Jack Horner wpatrywał się w mapę i zastanawiał, co, u licha, ma właściwie robić. Drogi wylotowe z Arlington były zatkane uciekinierami. Zawrócenie korpusu przekreśliło cały plan ewakuacji i trzeba go było teraz układać na nowo. Chociaż międzystanówki opróżniono z pojazdów, na bocznych drogach utknęło tyle samochodów, że praktycznie nikt nie mógł przedostać się na główne arterie ruchu.
Większość ewakuowanych mieszkańców wpadła w panikę, kiedy centaury rozbiły dziesiąty korpus. Nie wiedzieli, że Posleeni potrzebują wielu godzin, żeby okrążyć zbiornik Occoquan, i że dziewiąty korpus jest już w drodze. Baza Quantico, która stała się cmentarzem jednostek, które kiedyś się w niej szkoliły, znajdowała się zaledwie trzydzieści minut drogi od Arlington.
Z powodu ulicznego korka wielu ludzi porzuciło samochody i ruszyło dalej na piechotę. Wielu wsiadało do autobusów. Wędrowali na północ bocznymi drogami, wyobrażając sobie, że Posleeni depczą im po piętach.
W normalnych okolicznościach, na ćwiczeniach, Horner wysłałby już teraz szybkie kolumny pancerne, których zadaniem byłoby spowolnienie marszu Posleenów. W tym czasie żandarmeria wojskowa wspierana przez lekką piechotę mogłaby kierować strumieniami uciekinierów, a w niektórych przypadkach podwozić ich.
Niestety takie zadanie można było przydzielić albo dziesiątemu korpusowi, którego już nie było, albo dziewiątemu, który szybko tracił siły.
Część ósmego korpusu, sto piąta dywizja piechoty, dotarła na północ Dystryktu Kolumbia, ale była w poważnej rozsypce. Żołnierze potrzebowali sporo czasu — a biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenia, naprawdę sporo — żeby sprowadzić wozy bojowe z naczep i skoncentrować jednostki. A użycie ich jako szybkich kolumn zakrawało na żart. Trzy miesiące temu musiał wysłać brygadę żandarmerii z Fortu Bragg do Fortu Dix, żeby spacyfikować bunt w tej jednostce. Zamiast zająć pozycje między Posleenami i rzeką uchodźców, równie dobrze mogła teraz po prostu zwiać do New Jersey.
A na dodatek te lądowania! W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin z hiperprzestrzeni wyszło ponad czternaście dodekaedrów B. Cztery zostały wprawdzie całkowicie zniszczone przez jeszcze sprawne okręty Floty, ale Ziemianie stracili przy tym trzy fregaty.
Centra obrony planetarnej nadal miały kłopoty. Ponieważ nie były w stanie powstrzymać lądowania Posleenów, wykorzystano je do ataków na startujące lądowniki. Europa straciła dwanaście z dwudziestu centrów obrony planetarnej, Chiny osiem, a Ameryka cztery.
Lądowania odbywały się wszędzie. Jedno przytrafiło się nawet Phoenix, na miłość Boską. Posleenów wciąż przybywało, a Horner nie wiedział już, skąd ma brać żołnierzy. A musiał ich skądś wziąć.
Wiedział, że mapy i wykresy nie oddają dokładnie rzeczywistości, ale tylko z ich pomocą mógł podejmować jakiekolwiek decyzje. Liczby w arkuszu zestawienia sił dziewiątego korpusu malały jak kostka lodu na patelni, w miarę jak coraz to nowe oddziały Posleenów wciskały się w szczelinę między Lake Jackson i Occoquan. Ikona drugiego batalionu pięćset pięćdziesiątego piątego pułku znajdowała się blisko podstawy natarcia opodal Lake Jackson, ale nawet natarcie ze skrzydła nie zatrzymałoby teraz Posleenów. Do diabła, mogłoby ich skłonić do ruszenia naokoło. Na razie na szczęście tego nie próbowali.
Generałowi pozostała do dyspozycji tylko jedna jednostka w bazie Indiantown Gap, położonej najbliżej Arlington. W Harrisburgu stacjonowała brygada z dwudziestej ósmej zmechanizowanej.
A więc czas wyciągnąć paru ludzi z ukrycia.
Lekkie kołysanie pięciotonowej ciężarówki, która przebijała się przez korek na drodze krajowej, najpierw działało Michaelowi na nerwy, a potem go znużyło. Zdawał sobie jednak sprawę, że przemieszczał się w stronę odległej kanonady najszybciej, jak to było możliwe.
Za każdym razem, kiedy jednostka zatrzymywała się na odpoczynek albo ciężarówka, którą jechał, psuła się, Mike przesiadał się do pojazdu innej jednostki. Zazwyczaj sam mundur Floty gwarantował, że zostanie podwieziony. Tylko raz musiał podać swoje nazwisko i skontaktować się z przełożonymi. Ale to był powolny marsz.
Mike nie martwił się, że zabraknie dla niego Posleenów, mieli przecież kręcić się w okolicy jeszcze przez całe tygodnie. Obawiał się jednak rzucenia kompanii do walki w sytuacji, gdy dowodziła nią Nightingale. Jego koszmar się ziścił.
Prawie już spał, kiedy zabrzęczał jego przekaźnik.
— Połączenie przychodzące z generałem Hornerem.
Mike westchnął i nawet nie zadał sobie trudu, żeby otworzyć oczy.
— Odbierz.
— Mike?
— Tak, generale.
Przez chwilę było cicho.
— Próbowaliśmy.
— Wiem.
Znowu cisza.
— Mamy tu sytuację…
— Uchodźcy.
— Właśnie — westchnął generał.
Mike otworzył oczy. Przekaźnik niemal nauczył się już czytać w myślach oficera, więc nagle, bez słowa rozkazu, w ciemnym wnętrzu ciężarówki zawisł holograficzny schemat bitwy we wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Żołnierze, którzy nie spali, zerwali się przerażeni na równe nogi. Nagle, bez słowa ze strony oficera Floty, w ciemnym wnętrzu ciężarówki pojawił się holograficzny schemat bitwy, toczonej we Wschodnich Stanach Zjednoczonych.
Światła jadącego za nimi w konwoju samochodu częściowo go zakłóciły, ale przekaźnik spolaryzował światło i stworzył zacienioną strefą.
To była technologia tak zaawansowana, jak radio dla Aborygena, i równie obca. I takie robiła wrażenie.
Przekaźnik naszkicował prawdopodobne trasy marszu rozsianych po całej mapie uchodźców z Arlington, a potem wyliczył, kiedy mogą ich dopaść Posleeni, zakładając, że dziewiąty korpus utrzyma się tak długo, jak przewidywano. Przekaźnik wyliczył też czas przemarszu batalionu piechoty mobilnej. Trzy kolorowe trasy wyraźnie nie przecinały się tam, gdzie trzeba.
— Przybędziemy za późno — powiedział cicho Mike.
Każdy spodziewał się przybycia kawalerii, która w ostatnim momencie, powiewając sztandarami, ruszy do szarży. Ale tym razem kawaleria była za daleko i w zbyt dużej rozsypce. Mimo wszystkich starannych przygotowań było jej trochę za mało i przybywała trochę za późno.
— Mimo wszystko nakazałem ewakuację. Mam przeczucie, że najgorzej będzie przy moście na Czternastej Ulicy.
— No tak. — Mike skinął głową. — Brzmi sensownie. To właściwie ostatni z mostów prowadzący na wschód, wąskie gardło, o którym wszyscy wiedzą, gdzie się znajduje.
Most prowadził prosto pod pomnik Lincolna, a górował nad nim cmentarz Arlington.
— Spodziewam się, że kiedy uchodźcy dotrą na miejsce, będzie tam na nich czekać wsparcie. A trzecia piechoty planuje jak najdłużej utrzymać południową stronę mostu.
— Niech zgadnę.
— Tak, dowódca stwierdził, że Posleeni mogą zająć wzgórza Arlington dopiero po jego trupie.
— I traktuje to dosłownie.
Stara Gwardia była fanatycznym zwolennikiem utrzymania Arlington. Bardziej niż jakiegokolwiek byłego prezydenta czy innego pomnika. Jednak była to jednostka głównie paradna, nie dysponująca bronią ciężką.
— Cóż, przypuszczam, że jeszcze jedna głupia akcja w niczym już nie zaszkodzi.
— To nasz prezydent, kapitanie O’Neal — powiedział cicho generał.
Była to oczywista reprymenda, ale Mike wiedział, że w głębi serca generał zgadza się z nim.
— Wasz prezydent — powiedział tak samo cicho Mike. — Zrzekliśmy się obywatelstwa, wstępując do Floty. Nie pamięta pan, sir?
Odpowiedzią była cisza.
— Rozkazał pan już batalionowi wyruszyć? — zmienił temat Mike.
— Nie, porozumiem się z majorem Givensem, kiedy wszystko będzie już gotowe.
— Muszę się tam dostać, generale.
Mike wyłączył hologram machnięciem ręki i odetchnął głęboko.
Para z ust była w światłach jadącej z tyłu ciężarówki jak mgła.
— Cóż, nie widzę sposobu, kapitanie.
— Śmigłowiec.
— Zgłupiałeś?! Posleeni zestrzelą cię, zanim jeszcze będziesz w połowie drogi do Indiantown Gap! Do diabła, przypomnij sobie zasadzkę drugiego batalionu!
Mike znów wyświetlił mapę. Tym razem do wyświetlonych danych wprowadził wektory i przypisał im poziomy zagrożenia.
— Shelly, prześlij to generałowi Hornerowi.
Dopiero te słowa uświadomiły przebywającym w ciężarówce żołnierzom, z kim tak się kłóci kapitan Floty. Skulili się w kącie, jakby O’Neala miał zaraz trafić grom.
— Dojeżdżamy do Winchester. Niech czeka tam na mnie jakiś ptaszek. Blackhawk, kiowa, wszystko jedno. Polecimy nisko i prześlizgniemy się przez dolinę koło Harper’s Feny. Dołączę do jednostki gdzieś na drodze krajowej 83.
Po drugiej stronie linii przez chwilę było cicho; generał Horner studiował schemat. Hologram pokazywał pozycje Posleenów i prawdopodobne pola ostrzału. Gdyby śmigłowiec trzymał pułap poniżej stu metrów, może udałoby mu się znaleźć wystarczająco blisko trasy, o której mówił Mike.
— Zakładasz dwie rzeczy, które nie są prawdą. Po pierwsze, że Posleeni nie wystartują. Jeżeli lądownik się wzniesie, zmiecie cię z nieba. Po drugie, że nie przybędą żadne nowe lądowniki. A przecież w ciągu ostatniej godziny zanotowaliśmy aż trzy kolejne lądowania.
— Jeśli jakiś wyląduje albo wystartuje, schemat się zmieni. Shelly będzie go stale uaktualniać. Po to ją mam. Wylądujemy, jeśli będzie trzeba, i zaczekamy, aż niebezpieczeństwo minie.
— To mi się nie podoba, Mike. Uważam, że to niepotrzebne ryzykowanie jednym z naszych najmocniejszych punktów.
Mike przełknął ślinę. Uważał Hornera za kogoś w rodzaju drugiego ojca, ale nigdy nie był pewien, co generał tak naprawdę o nim myśli. Jego słowa zabrzmiały jak komplement, którego każdy syn chciałby wysłuchać.
— Ma pan na myśli mnie czy śmigłowiec? — zażartował. — Nieważne. Nie jestem niezastąpiony, sir. Chociaż to rzeczywiście dobry pomysł, żebym był obecny podczas działań wojennych.
Znowu zaległa długa cisza.
— Dam ci śmigłowiec. Zgadzam się, że raczej nie mamy wiele czasu.