44

Pentagon, Wirginia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
10:24 letniego czasu wschodniego USA
10 października 2004

— Mówi Bob Ardent z Dowództwa Armii Kontynentalnej. W odpowiedzi na samowolny ogień artylerii dwudziestej dziewiątej dywizji piechoty Posleeni wyroili się ze swoich pozycji wokół Fredericksburga jak mrówki z kopniętego mrowiska.

Reporter wyglądał jak żywy trup. Mimo charakteryzacji widać było, że odpoczywał tyle samo, co żołnierze, o których mówił. W normalnych okolicznościach przysłano by mu zmiennika. Ale tym razem doświadczony dziennikarz nic sobie nie robił ze swojego zmęczenia. Był to reportaż stulecia, a on znajdował się w samym centrum wydarzeń.

— Rozmawiam z podpułkownikiem Guyem Tremontem, adiutantem generała Hornera, Dowódcy Armii Kontynentalnej. Pułkowniku, jak pan ocenia szansę dziesiątego korpusu, czy może utrzymać swoje pozycje?

— Cóż, Bob — odpowiedział pułkownik z ponurym uśmiechem — dziesiąty korpus dysponuje dużą siłą, i jeśli w ogóle jakiekolwiek pięć dywizji może wykonać to zadanie, to tworzą one właśnie ten korpus. Tutaj, w DowArKonie, szczerze wierzymy w generała Simosina i wszyscy uważamy, że jest on najodpowiedniejszą osobą do dowodzenia obroną.

— A co z zamieszaniem w nocy? Jak rozumiem, wiele jednostek zaginęło?

— To zależy, co pan rozumie przez zaginięcie. — Pułkownik wzruszył ramionami. — Było wprawdzie trochę zamieszania, ale to się zdarza przy każdej nagłej zmianie planu. Dziesiąty korpus przezwyciężył trudności i jest już gotów stawić czoła zagrożeniu.

— Czy to oznacza, że krytykuje pan decyzję prezydenta o nagłej zmianie planów obrony Potomacu?

— Nie, bynajmniej nie miałem takiego zamiaru. Prezydent jest Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych i dla wojska jego słowo jest prawem.

Jeśli chce, żebyśmy prowadzili bliską obronę, tak zrobimy. Jeśli zechce, żebyśmy zorganizowali obronę w Pensylwanii, poprowadzimy ją właśnie tam.

— Więc sądzi pan, że dziesiąty korpus zdoła zatrzymać Posleenów?

— Na wojnie nic nie jest pewne, a już na pewno nie wtedy, kiedy zagrożenie pojawia się wcześniej, niż się spodziewano i nas zaskakuje. Dziesiąty korpus spisze się lepiej niż jakakolwiek inna jednostka. Jeśli im się nie uda i będą musieli się wycofać, mamy jeszcze drugiego asa w rękawie. Posleeni muszę się jeszcze przedrzeć przez dziewiąty korpus, który zajmuje pozycje koło zbiornika Occoquan. Jeden z tych dwóch korpusów powinien ich zatrzymać.

— Według danych IVIS, Posleeni zaczynają już okrążać skrzydło kawalerii…


* * *

Jack Horner kiwnął potakująco głową.

— Więc nadal jesteś za udostępnianiem mediom danych z IVIS? — spytał generał Taylor.

Dwaj generałowie dyskutowali na temat liczby i wyboru jednostek, które powinny zostać wysłane w rejon walk, a przez chwilę przysłuchiwali się także krótkiemu wywiadowi w telewizji.

— Tak, a kiedy dotrą tu jednostki pancerzy wspomaganych, zamierzam udostępnić sieciom telewizyjnym czterdzieści kanałów z pozwoleniem na edycję i dystrybucję nagrań z udziałem każdego dowódcy plutonu. Nie ma dowodów na to, że Posleeni wykorzystują system wywiadowczy, natomiast uważam, że Amerykanie mają pełne prawo wiedzieć, co się dzieje.

— Cóż, prezydent się z tobą zgadza — stwierdził Taylor.

— Szkoda, że nie przekonałem go do wyboru bardziej odpowiednich miejsc obrony. — Uśmiech Hornera był całkowicie wyprany z wesołości. — Gdybyśmy się przemieścili tam, gdzie okopuje się teraz dziewiąty korpus, może by się nam udało. Zwłaszcza, że dziesiąty korpus jest już gotów, a dziewiąty jest w drugim pasie obrony.

Teraz obawiam się, że Posleeni połkną dziesiąty korpus, a potem ruszą po dokładkę z dziewiątego. Dziesiąty ma nieosłonięte prawe skrzydło.

— Powinien był wydłużyć swoje linie oddziałami rezerwowymi.

— Lepiej nie; zwróć uwagę, jak Arkady wykorzystuje rezerwy.

To może ocalić korpus. W którymś momencie Posleeni i tak obeszliby skrzydło korpusu, zgnietliby je, gdyby nie był ostrożny. A teraz dziewiętnasta dywizja maszeruje, by ich zatrzymać.

— Dobra, to bitwa Arkady’ego, niech on ją prowadzi. A jak wyglądają sprawy w Richmond?


* * *

Szerokimi autostradami, w kierunku zarysów odległego miasta niezmordowanie ciągnęły na południe posleeńskie kompanie zwiadowców. Głowy wojowników obracały się na boki w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Zauważyli jednostkę thresh, ale była za daleko, żeby ją zaatakować, a jej tenar na gąsienicach, który w ciągu ostatnich kilku godzin sprawił im tyle kłopotów, znajdował się w odległości uniemożliwiającej otwarcie ognia. Dowodzący Wszechwładcy rozważali ostrzelanie go, ale postanowili zaczekać, aż kompanie znajdą się bliżej celu.

Jak dotąd nie spostrzegli ani śladu wojskowych techników z emblematem bliźniaczych wież, więc mogli odetchnąć z ulgą. Trudno było walczyć z szybkim i przebiegłym wrogiem, który strzela z ukrycia i znika w krzakach, ale jeszcze trudniej z wojskowymi technikami i ładunkami, które spadały z góry po krzywych balistycznych.

Wreszcie podeszli do thresh na tyle blisko, że zmasowany ostrzał mógł zniszczyć ich znienawidzony tenar. Wszechwładca dał rozkaz ataku.


* * *

Kiedy zmasowany ogień karabinów magnetycznych i wyrzutni pocisków hiperszybkich zagwizdał nad przełęczą, dowódca plutonu kawalerii dał Muellerowi sygnał uniesionym w górę kciukiem i zanurkował do środka bradleya dowodzenia, pospiesznie zamykając za sobą właz.

Mueller sprawdził na monitorze miejsca zasadzki i postanowił rzucić Posleenom trochę więcej przynęty, którą mogliby się zadławić. Ich przednie kompanie, stanowiące poważne wyzwanie dla kawalerzystów, znalazły się już w strefie zasadzki, ale on czekał, aż wejdą w nią cięższe, tylne szeregi. Kierowca hunwee, pozostawiony sam sobie, włączył silnik, aby w każdej chwili móc uciec w bezpieczne miejsce.

Mueller skinął głową, gdy dwóch lecących równolegle Wszechwładców przeszło przez strefę zasadzki. Ich kompanie, atakujące kawalerię, kłusowały przed siebie najwyraźniej przekonane, że już wygrały bitwę. Mueller uśmiechnął się złowrogo i zamknął obwód odpalania.

Impuls pomknął z prędkością światła na przeciwległy kraniec półkilometrowej zasadzki, po czym nastąpiła prosta reakcja chemiczna.

Ponieważ Amanda Hunt i dowódca plutonu saperów byli pesymistami, na wszelki wypadek zastosowali trzy niezależne sposoby detonowania claymore’ów. Był to jeden z powodów, dla których zorganizowanie zasadzki zajęło tak dużo czasu. Cała strefa była okablowana. Pierwszy claymore miał detonatory po obu stronach, jeden na fale radiowe, drugi kablowy, i był owinięty lontem detonacyjnym. Jedna linia lontu biegła do innego detonatora radiowego, druga tworzyła niezależną przewodową sekwencję detonacyjną, trzecia prowadziła do drugiego claymore’a w szeregu, a czwarta i zarazem ostatnia — do trzeciego. Dla każdej miny ustawiono tę samą sekwencję. Zapasowe druty na wszystkich ładunkach opóźniały bieg sygnału, tak, by pierwsza sekwencja połączenia łańcuchowego mogła wywołać detonację.

Okazało się, że zapasowe obwody nie były potrzebne, z wyjątkiem jednego miejsca po wschodniej stronie, gdzie zabłąkany dwudziestopięciomilimetrowy pocisk uszkodził kable detonatora, ale — co było dość zaskakujące — nie spowodował zdetonowania całości.

Dzięki profesjonalizmowi panny Hunt wszystko poszło jak w szwajcarskim zegarku.

Pierwszy claymore wybuchając podpalił lont, którym był owinięty. Lont przeniósł wybuch kilka metrów dalej do następnej miny, a ta eksplodowała i tak samo przekazała ogień dalej. Wśród huku eksplozji, brzmiących jak strzały największego na świecie karabinu maszynowego, prawie pięćsetmetrowy odcinek drogi zapłonął białym światłem, a powietrze zgęstniało od dymu i pyłu.

Kiedy kurz opadł, oczom żołnierzy ukazała się droga po obu stronach usłana martwymi i konającymi Posleenami. Wyglądało to jak monstrualna rzeźnia. W wielu przypadkach jedynie najlepsze techniki medycyny sądowej byłyby w stanie oddzielić części jednego centaura od drugiego. W ułamku sekundy ponad sześć tysięcy czterystu Posleenów, wojowników i Wszechwładców, zostało zmiecionych z powierzchni ziemi.

Przednie kompanie zatrzymały się, wstrząśnięte ogromem zniszczenia na ich tyłach i rozdarte między uczuciem uzasadnionego strachu przed tym, co może ich jeszcze czekać, a wiernością wobec Wszechwładców, którzy gnali ich naprzód. Kiedy tylko się zatrzymali, zaczęły spadać pierwsze pociski artyleryjskie.

Posleeni postępujący w falangach za zmiecionymi kompaniami również przystanęli, przerażeni widokiem monstrualnej rzezi, ale tylko na chwilę. Niektóre jednostki zaczęły od razu omijać organiczną blokadę, inne zaś zajęły się przenoszeniem ciał towarzyszy do najbliższego lądownika, gdzie szczątki można było później przetworzyć. Posleeni bowiem niezłomnie wyznawali zasadę, że nie należy niczego marnować.

Ich przednie kompanie puściły się kłusem przez pole ostrzału artylerii, próbując zmniejszyć odległość od wroga, ale ogień był za silny. Generał Keeton i jego sztab dobrze wykorzystali czas, który Posleeni spędzili we Fredericksburgu. Większość artylerii dywizyjnej i wszystkie jednostki samobieżnej artylerii korpuśnej zostały przydzielone do wsparcia zasadzek, podczas gdy szykowano już dla nich stanowiska na Wzgórzach Libby i Mosby. W kierunku wroga pomknęło ponad sto pocisków artyleryjskich kaliber 155 mm, z których każdemu wyznaczono trzydziestometrową strefę skutecznego rażenia w obszarze o szerokości stu metrów i głębokości stu pięćdziesięciu.

Celny ostrzał z bradleyów i zmasowany atak artylerii spowodował, że pierwsze kompanie Posleenów zniknęły w ciągu kilku sekund, zanim jeszcze zbliżyły się do zwiadowców kawalerii na odległość pięciuset metrów.

Kawaleria także nie wyszła ze starcia bez szwanku. Działo plazmowe Wszechwładcy zniszczyło dwa bradleye, a pechowe trafienie serią pocisków hiperszybkich zmiażdżyło jeszcze jeden. Ale dobrze przygotowana zasadzka w ciągu niecałych pięciu minut pozbawiła życia ponad siedem tysięcy Posleenów. Zniszczone bwp zostały szybko zastąpione pojazdami z plutonu rezerwowego, a sanitariusze zajęli się rannymi.

Posleen galopem pokonuje kilometr w jakieś trzy minuty. Pozycje kawalerii znajdowały się około półtora kilometra od czoła zasadzki, a ocalałe oddziały Posleenów miały do pokonania jeszcze dodatkowe pięćset metrów. Dowódca kawalerzystów poprosił o wydłużenie ognia artylerii w chwili, gdy kompanie centaurów ruszyły do szarży.

Przez pierwsze pięćset metrów obcy ślizgali się na zboczu pokrytym szczątkami ich braci. Śliski grunt spowolnił ich marsz przez strefę ostrzału i wydłużył czas wystawienia na ogień. Jednak już po kilku minutach posleeńskie jednostki bojowe dotarły do drogi i pognały w kierunku kawalerii.

Mimo zmasowanego ognia artylerii było jasne, że fala Posleenów się przedrze. Chociaż pierwsze szeregi centaurów topniały jak kostka cukru w wodzie, jednocześnie zza odległego zakrętu wyłaniało się coraz więcej obcych — nie kończąca się rzeka centaurów.

Kiedy bradleye i artyleria otworzyły ogień do szarżujących Posleenów, dowódca kompanii rozkazał rezerwie, by przygotowała się do odwrotu.

Mueller zerknął na nacierającą armię centaurów i stwierdził, że teraz najlepiej zajmie się nimi kawaleria. Podniósł z ziemi pulpit odpalania — on też święcie wierzył, że nic nie powinno się marnować — i wsiadł do czekającego hunwee. Kierowca ruszył z westchnieniem ulgi.

Загрузка...