Jako pierwszy pełnił wartę Oleg. Kozioł nie ucieka! Cofnął się tylko pod ścianę groty, zerkał jednym okiem na Olega i od czasu do czasu głośno wzdychał, a potem zaczynał się czochrać o skałę.
— Zapchlisz nas tu wszystkich — powiedział Oleg Stój spokojnie bo cię wygonię.
Uważne, nieruchome spojrzenie kozła sprawiało wrażenie, że zwierze słucha i rozumie. Ale tak naprawdę, to kozioł przysłuchiwał się temu, co dzieje się na wewnątrz.
Patrząc na dogasające ognisko, Oleg przysnął. Wydawało mu się, że nie śpi, że widzi, jak nad rozżarzonymi węgielkami polatują niebieskie iskry i tańcząc parami układają się w korowód… Kozioł rozbeczał się i zastukał kopytami. Oleg poderwał się i nie od razu zorientował się, gdzie jest. Dopiero po sekundzie lub dwóch zauważył, że kozła nie ma już na starym miejscu, że zwierzę odskoczyło w głąb jaskini, a przez dziurę w zasłonie pcha się jakaś szara, pęcherzowata masa, rozlewa się ciastowato po dnie jaskini. Może zresztą ta masa nie była szara, tylko różowa? Odblask gasnącego ogniska oświetlał tę prącą naprzód masę, a kozioł rozpaczliwie beczał, błagał o ratunek, gdyż uznał widocznie, że szare ciasto przyszło specjalnie po niego. Oleg zdążył jeszcze pomyśleć nie wiedzieć czemu, że jak na nocną zjawę ta masa jest zbyt paskudna, macał wokół siebie ręką i w żaden sposób nie mógł znaleźć kuszy, a odwrócić wzroku od płynącej na niego, bliskiej już masy cuchnącej żrącym kwasem, nie potrafił, nie był w stanie. I dlatego zobaczył, jak z boku stwora wyrosła nagle opierzona strzała, jak zanurzyła się do połowy w cieście, zapadło się w nim całkowicie — i jak zaraz potem, lekko i szybko, ciasto sprężyło się, skurczyło i znikło za leniwie rozkołysaną zasłoną.
Oleg w końcu zdołał opuścić oczy. Kusza leżała o dwa centymetry od rozcapierzonych palców, a Dick, wypoczęty i świeży, jakby w ogóle nie kładł się spać, siedział na kamieniach. Opuścił teraz kuszę i powiedział:
— Może nie powinienem strzelać. Trzeba było poczekać.
— Czemu nie strzelałeś? — zapytała Marianna Olega i nie wstając gładziło cienkie, pancerne nóżki kozła, który popłakiwał jak dziecko, skarżąc się jej na swój strach.
— Oleg skamieniał, a to paskudztwo już się do niego dobierało. Nie mogłem ryzykować — powiedział Dick, wcale nie chcąc obrazić Olega. Powiedział po prostu to, co myślał. Zawsze mówił to, co myślał.
— Usnąłeś? — zapytał Tomasz Olega.
Tomasz leżał zawinięty w koc i z workiem, w którym było suszone mięso, pod głową. Było mu zimno, bardzo zimno. Co będzie, kiedy przyjdzie prawdziwy mróz, jak on to wytrzyma, pomyślał Oleg i powiedział:
— Usnąłem. Nawet nie wiem kiedy. Kozioł mnie obudził.
— Zuch, koziołek! — powiedziała Marianna.
— Dobrze, że cię obudził — powiedział Dick, kładąc się na boku. Jego dłoń opierała się na kolbie kuszy, którą sam wytoczył. — Bo inaczej by nas…
I usnął, nie kończąc zdania.
Tomaszowi nie chciało się spać, więc wstał i zastąpił Olega, który wprawdzie trochę się opierał, ale dość łatwo dał się przekonać, bo oczy mu się kleiły. Natychmiast rozciągnął się na kamieniach. Tomasz narzucił koc na ramiona i pomyślał, że dobrze byłoby dorzucić do ognia, ale zrezygnował. Drzewo trzeba oszczędzać, nie mają go zbyt wiele, a zbliżają się mrozy. Przypomniał sobie, jak było zimno, kiedy poprzednim razem szli na przełęcz. Jak śmiertelnie i beznadziejnie zimno. To było cztery lata temu. I osiem lat temu. I w rok po zbudowaniu osiedla. Najdalej doszli za drugim razem. Inna rzecz, że z tej wyprawy wróciło tylko dwóch. On i Veitkus.
Tomasz popatrzył na młodych. Dlaczego oni nie czują, że na kamieniach jest twardo i zimno? Jakie wewnętrzne, organiczne zmiany zaszły w ich metabolizmie w ciągu tych lat? To przecież dzieci natury, dzikusy patrzące na niego, sędziwego starca, z uprzejmą pobłażliwością tubylców. Dzikusy, które mimo wysiłków i przestróg Borysa z każdym rokiem coraz bardziej oddalają się od ludzkiego świata i coraz lepiej adoptują się do tutejszego świata samotności i szarych chmur. A Borys tylko w połowie ma rację. Ma rację, że przejście do stanu dzikości jest nieuchronne. Tomasz dostrzega to we własnej córce i w innych malcach. Ale najprawdopodobniej to właśnie jest jedynym wyjściem, jedyną możliwością ratunku. A przełęcz to tylko symbol, w który już nikt nie wierzy, lecz z którego trudno zrezygnować.
Kozioł przestąpił z nogi na nogę, stuknął kopytem o kamień. Dick otworzył oczy i od razu zupełnie trzeźwy nadstawił ucha. Po chwili znów zasnął. Marianna we śnie przysunęła się do Olega i położyła mu głowę na ramieniu. Tak jej było wygodniej. Daleko w lesie coś zadudniło i ucichło. Tomasz wybrał najmniejszy kawałek drewna i dorzucił go do ogniska.