Następnego ranka wiatr wiał z północy. Deszczu nie było, więc Oleg zaczął napełniać balon gorącym powietrzem. Kazik siedział w koszu i wiązał worki z piaskiem, żeby nie przeszkadzały. W trójkę w gondoli było ciasno, ale Kazik wolał nie odchodzić od balonu, bo obawiał się, że mogą go zostawić. Potem przyszedł Dick, taszcząc worek z żywnością. Zrzucił go, sprawdził swoją kuszę, wypróbował zapalniczkę, którą mu dał Siergiejew. To była najlepsza zapalniczka w osadzie. Zawsze dawała iskrę, nawet przy największej wilgoci, bo miała szczelną pokrywkę osłaniającą knot.
— Słuchaj — zapytał Oleg Siergiejewa. — Może jednak ja polecę?
Siergiejew nie odpowiedział, a zresztą Oleg nie spodziewał się odpowiedzi.
Stary ponaglał aeronautów, bo wiatr mógł się w każdej chwili zmienić. A ponadto kiedy człowiek się spieszy, to nie ma czasu na zdenerwowanie.
Około południa na polanie zebrała się cała osada. Nie było tylko Lizy i Krystyny. Krystyna chorowała, a Liza lubiła siedzieć w domu.
Oleg stał koło kosza.
Marianna patrzyła na niego, ale była daleko, po drugiej stronie plecionej ścianki gondoli. Oleg obszedł kosz dookoła, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku i znów zatrzymał się obok dziewczyny. Stali w odległości pół metra od siebie, ale nie dotykali się. Wokół było zbyt wielu ludzi.
— Wracaj szybko — powiedział Oleg. — Jeśli za tydzień nie wrócicie, pójdę was szukać.
— Nie — powiedziała Marianna. — Czekaj, ale nigdzie nie chodź. Wrócimy na pewno, ale może to trochę potrwać.
— Uwaga! — krzyknął Stary. — Gdzie jest Oleg? Pora startować.
Oleg chciał te słowa puścić mimo uszu, ale Marianna powiedziała:
— Idź.
Pobiegł więc do liny, za którą odpowiadał.
Pozostali zaczęli odwiązywać postronki mocujące balon.
Balon już rwał się do góry. Był mocno nadęty, nerwowy i bardzo ważny. Jakby rozumiał, czego ludzie od niego oczekują.
Potem zaczął się dość szybko wznosić i Veitkus pomagał Olegowi luzować linę. Marianna przeszła na jego stronę kosza, ale patrzyła na ojca i machała mu ręką.
Lina napięła się, kotwica wyszła z ziemi i gwałtownie szarpnięta omal nie uderzyła Olega w głowę.
— Ciągnijcie! — krzyknął. — Wciągajcie linę! Kotwica poszła w górę.
Balon zaczął się zmniejszać.
— Przykręć płomień! — krzyczał Oleg.
Balon porwany wiatrem pomknął w stronę lasu. Jeszcze nigdy nie leciał tak szybko, ale nad lasem wiatr widać osłabł, bo balon zawisł na moment nieruchomo, a potem nawet zaczął opadać. Oleg widział czarne głowy kołyszące się nad krawędzią kosza. Dick wzmocnił ogień.
Balon poleciał dalej i po minucie zniknął nad lasem w szarej mgiełce oddzielającej szczyty drzew od szarych chmur.
— No i po wszystkim — powiedział Siergiejew do Olega. — Zostaliśmy sierotami.