Jack Horner demonstrował właśnie wyraz twarzy, który był jego wizytówką: uprzejmy, niemal przyjazny uśmiech, który nie sięgał oczu. Generał, do którego skierowany był ten uśmiech, nie dał się nabrać; rozpoznał oznaki niebezpieczeństwa. Ale mimo to uznał za swój obowiązek dokończyć rozpoczęty wywód.
— Reasumując, generale, Dowództwo Armii Kontynentalnej niezmiennie trwa na stanowisku, że rozmieszczone w ten sposób siły będą taktycznie nie do utrzymania i logistycznie niemożliwe do zaopatrzenia. Zaprezentowany przez pana projekt rozlokowania siedemdziesięciu procent naszej siły bojowej i prawie osiemdziesięciu procent siły uderzeniowej na równinach nadbrzeżnych jest całkowicie nie do przyjęcia.
— Dla kogo? — zapytał sztywno generał Horner.
— Dla pańskiego sztabu, sir, i dla narodu, którego przysięgliśmy bronić — odpowiedział pompatycznie jego szef sztabu, generał porucznik Bangs.
— Wobec tego, generale, przyjmę pańską rezygnację, skoro tak bardzo pan się z tym nie zgadza.
— Słucham, generale? — Zaskoczony Bangs zbladł jak ściana.
— Wyraziłem się chyba jasno? — spytał retorycznie Horner.
Uśmiechnął się jak tygrys, ściągając wargi, a jego jasnobłękitne oczy stały się zimne jak lodowiec. — Przyjmę pańską rezygnację, jeśli moje decyzje budzą w panu tak silny sprzeciw. Bo ja mam rozkaz od prezydenta, żeby utrzymać równiny. Muszę tam umieścić większość naszych sił, bo właśnie tam skupi się atak Posleenów. Dwa miesiące temu przekazałem za pana pośrednictwem mojemu sztabowi, jak pan to trafnie określił, odpowiednie rozkazy. A pan przychodzi do mnie spóźniony o półtora miesiąca, ze znacznie przekroczonym budżetem i stanowczo twierdzi, że nie będzie wspierał mojego planu. Dobrze. Przyjmę pana rezygnację w ciągu godziny albo zwolnię pana dyscyplinarnie. Pański wybór. — I to wszystko po miesiącach politycznych przepychanek, żeby przekonać do planu krytycznie nastawionych oponentów. Hornera wciąż zdumiewało, jak wielu z nich bez słowa zaakceptowało „Plan Górski” i do tej pory całkowicie go popierało.
— Nie może mnie pan zwolnić dyscyplinarnie — powiedział generał Bangs, a jego rumiana twarz pokryła się potem. — Nie złamałem dyscypliny.
— Za niesubordynację można uznać pana cały wywód. Sprzeciwił się pan nie mnie, lecz bezpośredniej dyrektywie prezydenta.
Mogę pana wywalić niezależnie od tego, co pan sobie na ten temat wyobraża. Prezydent ma na głowie wypowiedzianą wojnę. Wszyscy pana przyjaciele w Kongresie mogą jedynie mieć nadzieję, że da sobie z tym radę. Nie będą zaprzątać sobie głowy problemami starego wiarusa. A teraz, w przeciwieństwie do niektórych, mam robotę do wykonania. Może pan odejść.
Kiedy wstrząśnięty generał porucznik Bangs opuścił pomieszczenie, Jack pokręcił głową. Od pół roku z trudem tolerował Bangsa i cieszył się, że wreszcie ma go z głowy. Oprócz szczególnie wysokich kwalifikacji do kategorii oficerskiej „idiota w czynnej służbie”, Bangs wyróżniał się też największą witalnością spośród wszystkich oficerów, jakich Jack kiedykolwiek znał. Należy przyznać, że rozmowy na temat kobiet były wspólną rozrywką wszystkich żołnierzy — najzwięźlej wyraził się o tym J. E. B. Stuart[1]: „Żołnierz musi się pieprzyć, żeby dobrze walczyć” — ale starsi oficerowie nie powinni tak otwarcie przechwalać się swoimi wyczynami poza małżeńskim łożem.
Horner wrócił do przeglądania raportu na temat zaopatrzenia wojsk. Bangs miał właściwie rację, kiedy mówił, że plan jest nie do przyjęcia z punktu widzenia logistyki, ale on i reszta sztabu myśleli liniowo. Jack był tak samo przekonany o tym, że równin nie da się utrzymać, ale uważał, że ważne jest, w jaki sposób się je straci.
Początkowy plan wojny przypominał gigantyczną rozgrywkę w go. Ponieważ nie można było przewidzieć, gdzie pojawią się posleeńskie lądowniki, siły należało równomiernie rozproszyć. Brano pod uwagę fakt, że Posleeni zniszczą część jednostek, ale na tej samej zasadzie powinno też dojść do sytuacji odwrotnych. Standardowe procedury rozgrywania bitew w otwartym terenie zakładały przewagę liczebną ludzi w stosunku co najmniej cztery do jednego, jednak w sprzyjających okolicznościach wojsko miało szansę odbić niektóre przyczółki.
Plan zakładał, że ocaleli z tych bitew połączą siły i zaczną usuwać Posleenów z zajętych przez nich terenów. Tak jak w go, ludzki oddział otoczony przez obcych był praktycznie stracony. Z drugiej strony, to samo odnosiło się do otoczonych jednostek Posleenów. Weź białe i czarne kamyki, rzuć je na planszę Ziemi i gra się zaczyna.
Plansza do gry w go nie uwzględnia jednak przeszkód terenowych. Pierwszą i największą stanowiły dla centaurów oceany. Posleeni byli stworzeniami prawie wyłącznie lądowymi. Chociaż byli mistrzami w pozyskiwaniu zasobów z lądu, od oceanów trzymali się z daleka. Dlatego też spadające po krzywej balistycznej lądowniki musiały być skierowane na masy kontynentalne.
Prosta mechanika tego manewru oznaczała, że inwazja skoncentruje się na zachodnich i wschodnich wybrzeżach — głównie na wschodnich.
Kiedy lądowniki dotrą na miejsce, najeźdźcy będą zmuszeni zmierzyć się z przeszkodami terenowymi rejonów lądowania. Posleeni budową przypominali konie, nie licząc ramion osadzonych na przednich, podwójnych barkach; do tego ich ciało odznaczało się dość dużą gęstością, więc nie pływali zbyt dobrze. Ponadto — z wyjątkiem Wszechwładców — nie używali do transportu planetarnego pojazdów antygrawitacyjnych i zupełnie nie znali się na inżynierii wojskowej, dlatego każda naturalna przeszkoda terenowa i każde, nawet najlżejsze umocnienie obronne stanowiło dla nich poważny problem. Nie potrafili wspinać się na góry ani przepływać rzek, więc zatrzymać ich mógł nawet nastolatek z karabinkiem kaliber. 22.
Do tego nie lądowali w sposób przypadkowy. Nigdy nie zaobserwowano lądowników siadających na gęsto zabudowanych obszarach, takich jak centra dużych miast. Lądowali za to masowo wokół nich i nacierali od zewnątrz.
Pomimo oporu ze strony niektórych członków sztabu, w ciągu kilku miesięcy od czasu spotkania z Taylorem Jack Horner stworzył plan obrony wybrzeży. Jego przekaźnik, podobnie jak przekaźniki wybranych członków sztabu, pracował nad nim bezustannie, nawet podczas rozmowy z Bangsem.
Przedmieścia trzeba było spisać na straty, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Ewakuacja powinna się rozpocząć tuż przed pierwszym prawdziwym najazdem, ale nie wcześniej. I tak nikt nie wyjechałby aż do ostatniej chwili. Do tego między innymi zaprojektowano system szos międzystanowych — należało go wykorzystać.
Ludzie musieli zabrać ze sobą całą żywność i wszystkie zwierzęta hodowlane. Supermarkety zaopatrywały się na bieżąco, więc Posleeni mieli zdobyć w nich co najwyżej dwu-, trzydniowe racje żywnościowe. Reszta była w produkcji, bądź też zalegała w magazynach różnych agencji rolnych i sieci sklepów spożywczych.
Sztab generała zajmował się między innymi sporządzeniem listy wszystkich takich magazynów i uwzględnieniem ich w planie obrony wybrzeża. Wszystko, czego nie dało się wykorzystać, miało być skonfiskowane lub zniszczone przed lądowaniem. Generał zamierzał zrobić wszystko, żeby Posleeni nie znaleźli po wylądowaniu ani grama żywności.
Centra miast były zupełnie inną sprawą. Plan przewidywał, że staną się one pułapkami ogniowymi, grobowcami Posleenów. Takie rozwiązanie sprawdziło się dobrze u generała Housemana na Diess i Jack zamierzał zastosować je w Ameryce. Oznaczało to jednocześnie, że polem walki staną się równiny, tak jak domagała się tego opinia publiczna.
Miasta należało więc ewakuować. Wokół nich, na przedmieściach, planowano rozmieszczenie baz ogniowych i wniesienie pierścieni umocnień. Domy towarowe i wieżowce miały zamienić się w bastiony, mogące wspierać bazy ogniowe. Całe miasto stałoby się w ten sposób gigantyczną ośmiornicą zniszczenia, oplatającą swymi mackami atakujących Posleenów.
Niektóre z głównych bulwarów, zwłaszcza te, które zapewniały dobre pole widzenia zewnętrznym fortecom, miały zachować przepustowość, jednak z możliwością zamknięcia ich w razie potrzeby.
Takie zabójcze pola sprawdziły się na Diess i mogły zadziałać ponownie. Posleeni stłoczyliby się na nich, myśląc, że atakują, zamiast tego jednak dostając się pod ogień wszystkiego, co miasto miało w swoich arsenałach.
Zbudowanie fortec rozwiązywało też problemy logistyczne.
Można było zaopatrzyć je w zapasy wystarczające na pięcioletnie oblężenie, gdyby zacząć budować silosy i magazyny już teraz.
W przypadku ewakuacji miały zostać zniszczone wcześniej podłożonymi ładunkami. Gdyby zaś oblężenie miało potrwać dłużej, niż pięć lat, równie dobrze można było sobie od razu poderżnąć gardło i mieć problem z głowy.
Jack wiedział, że miasta na równinach nadbrzeżnych w końcu padną, jeśli Flota nie zjawi się na czas. Ale osłabienie sił Posleenów pomogłoby Ameryce w drugiej fazie wojny.
Przewidywała ona wycofanie się w góry, gdyby utrzymanie jakiegoś miasta lub regionu stało się niemożliwe. Wojska ewakuowałyby się wcześniej zabezpieczonymi trasami ucieczki i w tych właśnie okolicznościach pancerze wspomagane miały się przydać najbardziej.
Zewnętrzne fortece miały być — w miarę możliwości — rozmieszczone najgęściej od strony najbliższej trasy ewakuacji. Gdyby obrona miasta stała się niemożliwa, ocaleli obrońcy mieli opuścić pozycje, zebrać się w ustalonych wcześniej punktach i wycofać do najbliższego schronienia. Przy jednoczesnym wsparciu bastionów i baz ogniowych poza miastem uciekinierzy mieli szansę przebić się przez otaczające siły Posleenów i ewakuować. Sprawę pościgu zostawiono jednostkom pancerzy wspomaganych.
W niektórych przypadkach w ewakuacji mogłaby pomóc marynarka wojenna. Dotyczyło to szczególnie miast Florydy. W tym celu flota uruchamiała nie używane już od dawna okręty.
Spodziewano się, że po jakimś czasie większość miast i tak padnie. Ale przynajmniej atakujący Posleeni mieli połamać sobie na nich zęby, odciążając obrońców gór. Do chwili osiągnięcia gotowości bojowej przez Flotę głównym celem wojny było wyczerpanie wroga.
W pierwszej wersji plan górski zakładał całkowite wycofanie się w góry i oddanie miast Posleenom, co pozostawiłoby ogromne siły wroga praktycznie bez strat, a wszystkie zasoby miast do ich dyspozycji. W razie ataku na przełęcze Posleeni dysponowaliby świeżymi, gotowymi do walki siłami. Teraz miało być inaczej. Szturmujący góry obcy mieli być wyczerpani po długich oblężeniach i walkach o każdy metr kwadratowy miast.
W razie potrzeby istniała możliwość urządzania wycieczek przeciw oblegającym. Jack zamierzał jednak na razie zostawić tego asa w rękawie; w przeciwnym razie za trzy lata jakiś politykier zaprzepaściłby wszystko, co wywalczyli, w jednym bezsensownym geście.
W górach i w głębi kontynentu sytuacja była nieco inna. W Appalachach i Górach Skalistych od dwóch lat przygotowywano nowe szlaki, a na całej ich długości aż do Wododziału Kontynentalnego budowano umocnienia. Na południowym wchodzie silne fortyfikacje rozmieszczono wzdłuż rzeki Tennessee, na terenach zarządzanych przez Zarząd Doliny Tennessee, gości, którzy znali się na dużych przedsięwzięciach. Oprócz tego na zewnętrznych stokach Pasma Błękitnego i Gór Skalistych zaczęto wznosić dwadzieścia siedem superfortec. Po ukończeniu miały kryć ogniem strategicznie rozmieszczone miasta i stworzyć parasol ochronny przeciw obcym okrętom nad całym krajem. Atakujący górskie umocnienia Posleeni na pewno posuwaliby się do przodu, ale generał wątpił, czy uda im się przebić.
W głębi lądu oczekiwano małej liczby lądowań. Posleeńska metoda desantu — lądowanie dużych rojów centaurów w mniej lub bardziej przypadkowych miejscach — zmuszała ich do koncentracji na wybrzeżach. Podobnie jak tam, w głębi lądu zaczęto budowę umocnień i fortów. Jednak w przypadku środkowego zachodu fortyfikacje były większe, za to słabiej uzbrojone. Przewidywano, że tutejsze miasta nie zostaną ewakuowane i w razie ataku Posleenów cywile będą potrzebowali schronienia. System wejść do schronów opracowywały firmy na co dzień zajmujące się parkami rozrywki; jego przepustowość sięgała kilku milionów osób na kilka godzin.
Fortece były słabiej uzbrojone z powodu ograniczonej liczby dostępnego wyposażenia. Jego przydział dla miast takich jak Pittsburgh, Minneapolis i Des Moines opierał się na szacunku prawdopodobieństwa ataku i możliwości otrzymania wsparcia z zewnątrz.
Fortece zaprojektowano na wzór tradycyjnych zamków obronnych i wyposażono w wychodzące na wszystkie strony strzelnice.
Po zamknięciu bram cywile — z których wielu włączono do lokalnych milicji — mieli zaopatrzyć się w broń z rozmieszczonych wzdłuż murów zbrojowni i zająć stanowiska strzeleckie. Było to konieczne rozwiązanie; fortece w głębi lądu obsadzono zaledwie jedną trzecią sił, którymi dysponowały wybrzeża. Poza tym ich mieszkańcy nie mogli liczyć na wsparcie jednostek pancerzy wspomaganych, którym wyznaczono inne zadania.
Posleeni nie lubili mrozów tak samo, jak ludzie, do tego gorzej je znosili, dlatego wybierali głównie umiarkowane i tropikalne strefy klimatyczne. Kanada więc mogła stawić czoła najazdowi własnymi siłami; północnej granicy kraju nie uważano za problem. Słabym punktem kontynentu był Meksyk.
Forsowano pogląd, że Ameryka powinna postawić wielki mur wzdłuż meksykańskiej granicy; niektórzy zresztą domagali się tego już od dawna. Dyskusja na ten temat pozostawała jednak czysto akademicka — kraj nie dysponował wystarczającą ilością surowców, by zrobić to przed inwazją. Posleeni, którzy wylądowaliby w Meksyku nie napotkaliby większego oporu i na pewno większość z nich chwilowo by tam została. Jakaś część jednak na pewno zwróciłaby się na północ; jak duża, można było się tylko domyślać.
Na nieszczęście służba graniczna od dawna podkreślała, że w południowo-zachodnich stanach nie ma prawie żadnych naturalnych barier terenowych. Bez stałych umocnień i wsparcia w tych warunkach poradzić sobie mogły jedynie pancerze wspomagane, dlatego właśnie jednostki te skierowano na południowy zachód USA.
Pod dowództwem Jacka Hornera zostały więc dwie dywizje pancerzy. Flota zostawiła w Ameryce jedenastą dywizję piechoty mobilnej, wcześniej jedenastą dywizją powietrznodesantową, która wsławiła się w walkach na Pacyfiku podczas drugiej wojny światowej, oraz trzy zespoły uderzeniowe w sile pułku: pięćset ósmy, pięćset dziewiąty i pięćset pięćdziesiąty piąty pułk piechoty mobilnej.
Los walk zależał w dużej mierze od rozmieszczenia tych sił. Część z nich przeznaczono do obrony wybrzeży, szczególnie wschodniego z jego rozległymi równinami i trudniejszymi do utrzymania przełęczami, ale większość skierowano na południowy zachód.
Generał miał niewiele czasu na podjęcie decyzji i wiedział, że tylko jeden człowiek na Ziemi zna się na możliwościach pancerzy lepiej, niż on sam. Uznał więc, że czas zasięgnąć rady.