzyków… ośmiu małych żołnierzyków, aż wreszcie „zaśpiewamy na chwałę Pana, że nie ma już ani jednego z nas, bo jeden musiałby pić sam”. A moim zadaniem będzie zabrać kompanię w piekło wybuchów jądrowych, gazu i pocisków hiperszybkich, walczyć z Posleenami, którzy mają ponad tysiąckrotną przewagę, i bronić wszystkich innych oddziałów, które nie dysponują odpowiednim sprzętem.
— Tak, sir — zakończył Mike. — Ja zaprojektowałem pancerz i ja go wykonałem, żyję w nim i nazywam go Maską Diabła. A wszyscy, którzy ją noszą, to Przeklęci! — dodał cicho.