Teri Nightingale nie była zadowolona z planu kapitana O’Neala.
Wiązał się z niepotrzebnym ryzykiem. Pozostawiał kompanię Bravo z odsłoniętym skrzydłem. Ryzyko było widoczne nawet dla ślepca, ale nie dla największego na świecie eksperta od taktyki pancerzy wspomaganych, pomyślała z sarkazmem.
Wysyłał też Erniego na pewną śmierć. Powstrzymanie wojsk przekraczających most kilkoma żołnierzami piechoty i tchórzliwymi załogami paru czołgów nie może się udać. To miała być rzeź. A to oznaczało śmierć Erniego Pappasa.
Nie była zadowolona z ich związku. Właściwie nie zamierzała iść z Ernie’m do łóżka. Ale potem, kiedy kapitan powierzył ją pappasowi, naszła ją ochota z nim poflirtować. Dobra ocena podoficera poprawiłaby jej notowania u kapitana.
Ale flirt szybko przerodził się w coś więcej. Teraz nie była pewna, czy może zakończyć ten związek, nie wywołując skutku dokładnie odwrotnego od zamierzonego. I chociaż nie przyznawała się sama przed samą sobą, to jednak uznała, że tylko śmierć sierżanta Pappasa pozwoliłaby jej się uwolnić.
Równie dobrze może sama zginąć. Po raz pierwszy poważnie żałowała przejścia z wywiadu do piechoty. Siedzenie w wywiadzie oznaczało wprawdzie wolniejszy awans, ale za to w siłach zbrojnych było za duże ryzyko śmierci. Aż do dzisiaj nie zdawała sobie z tego sprawy.
Kompania szła w standardowym tempie przez New York Avenue. Ufny w siły swojej kompanii i zapewniony przez sierżanta, że drugi oficer doskonale sobie poradzi, kapitan O’Neal przydzielił Bravo najtrudniejszą misję. Plan zakładał przejście przez cały Waszyngton i zaatakowanie wojsk Posleenów z boku. Pozostawiał ich też na otwartej pozycji, bez wsparcia reszty kompanii batalionu.
Naprawdę mogły ich czekać kłopoty.
Podeszli na tyły Białego Domu. Porucznik Fallon wysłał swojego zwiadowcę daleko do przodu, ponieważ biegli bez osłony bocznych skrzydeł i łatwo mogli wpaść w zasadzkę.
— Poruczniku Fallon — powiedziała drugi oficer, starając się panować nad głosem — proszę zatrzymać się na skrzyżowaniu New York i Piętnastej Ulicy. Nie podoba mi się ten bieg w kierunku wroga. Musimy wysłać zwiadowców.
— Ma’am, nie możemy się zatrzymywać, mamy opóźnienie. Musimy zająć pozycje, żeby wesprzeć atak batalionu.
— Jestem świadoma wymogów planu, poruczniku! Ale jeśli wpadniemy w zasadzkę, to też nie pomożemy batalionowi!
— Tak jest, ma’am — mruknął oficer.
Kompania zatrzymała się w otwartym terenie na wschód od Skarbca. Jednostka utworzyła formację taktyczną: pancerze w odległości dwudziestu metrów od siebie, broń wycelowana we wszystkie strony. Gdyby jakakolwiek posleeńska jednostka ich zaatakowała, skończyłaby jako tosty.
Wilson poprawił karabin grawitacyjny, żeby snajper celował po właściwej osi, i podszedł do Stewarta, który stał obok i wybijał rytm nogą. Pochylił się do dowódcy drużyny i nastawił komunikator na kanał prywatny.
— Manuel, nie powinniśmy się tu zatrzymywać — syknął.
Stewart nawet go nie upomniał za użycie jego prawdziwego imienia. Imię i nazwisko James Stewart było komedią, którą gangowi udało się utrzymać w tajemnicy przed wszystkimi, oprócz starszego sierżanta. Ale teraz bardziej martwił się pierdolnikiem, w jaki wepchnięto ich kompanię, niż utrzymywaniem swojego dawnego życia w tajemnicy.
— No, rusz się!
— A co niby miałbym zrobić? — zapytał zirytowany. — Zdjąć drugiego oficera?
Odpowiedzią była grobowa cisza.
— Myślisz, że Rogers i Fallon przymkną oko, jak zastrzelimy Nightingale? To zły, zły i jeszcze raz zły pomysł.
— Dobra — ustąpił były kumpel z gangu, — To co, u diabła, robimy? Powinniśmy już być na pozycji, a nie siedzieć na tyłku przed Białym Domem!
— Mucho trabajo, stary. Ja to wiem, ty to wiesz i porucznik to wie. Jedyną osobą, która nie ma o tym pojęcia, jest pieprzona Nightingale. Więc kiedy staruszek dowie się, co się dzieje, skopie jej tyłek i zajmie się tym. Noproblemo.
— Jasne, Jim — rzucił Wilson — dla nas to żaden problem. Ale reszta batalionu skończy nabita na pal.
Stewart uśmiechnął się.
— No proszę, Juan, myślałem, że obchodzi cię tylko gang!
— No — Wilson spojrzał na widoczny po drugiej stronie ulicy symbol ich kraju — może uważam, że to tak samo moja ziemia, jak kogokolwiek innego. A wiesz równie dobrze jak ja, że jeśli będziemy stać w miejscu, prędzej czy później dopadną nas te cholerne Czarne Stopy!
Atalanara uczestniczył w przeprawie Kenalluriala przez Potomac. W przeciwieństwie do większości innych Kessentaiów, pogrupował oolt gotowych do przejścia. Wojsko pokonało więc rzekę we względnym porządku.
Jako bardzo młody mistrz bitewny nie chciał ścierać się z dobrze przygotowanymi oddziałami. Jego pierwszy marsz na północ wzdłuż wielkiej rzeki został powstrzymany przez ostrzał thresh z okopów wokół dużego kompleksu budynków. I chociaż sam kompleks zachęcał do ataku, Atalanara wątpił w możliwość zepchnięcia wojsk thresh z ich pozycji.
Skręcił w boczną uliczkę i posłał zespoły oolt’os do budynków wzdłuż drogi. Nie znaleźli niczego wartościowego. W niektórych budynkach znajdował się wysokiej klasy sprzęt, ale nigdzie nie było ciężkich metali, oczyszczonych chemikaliów ani urządzeń produkcyjnych, których pragnął. Sieć prawdopodobnie oddałaby takie skarby temu, kto je znalazł. A to pozwoliłoby mu wyposażyć jego oolt w lepszą broń.
Threshkreen już i tak mu w tym pomogli. Oolt opuścili lądownik wyposażeni jedynie w najtańsze strzelby i kilka wyrzutni rakiet.
Tenor, na którym rozpoczął najazd, miał tylko jeden trzymilimetrowy karabin magnetyczny.
Teraz tenar był wyposażony w gigawatowy laser i nowy zestaw czujników, a jego wojownicy dysponowali wspaniałym uzbrojeniem: dużą liczbą wyrzutni pocisków hiperszybkich i karabinami magnetycznymi. To prawda, że większość z nich miała kaliber 1 mm, a nie 3 mm. Ale było też kilka dział plazmowych, które to rekompensowały. W jego oolt nie było już ani jednej strzelby, a on sam był uzbrojony jak niejeden starszy mistrz bitewny.
Mapa, której używał Kenallurial, wskazywała, że gdzieś w pobliżu znajduje się Skarbiec. To na pewno zdobycz warta walki.
— Dobra — odezwała się Nightingale na kanale dowódcy — wiem, że się zastanawiacie, dlaczego zatrzymaliśmy się. Po prostu nie podoba mi się bieganie po okolicy bez zwiadowców. Nie wiemy, co tam jest, i mogą nas w każdej chwili zaatakować.
— W takim razie — powiedział ze złością porucznik Rogers — tym bardziej powinniśmy się ruszać, a nie stać w miejscu. Nie wiem, czy pani zauważyła, ale reszta batalionu zaraz zaatakuje wroga.
I oczekują, że my uderzymy na niego z boku! Nie możemy siedzieć na tyłku i nawet nie kiwnąć palcem!
— Uważaj, co mówisz — warknęła Nightingale. — Rozumiem wasze obawy, ale plan jest niekompletny. — Urwała na chwilę. — Nie mamy raportów o rozmieszczeniu jednostek wroga.
— Ma’am — powiedziała sierżant Bogdanowicz — to jest piechota.
My zawsze zbieramy takie dane w najmniej miły sposób. Ale tu nie chodzi o wywiad, tylko o atak. Musimy ruszać.
— Ruszymy, kiedy będę gotowa — powiedziała ze złością Nightingale. — I ani chwili wcześniej!
— Szefie — powiedział Arnold na bocznym kanale.
— Tak — westchnął O’Neal — widzę.
Bravo zatrzymała się na skrzyżowaniu New York Avenue i Piętnastej Ulicy. Nie było to miejsce, w którym on zorganizowałby zebranie przez bitwą. Postój od biedy miałby sens, ale pod warunkiem, że niedługo by ruszyli. Ale oni tego nie robili.
Batalion oczyścił już Mall i przygotowywał się do przekroczenia Piętnastej Ulicy. Nakazał jednostce bieg. Kiedy pokonali Piętnastą Ulicę, kompania Alfa poszła w rozsypkę. Skraj kompanii wszedł już w zasięg broni Wszechwładców i na skraju nasypu czekało ich prawdziwe piekło. Trzeba było zmusić Nightingale do marszu. I to szybko.
— Gunny!
— Tak, sir? — zgłosił się starszy sierżant. Był niedaleko Bravo, w kompanii plutonu czołgów. — Mam w miarę sprawny batalion, gotowy do wymarszu pod Watergate. Posleeni trochę nas drasnęli, ale poradzimy sobie. Są jeszcze inne oddziały, które mogą do nas dołączyć. Jeśli dostaniemy wsparcie artylerii i nie natkniemy się na zbyt wielu złych chłopców, powinno się nam udać.
— To świetnie — powiedział szybko Mike — tylko że jest jeden problem. Zobacz, gdzie jest teraz Bravo.
Mike zaczekał chwilę i zaśmiał się cicho z przekleństw, które przekaźnik wiernie mu przesłał.
— Przykro mi, szefie — odezwał się sierżant.
— Masz jakiś pomysł?
Mike był wściekły. Na Pappasie zawsze można było polegać, jeśli chodziło o ocenę podkomendnych. W przypadku Nightingale najwyraźniej jednak się pomylił i Mike zaczynał podejrzewać, dlaczego.
Pappas szybko przemyślał całą sytuację. Próba przekonania Nightingale przez radio byłaby tylko stratą czasu. Rozumiał tak samo dobrze jak stary, że ogarnął ją strach. Pozostało tylko jedno wyjście, chociaż bolesne ze względów osobistych.
— Proszę ją zwolnić, sir — powiedział. — Niech Rogers przejmie dowództwo. Jeśli zaatakują ich Posleeni, będzie pan miał cholerny problem z ruszeniem ich dalej.
— Zgoda, bez odbioru — powiedział chłodno O’Neal.
Pappas wiedział, że w najbliższej przyszłości ten mały mięśniak skopie mu dupę. Ale tylko jeśli przeżyją zbliżającą się bitwę.
Atalanara był prawie na miejscu. Teraz musiał już tylko przejąć Skarbiec. Jeśli mu się to uda, będzie ustawiony na całą wieczność; skarbiec tak bogatego narodu na pewno pęka w szwach. Kiedy minął zasłaniające widok stare biuro Administracji, jego oczom ukazał się długo poszukiwany budynek. I oolt metalowych threshkreen.
— Posleeni! — wrzasnął szeregowiec z pierwszego plutonu i posłał w kierunku wrogiej kompanii strumień relatywistycznych pocisków w kształcie kropli.
Nightingale spojrzała na odczyty.
— Może nam się uda. — Złączyła palce w rękawicach i zastanowiła się przez chwilę. — Pierwszy pluton, okopcie się i przygotujcie bazę ognia. Drugi, odbijcie w prawo i przygotujcie się do ataku na skrzydło wroga. Trzeci, przygotujcie się na wzmocnienie pierwszego plutonu. Moździerze…
— Nie, nie, nie! — krzyknął Stewart na kanale dowodzenia. — Skopać im dupę i nie cackać się z nimi! Wróg rozpieprzy nam zaraz batalion, bo nie jesteśmy na właściwej pozycji!
— Stewart — warknęła pani porucznik — jeszcze jedno słowo i oddam cię pod sąd wojenny!
— On ma rację, Nightingale — włączył się do rozmowy Rogers, po czym otworzył ogień do Posleenów.
Wróg zmierzał właśnie do budynku Administracji i zawzięcie strzelał. Ale jego opór można byłoby przełamać przy minimalnych stratach, gdyby tylko ta suka z wywiadu przestała im przeszkadzać.
Dał upust swojej frustracji, przesyłając plutonowi kod rozpoczęcia ataku granatami.
Małe granaty z ładunkiem antymaterii roztrzaskały wszystkie szyby w budynku, a potem wśród jasnych rozbłysków runął cały przód budowli. Ale posleeński ostrzał mimo to wcale nie zelżał.
— Wstrzymać ogień z granatników! — wrzasnęła Nightingale, przerażona zniszczeniami. W końcu, na litość Boską, budynek stoi na gruncie Białego Domu i skutki tego mogą być katastrofalne.
— Nightingale — odezwał się O’Neal, zagłuszając otwarty kanał kompanii — jesteś zwolniona. Idź natychmiast do kontenerów towarowych i pozostań tam do czasu otrzymania dalszych instrukcji.
Poruczniku Rogers, przejmuje pan dowodzenie taktyczne. Proszę natychmiast przeprowadzić pluton na Dziewiętnastą Ulicę. Ma pan trzy minuty na zakończenie manewru. Jeśli napotka pan opór, proszę się przebić. Skopać im dupę, nie cackać się z nimi! — skończył, przedrzeźniając swojego najmłodszego dowódcę drużyny.
— Tak jest, sir — odpowiedział nowy dowódca. — Kompania Bravo! Za mną!
Skierował broń grawitacyjną i moździerze na budynek osłaniający Posleenów, po czym otworzył kaskadę ognia i ruszył. Zanim dotarł do Placu Lafayette, rozwinął pełny bieg, przyspieszając do ponad sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.
Stewart był tuż za nim wraz z porucznikiem Fallonem, a reszta kompanii biegła za nimi. Rozpętany przez nich huragan zniszczenia odłupał północny szczyt gotyckiej budowli, zasypując centaury gradem gruzu. W połowie drogi Stewart zdał sobie sprawę, że wykonanie skrętu przed samym budynkiem będzie niebezpieczne. Jeśli skręcą w lewo, wejdą prosto pod ostrzał Posleenów.
Jeśli natomiast skręcą w prawo, będą ich mieć za plecami.
Kiedy dotarli do końca Placu Lafayette, okazało się, że Rogers wcale nie zamierza skręcać.
Pancerz wspomagany dowódcy pędził wprost na budynek z prędkością ponad sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Półtonowy pancerz roztrzaskał betonowo-kamienną ścianę i pozostawił w niej otwór przypominający ludzką sylwetkę, a oficer zniknął we wnętrzu budynku wśród odgłosów zniszczenia.
Śmiejąc się jak szaleńcy, Stewart i porucznik Fallon przygotowali się do powiększenia otworu.