13

Synowie Marii cierpią rzadko,

gdyż dobra ujrzeli w swej schedzie blask;

Synowie zaś Marty swoją czczą Matkę,

gdyż w duszy jej ciepło,

w sercu zaś brzask,

Lecz cierpliwość gdy straciła raz,

I zuchwałe jej słowo usłyszał Pan,

Wpierw synów Marii wstąpi brać

w wieczności świat, błogości stan.

„Synowie Marty”

RudyardKipling, 1907


Waszyngton, Dystrykt Kolumbia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
23:17 letniego czasu wschodniego USA
5 września 2004

Z wyjątkiem tłumów ludzi w mundurach nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany w stolicy. Mike złapał autobus z lotniska; objechał całe miasto, zanim znalazł się blisko Pentagonu. Rzucił okiem na Washington Mall i ulice Georgetown, ku jego zaskoczeniu pełne tłumów zabawowiczów. Wreszcie zobaczył także mężczyzn ubranych po cywilnemu — ich praca była na tyle ważna, że nie można było ich poświęcić na armatnie mięso. Sądząc po wyglądzie, byli to głównie adwokaci i urzędnicy Kongresu. Może to i lepiej, pomyślał Mike. Bóg jeden raczy wiedzieć, w co by się przemienili, gdyby dać im mundury.

Rok wcześniej, podczas świętowania zwycięstw na Diess, Mike poznał wielu polityków i ich adiutantów, politycznych oficerów wojskowych i tym podobnych osobistości. Diess dała mu tak jasny pogląd na niebezpieczeństwo zbliżającej się nawałnicy, że czuł się trochę jak jednooki w kraju ślepców. Miał też sporo do czynienia z wyższymi szczeblami hierarchii wojskowej i musiał przyznać, że nie były to szczególnie udane kontakty.

Mike uważał, że jest delikatny, jeśli nie mówi komuś wprost, że ten ktoś nie jest w stanie znaleźć własnej dupy obiema rękami. Mimo to jednak wszyscy dobrze go zrozumieli. Kiedy porucznik — a wtedy był jeszcze porucznikiem — nawet porucznik z Medalem, w taki sposób zwraca się do oficerów służących dobre trzydzieści lat dłużej od niego, zawsze wychodzi z tej konfrontacji jako przegrany.

Według O’Neala problem polegał na tym, że wielu poznanych przez niego starszych oficerów, choć dobrych, czy nawet genialnych w walce z ludźmi, nie potrafiło poradzić sobie z fenomenem Posleenów. Pomimo patowej sytuacji na Barwhon i codziennych, olbrzymich strat, wciąż traktowali obcych jako po prostu ludzi z zacięciem samobójczym, na kształt Japończyków z okresu Drugiej Wojny Światowej.

A przewagi liczebnej nie traktowali poważnie. Myśleli w kategoriach systemów uzbrojenia, czołgów, transporterów opancerzonych i dopiero na końcu żołnierzy, ponieważ atakujące fala za falą hordy ludzi nie mogły się mierzyć z nowoczesną armią.

A przecież Posleeni nie tylko dysponowali niewiarygodną masą fanatycznych wojowników, gotowych ponieść ogromne straty, byleby tylko wykonać rozkaz; mieli też broń zdolną poradzić sobie z ciężkimi wozami bojowymi. Wprawdzie broń zwykłych Posleenów nie miała celowników i strzelało się z niej „z biodra”, za to wielu z nich nosiło karabiny magnetyczne zdolne przebić boczny pancerz czołgu M-1 oraz wyrzutnie rakiet hiperszybkich, bez problemów radzące sobie z pancerzem przednim. Przywódcza kasta Wszechwładców dysponowała automatycznymi wyrzutniami rakiet hiperszybkich, działami laserowymi albo plazmowymi. Gruda plazmy z takiego działa, nawet jeśli tylko lekko drasnęła czołg, tak bardzo podnosiła temperaturę w jego wnętrzu, że załoga po prostu się w nim piekła.

Do starszych oficerów docierały jednak tylko informacje o zmasowanych atakach i broni bez celowników, więc uważali, że walka z obcymi będzie przypominać bitwy z epoki napoleońskiej. Byłaby to nawet prawda, gdyby nie Wszechwładcy i ich pojazdy. Starsi rangą dowódcy trwali w przekonaniu, że współczesna, dobrze wyszkolona i wyposażona armia po prostu zmasakruje takiego przeciwnika.

Mike akurat z tym się zgadzał; Posleenów rzeczywiście czeka rzeź. Ale w żaden sposób nie mógł wytłumaczyć dowództwu, że Posleeni nie liczą się z własnymi stratami. Atakowali taką masą, że mimo zniszczenia nawet dziewięćdziesięciu procent ich wojsk, i tak mieli jeszcze ogromną przewagę liczebną, a do tego sprzętową. Góra miała szybko przekonać się o błędności swojego rozumowania. Mike spodziewał się jednak, że w najbliższej przyszłości czeka ich codzienność krwawej jatki.

Autobus podjechał wreszcie do bocznego wejścia do Pentagonu, wypuścił umundurowanych pasażerów i przygotowywał się do zabrania kolejnych żołnierzy na lotnisko. Mike zastanawiał się, co oni wszyscy tu robią. Po co, cholera, trzydziestu kapitanów, majorów i pułkowników, z których większość nosi naramienniki Dystryktu Wojskowego Waszyngtonu, leci dokądś o dziesiątej wieczorem?

— To pewnie ich wkład w wysiłek wojenny — mruknął do siebie i ruszył zmęczonym krokiem do obstawionego przez żandarmerię wojskową wejścia.

Jego dzień zaczął się o trzeciej nad ranem; zdążył już przeżyć przygotowany atak, pospieszną obronę i przygotowaną obronę. Stoczył trzy „wspaniałe, mordercze bitwy” i uważał, że najwyższy czas iść spać.

— Mogę w czymś pomóc, kapitanie? — zapytał wyniosłym tonem porucznik żandarmerii, który zagrodził mu drogę.

Mike zetknął się już z takim zachowaniem. Wielu żołnierzy Sił Lądowych i marynarki niechętnie odnosiło się do żołnierzy Sił Uderzeniowych Floty. Uważali, że te jednostki, głównie amerykańskie, które zostały przeniesione poza Stany Zjednoczone, nie bronią już bezpośrednio swojego kraju. A różnica w wysokości żołdu bynajmniej nie pomagała w zapobieganiu konfliktom.

Flota i Siły Uderzeniowe Floty były opłacane przez Federację i żołnierze otrzymywali żołd w federacyjnych kredytach. Federacja posiadała ustalone poziomy wynagrodzenia dla każdego rodzaju pracownika w swojej strukturze. Żołnierze i astronauci Floty oraz Sił Uderzeniowych także byli ujęci w tej hierarchii.

Dzięki jednemu z kruczków w prawie Federacji, wyjątkowo korzystnemu dla ludzi, wojskowi automatycznie awansowali w hierarchii kast. Prawo federacyjne uprawomocniało różnicowanie systemów prawnych dla różnych pozycji społecznych. To, co nielegalne dla Galaksjanina niskiej rangi, mogło być legalne dla tego z rangą wyższą.

Galaksjanie nie rozróżniali prawa wojskowego i cywilnego; większość działań wojskowych, takich jak odbieranie życia istotom inteligentnym, wymagało specjalnych zezwoleń. Te z kolei wymagały przynależności do odpowiednio wysokiej kasty. Tak więc żołnierzom najniższych stopni przyznano rangę tak samo wysoką, jak młodszym mistrzom rzemieślników Indowy. Wyższe szarże wojskowe plasowały się zaś bardzo wysoko w ogólnej hierarchii społecznej Federacji.

Tak zbudowanej hierarchii odpowiadały właściwe dla niej galaksjańskie poziomy wynagrodzeń. Kapitan Sił Uderzeniowych Floty zarabiał tyle, co młodszy koordynator Darhelów, i prawie tyle samo, co generał dywizji w ziemskim wojsku. Z drugiej strony podniesienie podatków na czas wojny powodowało, że zabierano mu prawie osiemdziesiąt siedem procent dochodów. W ogólnej opinii było to słuszne z punktu widzenia funduszu wojennego. Mike słyszał też coś o zamiarze przyznania przez Federację premii za udział w walkach na Diess, co mogło jeszcze bardziej powiększyć nierówność płac. Tak czy inaczej struktura zarobków powodowała wiele spięć.

Problem ten miał szansę zniknąć dopiero po wojnie wraz ze stopniowym włączaniem jednostek Armii do Sił Uderzeniowych Floty.

Na razie jednak nie można było nic na to poradzić.

— Tak, może pan, poruczniku. Może mnie pan wpuścić. Mam się zgłosić do DowArKon.

— Przykro mi, kapitanie, najwyraźniej źle pan trafił. DowArKon ma swoją siedzibę w Fort Myer. Za około czterdzieści pięć minut ma pan autobus.

Mike wręczył rozmówcy kopię e-maila i dotknął palcem inteligentnego przekaźnika na nadgarstku.

— Jak pan widzi, rozkazy jasno nakazują mi się zgłosić do DowArKon w Pentagonie, a nie w Fort Myer.

— Kapitanie, ja tu tylko pilnuję wejścia. A to nie jest upoważnienie do wstępu do Pentagonu. — Strażnik nie wydawał się ani trochę zmartwiony zaistniałym problemem. — A jeżeli jeszcze nikt panu nie wyjaśnił takich rzeczy, proszę zapamiętać: jeśli jest napisane, żeby zgłosić się do dowódcy, to znaczy, że należy zameldować się u kogoś z dowództwa, a ten ktoś poinformuje samego dowódcę o pańskim przybyciu.

Na twarzy porucznika pojawił się złośliwy uśmieszek — taka prosta sprawa, a trzeba ją wyjaśniać jednej z szyszek Sił Uderzeniowych Floty.

Mike głaskał przez chwilę przekaźnik.

— A mógłby pan łaskawie spróbować się dowiedzieć, gdzie mam się udać?

— Nie wiem nawet, gdzie miałbym zacząć, kapitanie. Proponuję, żeby pan zadzwonił do DowArKonu — wskazał na szereg automatów telefonicznych wiszących przed wejściem.

— Już się robi. — Mike ściągnął przekaźnik z nadgarstka i umieścił go na głowie. Urządzenie automatycznie zmieniło się w zestaw mikrofonowo-słuchawkowy. — Shelly, połącz mnie z Jackiem, proszę.

— Tak jest, sir — zaćwierkał przekaźnik. — Generał Horner na linii — powiedział po chwili.

— Mike? — rozległ się przerywany trzaskami głos.

— Tak, sir.

— Gdzie jesteś? — zapytał generał Horner.

— Przy bocznym wejściu.

— Powiedz żandarmom, żeby jak najszybciej wpuścili cię do biura Głównego Dowódcy.

— Tak jest, sir. — Spojrzał na żandarma. — Dobra, poruczniku, Dowódca Armii Kontynentalnej każe mi iść jak najszybciej do biura Głównego Dowódcy. Co pan na to?

— Muszę mieć upoważnienie, żeby wpuścić pana do budynku, sir — powiedział żandarm, uznając widocznie słowa smarkacza z Sił Uderzeniowych Floty za blef.

— Jack, on mówi, że jest mu potrzebne upoważnienie.

Kiedy Mike zwrócił się do Dowódcy Armii Kontynentalnej po imieniu i nie dostał za to ostrej reprymendy, żandarm zbladł jak ściana. Najwyraźniej to jednak nie był blef.

— Podaj mu telefon — powiedział lodowatym głosem generał Horner.

Mike podał żandarmowi przekaźnik, a potem patrzył, jak porucznik mięknie i niemal wtapia się w beton. Po trzech „tak, sir” i jednym „nie, sir” oddał Mike’owi przekaźnik i skinął ręką na jednego z pozostałych strażników.

— Sierżancie Wilson, proszę zaprowadzić kapitana prosto do biura Głównego Dowódcy — powiedział cicho.

— Życzę miłego dnia. — Mike nonszalancko machnął ręką, na której z powrotem zapiął błyszczący czarny przekaźnik.

— Tak jest, sir.

Sukinsyny z tyłów, pomyślał sobie Mike.


* * *

Chociaż Shelly mogła poprowadzić go przez labirynt prosto do biura, Mike był zadowolony z obecności sierżanta. Podoficer z lekkim uśmiechem poprowadził go najpierw do portierni, żeby odebrał tymczasową przepustkę, która dziwnym zbiegiem okoliczności już tam na niego czekała, a potem do pomieszczenia, które zajmowali wcześniej Szefowie Połączonych Sztabów.

Minęli wciąż ciężko pracujących urzędników i podeszli do biurka ostatniego strażnika portalu, podstarzałego czarnego chorążego, który miał taką minę, jakby zjadł na śniadanie gwoździe. Mike słyszał już o legendzie Sił Specjalnych — chorążym Kiddzie, który najwyraźniej uważał, że generał Taylor stale potrzebuje strażnika. Podobno on i generał znali się od bardzo dawna, od czasu nieprawdopodobnego wypadku z rozwścieczonym aligatorem i dwiema butelkami Jack Daniels w rolach głównych. Sierżant zatrzymał się przy strażniku i zasalutował.

— Panie chorąży Kidd, sierżant Wilson melduje się wraz z kapitanem Michaelem O’Nealem, który przybył do Głównego Dowódcy.

Chorąży sztabowy Kidd oddał salut.

— Dziękuję, sierżancie. Możecie wracać na swój posterunek.

— Tak jest, sir. — Sierżant wykonał idealny zwrot w tył i odmaszerował.

— Chyba zepsułem mu cały dzień — powiedział kapitan O’Neal.

— Nie, wręcz przeciwnie. Ale temu porucznikowi przy wejściu na pewno. Tak przynajmniej słyszałem — powiedział Kidd i zachichotał złośliwie. — Naprawdę powiedział pan przy nim „Jack” do dowódcy DowArKon?

— A pan nigdy nie zwracał się do generała Taylora „Jim”? — zapytał z uśmiechem Mike.

— Nie, jeśli ktoś mógł to usłyszeć. — Chorąży wstał i spojrzał z góry na karłowatego kapitana. — Cholera, aleś pan niski — powiedział i wyciągnął ręką. — Chorąży Kidd. Dla pana — pan Kidd.

— Kapitan Michael O’Neal — powiedział Mike i jego dłoń utonęła w garści Kidda.

Kidd natychmiast przeszedł do gniotącego uścisku, który Mike przebił jeszcze silniejszym uchwytem, chociaż było to trudne, zważywszy na rozmiar dłoni Kidda. Mocowali się przez chwilę, dopóki na twarzy chorążego nie pojawił się wyraz bólu.

— W ramach specjalnych względów może mnie pan nazywać Mocarnym Maleństwem. — Mike powoli osłabił uścisk.

— Dobra — stęknął Kidd.

— Mogę już wejść? — Mike nadal ściskał dłoń chorążego.

— A puści mnie pan, jak powiem, że tak?


* * *

— Mike! — ucieszył się dowódca DowArKon i przeszedł przez całe biuro z wyciągniętą ręką. — Dobrze cię widzieć. Wyglądasz znacznie lepiej, niż ostatnim razem.

— Dziękuję, sir — powiedział Mike, niedbale salutując i ściskając dłoń generała Hornera. — Spóźnione gratulacje z okazji w pełni zasłużonego awansu. Przepraszam, że nie przyniosłem cygar, ale mi wyszły.

— Coraz trudniej dostać dobre cygara. — Generał Horner poprowadził go przez biuro w kierunku kanapy. Generał Taylor wstał i podszedł do biurka, żeby wyciągnąć stamtąd pudełko cygar.

— Proszę — podał pudełko Mike’owi. — Na koszt firmy. Jeden facet z Readiness lata co miesiąc do Guantanamo. Zważywszy na ciepłe stosunki, jakie teraz budujemy z Kubą, cygara nie stanowią żadnego problemu. Zawsze przywozi mi kilka pudełek.

Mike wyciągnął jedno z długich, czarnych cygar.

— Dziękuję, sir.

— Weź więcej. Postaram się wysłać ci całe pudełko, powinno dojść do niedzieli.

— „… a w sobotę łeb mu ścięli.” — zażartował Mike.

— Skąd takie wrażenie? — zapytał Horner.

— Cóż, obydwaj panowie jesteście fajni goście, ale musi być jakiś powód, dla częstujecie mnie cygarami w środku nocy — powiedział Mike z uśmiechem.

— Niezupełnie — zaśmiał się generał Taylor, zapalając cygaro. — I tak byśmy nie spali, a teraz jest tak samo dobra chwila, jak każda inna, żeby wyjaśnić ci cel twojej misji.

— To znaczy? — Mike wyjął swoje zippo i zaczął ćmić cygaro.

— Mike — zaczął generał Horner — jak wiesz, jak wszyscy wiedzą, plan obrony, znany jako górski, upadł. Prezydent i Kongres nie poprą projektu, w którym siły zbrojne nie będą chronić równin nadbrzeżnych, a szczególnie położonych tam miast. Prezydent rozumie, że nie możemy walczyć o każdy skrawek ziemi, ale nalega, żebyśmy bronili każdego większego miasta. Nadążasz?

— Tajest — powiedział Mike, uważnie przyglądając się płomieniowi na końcu swojego cygara. Kiedy zaczęło już odpowiednio dymić, zaciągnął się głęboko. Dobre, pomyślał. — Dobra, szefie, to już wiemy: mamy bronić miast. Czy prezydent zdaje sobie sprawę, że to spowoduje prawdopodobnie więcej szkód niż gdybyśmy za jakieś dwa, trzy lata uderzyli przy pełnym wsparciu Floty i wykopali Posleenów z zajętych miast?

— Tak — odpowiedział Taylor.

— Aha.

— Stało się to tematem wielu reportaży prasowych. Widzę, że nie jesteś na bieżąco.

— Nie, sir, nie jestem — przyznał Mike. — Nie oglądam nawet wiadomości. Byłem zajęty przygotowywaniem mojej kompanii do testów.

— Najwyraźniej dobrze ci poszło — zaśmiał się generał Taylor. — Dostałem e-mail z informacją, że prawdopodobnie jest jakiś błąd w oprogramowaniu do twoich ćwiczeń. Udało ci się uzyskać sto procent punktów w sytuacji ocenianej jako niemożliwa do wygrania. Zastanawiano się nawet, czy to nie ty grzebałeś w oprogramowaniu.

— Raczej nie, sir — uśmiechnął się Mike. — Wszyscy wiedzą, że oszukują tylko Siły Specjalne. Poszczęściło się nam; Wszechwładca wybrany przez program do ostatecznej potyczki okazał się leszczem i uciekł. Ale przede wszystkim pomogło nam to, że przerobiliśmy ten scenariusz kilkaset razy w rzeczywistości wirtualnej i na ćwiczeniach taktycznych bez udziału żołnierzy. W wolnym czasie bawię się tym dla przyjemności, sir. Inni dowódcy też powinni się tego nauczyć. Większość z nich nawet nie siada z dzieciakami do Mario Brothers.

— Chcesz powiedzieć, że powinni częściej grać w gry wideo? — zapytał Główny Dowódca, zaskoczony takim swobodnym podejściem do sprawy.

— Tak sądzę, sir. — Mike gapił się w zamyśleniu na cygaro. Zmęczenie długim dniem i wszystkimi wcześniejszymi zajęciami sprawiło, że mówił więcej, niż sobie zaplanował przed spotkaniem z generałami. Nadal nie czuł się zbyt pewnie.

Przygotowanie swojej kompanii było zadaniem zupełnie jasnym, o właściwym stopniu skomplikowania. Przejście na poziom bardziej strategiczny było czymś zupełnie innym. Jednak jeżeli zdołał się czegokolwiek nauczyć w tej grze, to właśnie tego, by nigdy nie burzyć wrażenia pewności siebie. Czasami to była jedyna rzecz, która pozwalała przeciągnąć swoich ludzi przez największą zawieruchę. Nawet tu, gdzie definicja „swoich ludzi” zrobiła się okropnie szeroka.

— Ten sprzęt działa na zasadzie tworzenia środowiska gry wideo, scenariusze oparte są na wielu archetypach gier komputerowych — ciągnął Mike. — Gdyby dowódcy spędzali mniej czasu na wykonywaniu zadań należących do ich starszych sierżantów i wypełnianiu nikomu niepotrzebnych druków, a więcej w rzeczywistości wirtualnej, lepiej radziliby sobie w czasie bitew.

— Cóż — powiedział generał Horner — my, a mam tu na myśli generał Taylora, siebie i w mniejszym stopniu ciebie, musimy zdecydować, jak będzie wyglądała bitwa i jak ją stoczymy. Wyłuszczę ci zaraz w ogólnych zarysach, jak powinna wyglądać strategiczna i operacyjna misja jednostek pancerzy wspomaganych, a ty w ciągu najbliższych dwóch tygodni możliwie szczegółowo zaproponujesz, jak mamy to zrobić. Rozumiesz?

— Rozumiem — odpowiedział Mike i odchylił się do tyłu w fotelu.

Po chwili jednak zmienił pozycję. Wygodny fotel na sto procent by go uśpił. Jeśli nie chciał zrobić z siebie błazna przed generałami, musiał trzymać się prosto.

Generał Horner spojrzał na sufit, jak gdyby czerpał pomysły z unoszącego się w górze dymu z cygar.

— Według rozkazów mamy zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, aby nie oddać miast Posleenom. Najpierw musimy sobie zdefiniować pojęcie „miasto”. Arbitralnie zdecydowaliśmy się bronić tylko samych centrów, bo prawdę mówiąc, nie widzimy sposobu obrony przedmieść.

Oczywiście obrona będzie miała pewną głębokość i powstaną jakieś umocnienia zewnętrzne, nie licząc fortyfikacji uzupełniających, ale przede wszystkim będziemy się starać bronić „śródmieść”. Tej części z drapaczami chmur, gdzie Posleeni i tak raczej nie wylądują.

Za miastami, w pobliżu obwodnic, zbudujemy nowoczesne fortece. Otoczymy je murami obronnymi i systemem fos oraz wyposażymy w dużą ilość konwencjonalnej siły ogniowej. Pozostawimy dowódcom fortec swobodę wyboru broni. Te fortece i fortyfikacje w centrum miast będą miały za zadanie złapanie Posleenów w krzyżowy ogień. Zewnętrzne fortece nazywamy koralowymi, bo przypominają rozrastający się koral.

Miasta i fortece koralowe będą miały wystarczająco dużo zapasów, żeby móc utrzymać się przez pięć lat, jeśli będzie to konieczne. Każda z fortec będzie w zasięgu obserwacji centrum obrony planetarnej. Ponieważ fortece są częścią planu działania tych centrów, nie musimy się za bardzo martwić, co się stanie, jeśli zaatakuje je lądownik albo statek dowodzenia. Jeśli Posleeni nie nadlecą w ogromnej masie, centra obrony planetarnej powinny sobie z nimi poradzić. Jeżeli sytuacja stanie się beznadziejna, obsada miejskich fortec może próbować ucieczki. W przypadku nadbrzeżnych miast stworzymy plany ewakuacji drogą morską.

— W jaki sposób, sir? — przerwał Mike. Jedną z jego niewielu słabości była potrzeba regularnego snu. Bez tego jego mózg zmieniał się w papkę; zrobił sobie wolne mniej więcej w chwili lądowania w Waszyngtonie. Mike nie był w nastroju do zabawy w zgadywanki. Zaciągnął się kolejną porcją nikotyny w nadziei, że rozjaśni mu to w głowie.

— Częściowo łodziami podwodnymi. Przywracamy obecnie do łask łodzie z napędem jądrowym i pociskami balistycznymi, które nie poszły jeszcze na złom. Usuwamy całe uzbrojenie i rozbudowujemy systemy podtrzymywania życia. Do samej sekcji rakiet balistycznych można będzie upchnąć cały batalion, następnych do magazynu torped i tak dalej. Zastępujemy reaktor jądrowy kryształami mocy, żeby uciszyć protesty obrońców środowiska.

— Zupełnie jakby miało jeszcze zostać jakieś środowisko — parsknął śmiechem generał Taylor. Podszedł do kredensu i wydobył trochę szkockiej whisky. — Kto się ze mną napije?

— Dla mnie wódka, czysta — powiedział generał Horner.

— Proszę o bourbona z lodem, sir. Dużo lodu — powiedział Mike.

— Nie bądź taki sztywny, kapitanie. Wszyscy tu jesteśmy starymi żołnierzami — odpowiedział mu Główny Dowódca.

— Tak jest, sir.

Wolałby co prawda kawę, ale nie odmawia się, kiedy Główny Dowódca proponuje drinka.

Generał Horner ciągnął dalej swój wywód.

— Marynarka też reaktywuje wszystkie pancerniki, które nie poszły jeszcze na żyletki. Ponieważ niektóre z nich służą jako muzea, a próbom złomowania ostatnich dwóch typu Iowa towarzyszył ryk protestu, okazuje się, że mamy ich osiem.

— Słyszałem o tym, sir — powiedział Mike. — Wytrzymają w starciu z bronią Posleenów?

— Cóż, ich pancerz burtowy, to jest część kadłuba powyżej linii wody, i większość pancerza mostka to trzydziesto-trzydziestopięciocentymetrowa warstwa litej stali. Wydawałoby się, że jest to za mało, żeby oprzeć się działom plazmowym, ale okazała się zaskakująco wytrzymała. Co więcej, dodano do niej trochę lekkich cerametali, które zwiększają odporność na ogień laserowy i plazmowy o dwadzieścia pięć procent. Poradzą sobie nawet w niewielkiej odległości od wroga. A jaką mają siłę ognia! Każda z łodzi ma dziewięć dział kaliber czternaście albo szesnaście cali.

— Czy Iowa nie straciła jednego działa w wypadku? — Mike podrapał się w podbródek i pomyślał, że dobrze byłoby mieć taki statek na zawołanie.

— Tak — odpowiedział generał Taylor — ale w Granite City Steel w St. Louis budują nowe. Będzie gotowe za jakieś dziesięć miesięcy.

— Jednak w przypadku miast, których nie da się ewakuować drogą morską — ciągnął generał Horner — musimy mieć alternatywne rozwiązania.

— Jeśli chodzi o przebicie się przez oddziały atakujących Posleenów, sir — przerwał mu Mike — to nie widzę takiej możliwości. Mówimy o lekkiej piechocie, prawda? — Stłumił ziewnięcie i głęboko odetchnął, żeby dostarczyć trochę tlenu do oklapłego mózgu.

— Też, ale będzie ona posiadać dość własnego transportu, żeby szybko przemieścić całą dywizję. W przybliżeniu pułk piechoty zmotoryzowanej. Będzie tam też sporo piechoty zmechanizowanej, jednostek pancernych lub kawalerii pancernej. Czołgi i transportery zostaną rozmieszczone na czołowych umocnieniach obronnych, gotowe do wycieczki, a żołnierze będą siedzieć w bunkrach. Jeśli zdecydują się na odwrót lub przebijanie się, będą mieć do dyspozycji ciężarówki i inne pojazdy, żeby wyprowadzić z miasta całe wojsko i cywilów. Za jednym zamachem.

— Dobra, zastanówmy się nad sytuacją konkretnego miasta, sir. — O’Neal znowu podrapał się w zamyśleniu w podbródek, próbując zmobilizować swój mózg. — Zobaczymy, czy dobrze zrozumiałem cały plan. Weźmy na przykład…Sacramento.

— Dobry wybór — powiedział generał Horner i odchylił się do tyłu w fotelu.

Mike postukał w swój przekaźnik. — Spis map. — Dotykał ikon na hologramie, aż znalazł odpowiednią mapę. Znów ziewnął. — Wygląda na to, że z Sacramento do Placerville, gdzie — jak sądzę — będą najbliższe górskie umocnienia obronne, są jakieś dwie godziny jazdy samochodem. Jak mi idzie?

— Na razie dobrze — powiedział generał Horner po chwili namysłu.

— Panowie, to oznacza od sześciu do dziesięciu godzin walk, zanim można będzie dotrzeć do pierwszych linii obronnych — powiedział Mike i zaciągnął się dymem. Spojrzał na sufit i strząsnął popiół.

— Mniej więcej — zgodził się Taylor zza baru.

— Do tego przedzierając się przez chmarę Posleenów — powiedział Mike, wciąż wpatrując się w sufit.

— Tak — odpowiedzieli chórem generałowie.

— Nic z tego, panowie. — Mike zdecydowanie pokręcił głową.

— Na pewno? — Generał Taylor rozdał im drinki.

— Na pewno, sir. Proszą przypomnieć sobie Diess i Barwhon.

Pamięta pan francuską dywizję pancerną, którą Posleeni zaskoczyli podczas manewrów na Barwhon?

— Tak, trzecia dywizja kawalerii pancernej — powiedział generał Taylor.

— Troisieme Armoire Chevalier — poprawił Mike. — Ile wytrzymali? Trzydzieści minut?

— Ale to było zaraz po wylądowaniu Posleenów, Mike. Mieli ogromną przewagą liczebną.

— Musimy przyjąć, że ewentualny odwrót zostanie wymuszony przez czynniki zewnętrzne. — O’Neal wypił łyk bourbona i uniósł brew, zdziwiony jego jakością. Chociaż trunek był w nieoznakowanej butelce, Mike rozpoznał po przyjemnym smaku destylarnię z Kentucky. Pewnie jakaś specjalna produkcja. Najwyraźniej urząd Głównego Dowódcy korzysta z różnych przywilejów nawet w dobie powszechnej oszczędności.

— Dobra, Mike, tu się z tobą zgodzą — przyznał szef DownArKonu. — Teraz załóżmy wsparcie piechoty mobilnej i wytyczenie trasy odwrotu tak, żeby wykorzystać osłonę terenu. Ile wsparcia potrzeba do ewakuowania niedobitków korpusu z Sacramento?

— Mówimy o wsparciu dla trzech albo czterech dywizji?

— Tak, a może nawet pięciu. Sacramento dostanie chyba pięć dywizji.

— Jezu, sir — Mike pokręcił głową. — Nie wydaje mi się, żeby pięć dywizji można było zaprowadzić do burdelu w niedzielę rano, a co dopiero przeprowadzić przez pięciogodzinną bitwę z Posleenami na otwartej przestrzeni.

Generał Horner spojrzał na Taylora i uniósł brew.

— Zgodzimy się z tym, generale?

Generał Taylor uśmiechnął się.

— Mam nadzieję, że sobie z tym poradzimy, kapitanie.

Mike parsknął śmiechem.

— Jakiej magicznej różdżki zamierza pan użyć, generale?

— Mike — powiedział ostrzegawczo Horner.

— Nie szkodzi — podniósł rękę generał Taylor. — On ma rację.

Sytuacja całkiem się popieprzyła. Potwierdza to każdy zasrany raport z Generalnej Inspekcji.

Odwrócił się do marszczącego czoło kapitana. Trudno było stwierdzić, czy O’Neal jest wściekły, ponieważ zawsze marszczył czoło.

— Nie ma żadnej magicznej różdżki. Dostajemy coraz więcej odmłodzonych żołnierzy. Kiedy wszyscy już będą na swoich stanowiskach, większość problemów zniknie. Oficerowie i podoficerowie będą mogli dowodzić, a ustalone dyrektywy zaczną działać.

Mamy ponad pół roku, żeby wszystko naprawić. A większość dywizji, szczególnie tych słabszych, będzie walczyć na umocnionych pozycjach, więc nawet jeżeli ich obrona pęknie, sprawy nie powinny wymknąć się spod kontroli. Poza tym mamy jeszcze jednego asa w rękawie.

— Mike — przerwał mu Horner — czy pamiętasz, jak byliśmy w GalTechu i omawialiśmy kolejność powołań do wojska?

— Jasne. Najpierw żołnierze wsparcia bojowego. Zacząć od najwyższych stopni wojskowych, a potem zjeżdżać w dół hierarchii.

Na końcu żołnierze bez żadnego doświadczenia bojowego.

Mike uśmiechnął się lekko. To było zanim pojawiły się problemy z dostawami sprzętu Galaksjan, kiedy GałTech jawił się jako technologia zbawienia. Kiedy plany były doskonałe, a przyszłość różowa.

— Stare dobre czasy — mruknął.

Generał Taylor skinął głową i uśmiechnął się ze zrozumieniem.

— Takie były plany. Ale gdzieś po drodze wszystko się rozlazło.

— Jeden z moich komputerowych geniuszów — Horner spojrzał na Taylora z wyrzutem — przyjrzał się algorytmowi, którego Departament do Spraw Personalnych używał dla celów mobilizacji. Bazował on na Raportach Oceny Oficerów i Podoficerów.

— O cholera — zaśmiał się Mike. Chociaż na podstawie tych raportów można było znaleźć dobrego żołnierza, nie uwzględniały różnicy między dobrym dowódcą a karierowiczem. Oryginalny plan zakładał wezwanie na początku samych najlepszych żołnierzy, którzy mogliby potem oddziaływać na kolejne grupy poborowych. Było jasne, że tak się nie stało.

— Tak więc — powiedział generał Taylor — kazaliśmy napisać program od początku…

— Moim ludziom — przerwał mu generał Horner.

— Zgadza się — ciągnął Taylor. — Teraz będzie się liczyć doświadczenie bojowe i medale za odwagę. Nazywamy to Programem Starego Żołnierza.

— O cholera — Mike zaśmiał się ponuro. — Nie bierzecie pod uwagę wieku?

Większość akt, które analizował program, pochodziła z czasów drugiej wojny światowej, Korei i Wietnamu. To rzeczywiście starzy żołnierze.

— Właśnie — odpowiedział Horner. — Programu nie używano przez kilka tygodni, żeby usunąć wszystkie błędy, ale już podczas konferencji rozpocznie się prawdziwa mobilizacja.

Taylor nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem. Obaj pozostali oficerowie spojrzeli na niego zaskoczeni. Potem Horner domyślił się, co przemknęło generałowi przez głowę i wyszczerzył się w uśmiechu.

— O co chodzi? — zapytał Mike. Fakt, że coś zakłopotało jego byłego mentora, był dla kapitana jasny nawet pomimo zmęczenia.

— Było… — zaczął ostrożnie generał Horner.

— Kilka błędów — dokończył Taylor ze śmiechem. — Jego supergeniusze komputerowi zapomnieli, że pewnych osób, delikatnie mówiąc, nie należy obejmować mobilizacją. — Starszy dowódca zaniósł się gromkim śmiechem. — O Boże, zobacz tylko, jak on na mnie patrzy!

Horner zmarszczył czoło. Widać było, że ledwie powstrzymuje wybuch śmiechu.

— Komputer wyszukał wszystkich żyjących jeszcze wysokiej rangi oficerów z doświadczeniem bojowym. Doszliśmy do wniosku, że jeśli są jakieś błędy w programie, to lepiej, żeby błąd dotyczył starszych niż młodszych oficerów. Algorytm skonstruowano tak, aby ignorował doświadczenie bojowe, a jako istotny przyjmował stopień, z jakim odeszli ze służby.

— Chociaż w jednym przypadku nie miało to znaczenia — podpowiedział Taylor uprzejmie.

— Nadal nie rozumiem. — Mike patrzył to na Taylora, to na Hornera.

Horner zaśmiał się lekko.

— Zdajesz sobie chyba sprawę, że Zwierzchnik Sił Zbrojnych to stopień wojskowy?

— Aha — mruknął Mike. — Aha!

— No więc — Taylor zaniósł się śmiechem — program wezwał wszystkich żyjących prezydentów, którzy kiedykolwiek służyli w wojsku lub pełnili urząd w czasie wojny. Przydzielił im najwyższy stopień wojskowy generała armii i nakazał im niezwłocznie stawić się w Fort Myer celem odbycia służby.

— O Boże — zaśmiał się Mike. — No to nieźle.

— Dostałem kilka bardzo nieprzyjemnych telefonów z Secret Service — śmiał się Taylor. — Ale najzabawniejsze były rozmowy z samymi zainteresowanymi. Jeden z prezydentów chciał nawet wrócić do wojska w swojej początkowej randze.

— Zgodził się pan? — spytał Mike.

— Nie, choć mnie kusiło. Flocie potrzebny jest każdy pilot, ale to byłby polityczny koszmar. Mam nadzieję, że tylko żartował.

— W każdym razie — podjął już poważnie Horner — zaraz po konferencji program rusza na dobre. Mamy zamiar wezwać z wielką pompą wszystkich pozostających jeszcze w cywilu odznaczonych Medalem Honoru.

— O rany — powiedział cicho Mike.

Mimo że sam nosił Medal, uważał, że to inni laureaci są prawdziwymi bohaterami. Ilekroć bywał w ich towarzystwie, czuł się nieswojo. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że większość odznaczonych myśli tak samo o pozostałych.

— Mamy nadzieję, że napływ „bohaterów” poprawi kondycję wojska — powiedział Taylor, wyciągnął nie wiadomo skąd nóż i odciął koniuszek swojego cygara. Nóż zniknął tak samo szybko, jak się pojawił, co wyglądało raczej na nawyk niż specjalny popis generała.

— Przywracamy też plan powrotu do struktury podziału na Gwardię Narodową, oddziały liniowe i oddziały uderzeniowe — ciągnął Główny Dowódca — który upadł razem z wieloma innymi pomysłami.

Zapalił cygaro srebrną zapalniczką z ledwie widoczną inskrypcją „Zwyciężają Odważni”, umieszczoną obok ozdobnego sztyletu i skrzydeł.

Zaciągnął się cygarem i wypuścił chmurę niebieskiego dymu.

— W tej chwili poza Siłami Uderzeniowymi Floty i Siłami Specjalnymi tylko żołnierze niektórych pułków kawalerii wykazują wysoką gotowość bojową. Zaczniemy plan tworzenia sił liniowych właśnie od nich. Jednostki te będą składały się głównie z ochotników i będą wspierać punkty obrony oraz samodzielnie atakować Posleenów. Będą ponosić olbrzymie straty, ale spodziewam się, że ochotników nie będzie brakowało.

— Tak więc większość „bohaterów” trafi do oddziałów liniowych — wyjaśnił Horner. — To dla nich odpowiednie miejsce, bo tam będzie najciężej.

— Proszę tylko nie zapominać — powiedział Mike — że nie wszyscy będą w doskonałej formie.

— Mówisz to z własnego doświadczenia, Mocarne Maleństwo? — zapytał Horner.

— Ja też miewałem swoje gorsze dni, sir — przyznał cicho Mike. — A jeszcze częściej noce.

— Potrzebujesz przerwy, synu — powiedział Horner. Nie wyjawił, że ma już pewien pomysł.

— Miałem już przerwę, sir — powiedział kwaśno Mike. — Pamięta pan? Byłem na Bond Tour.

— To nie była moja wina, i ty o tym wiesz — powiedział Horner. — Nie miałem wtedy absolutnie żadnej możliwości wycofania żołnierzy.

Mike kiwnął głową i postanowił zmienić temat.

— Proszę powiedzieć, sir, skąd pochodzi sprzęt dla tych wszystkich dywizji zmechanizowanych i mobilnych?

— Od roku wytwarzaniem pancerzy zajmuje się Chrysler. Razem z General Motors produkują jak szaleni, synu — powiedział generał Taylor. — Nie tylko znacznie przekroczyli oczekiwaną skalę produkcji, ale także zamienili dwie fabryki w zachodniej Pensylwanii i Utah w zakłady produkujące M1, a cztery w fabryki bradleyów.

Fabryka Toyoty w Kentucky też wkrótce zajmie się produkcją uzbrojenia. Mamy po uszy nowoczesnego sprzętu. Brakuje nam jednak technologii GalTechu.

— Nawet abrams nie powstrzyma Posleenów na długo — podjął generał Horner.

— Hmmm. Czyli w kapeluszu nie ma już żadnych królików?

— Jak na przykład?

— Jak na przykład niezależne forty wzdłuż tras odwrotu? — zapytał Mike.

— Nie ma — powiedział szef DowArKonu. — Nie mamy aż takiej logistyki, nie mówiąc już o ludziach. Musimy skoncentrować się na miastach, a nie daleko posuniętym planowaniu odwrotu. Może damy radę stworzyć jakieś małe placówki — próbujemy zorganizować coś przy pomocy milicji — ale do czasu ewakuacji pewnie i tak zostaną już zmiecione. I w tym miejscu do akcji wkracza piechota mobilna.

Los obrońców był oczywisty, ale generał taktownie go nie skomentował.

— Oraz na południowym zachodzie — zauważył generał Taylor i strząsnął popiół z cygara.

— Oraz na południowym zachodzie — zgodził się Horner — gdzie będzie się popisywać jedenasta dywizja piechoty mobilnej. Użyjemy też ich jako wsparcia pierwszej fazy odwrotu do umocnień górskich oraz przede wszystkim do przypilnowania, by Posleeni nie przedarli się przez umocnienia w Appalachach. Chcielibyśmy, żebyś przyjrzał się planom konwencjonalnych bitew, nad którymi pracujemy i ustalił strefy, za które odpowiadałaby piechota mobilna.

— Do tych stref zostaną przydzielone jednostki nie mniejsze niż batalion — ciągnął Horner. — Dostępne będą pięćset ósmy, pięćset dziewiąty i pięćset pięćdziesiąty piąty pułk. Jedenasta dywizja zostanie użyta w całości, aby chronić „podbrzusze”.

— Będziemy mieli do dyspozycji wszystkie te jednostki? — Mimo że istniały plany zaopatrzenia wszystkich tych oddziałów w pancerze wspomagane, termin ich rozpoczęcia był ciągle odkładany. Tymczasem już wkrótce miały one zacząć ponosić straty i nowe pancerze będą zastępować te zniszczone.

— Musimy założyć, że tak — stwierdził Horner, ale jego ponury uśmiech zadawał kłam tym słowom. — Stworzyłem biuro i niewielki sztab oraz zdobyłem wszystkie potrzebne upoważnienia. I oczywiście masz jeszcze Michelle — generał Horner wskazał na inteligentny przekaźnik kapitana.

— Shelly — poprawił go Mike i stuknął palcem w bransoletę z czarnego inteliplastiku. — Michelle zginęła na Diess.

— Przepraszam — powiedział generał Horner i zignorował pytające spojrzenie generała Taylora — Shelly. Możesz opracować szczegóły, dysponując tylko tym?

— Mogę to zrobić nawet bez sztabu i biura, jeśli dane są w sieci.

— Są — powiedział Horner.

— W takim razie to żaden problem.

— Wstępne rozmieszczenie i standardowe plany operacyjne dla trzech pułków w bardzo zróżnicowanym terenie? — spytał generał Taylor. — Żaden problem?

— Tak, sir — odparł O’Neal ze zmęczonym uśmiechem. Pomyślał, że robota będzie koszmarna, ale da się ją wykonać. — W porównaniu z aktywacją wielopokoleniowej kompanii żołnierzy, poznających się z technologią rodem ze science fiction i skoszarowanych w miejscu, gdzie codziennie są jakieś zamieszki, to będzie bułka z masłem.

— Dobra — zaśmiał się generał Horner i wychylił jednym haustem resztę wódki. — Masz na to trzy tygodnie. Twoja kompania będzie na przepustce i ty też. Tak przy okazji, pułkownik Hanson prosił mnie, żebyś potraktował to jako rozkaz.

— Tak jest, sir. Przyda mi się trochę wolnego czasu.

— Zgadzam się — powiedział Taylor. — Podobnie jak generał porucznik Left.

Mike popatrzył podejrzliwie na obu generałów.

— A co z tym wszystkim ma wspólnego Dowódca Sił Uderzeniowych Floty, który, jak mniemam, nadal przebywa w bezpiecznym miejscu na Tytanie?

— Cóż, Bob wydawał się najlepszym pośrednikiem w kontaktach z Flotą — powiedział Horner i zmarszczył czoło.

Mike strząsnął popiół z cygara i ściągnął brwi.

— A co ma z tym wspólnego Flota?

— Potrzebna nam była zgoda wiceadmirała Bledspetha — wyjaśnił Taylor.

— Zakładam, że ją pan otrzymał, sir — powiedział Mike, co raz bardziej podejrzliwy. — Pytanie brzmi, na co?

— Chcieliśmy, żeby Sharon też dostała przepustkę — powiedział Horner.

— I żeby mogła przylecieć na Ziemię — dodał Taylor. — To było najtrudniejsze.

Mike’owi opadła szczęka.

— Sharon na przepustce? — zapytał z niedowierzaniem. — Od kiedy?

— A którą mamy godzinę? — spytał Taylor i ostentacyjnie spojrzał na zegarek.

Na twarzy Hornera zagościł rzadko spotykany prawdziwy uśmiech.

— Zamknij usta, Mike, bo ci mucha wpadnie. Powiedzmy, że masz wysoko postawionych przyjaciół. Albo, jeśli wolisz, potraktuj to jako nagrodę za maksymalną liczbę punktów w Teście Gotowości Bojowej.

— Sir — wymamrotał kapitan. — To wcale nie jest śmieszne. To nie w porządku wobec wszystkich tych, którzy mają żony albo mężów w odległych jednostkach! To najobrzydliwsza protekcja, jaką mogę sobie wyobrazić!

— Owszem — powiedział poważnie Taylor — ale większość żołnierzy nie ma takiego wkładu w działania wojenne jak ty i nie będzie miała na swoich barkach takiego ciężaru, jak ty i Sharon. No i w większości tych rodzin, wbrew łzawym reportażom w wiadomościach, jedno z rodziców zostaje w domu.

— Mike — powiedział równie poważnie Horner. — Sprawa jest już załatwiona. Wiedziałem, że tak zareagujesz, dlatego nawet cię nie pytałem. Przyjmij to jako prezent od przyjaciela albo rozkaz generała. Nie obchodzi mnie, co na ten temat myślisz. Sharon wychodzi na przepustkę tydzień przed tobą. Potem możecie spędzić tydzień razem. A potem będziesz miał tydzień dla siebie. I prawdopodobnie będzie to twój ostatni odpoczynek w ciągu najbliższych lat.

— Tak jest, sir — powiedział O’Neal, kiedy wreszcie otrząsnął się z oszołomienia.

Patrząc na to z drugiej strony, był to wspaniały prezent. Martwiło go tylko, że otrzymał go przez protekcję. W końcu jednak doszedł do wniosku, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

— Znikaj, Mocarne Maleństwo. Cieszę się, że mam cię pod ręką.

— Dobranoc, sir — powiedział Mike. Zatrzymał się w drzwiach. — I dziękuję — dodał.

Загрузка...