Wieczorem, kiedy ściemniło się, a matka nie wróciła jeszcze od Lindy, z którą coś szyła, Oleg zapakował swój niewielki plecak. Wygarnął z pudełka stojącego na półce całą mąkę i słodkie korzonki, nie zostawiając w domu niczego, naostrzył starannie nóż. Naturalnie mógł wziąć jeszcze kuszę, ale kusza będzie przeszkadzać w marszu, a będzie musiał iść bardzo szybko, poza tym zaś niemal przed każdym drapieżnikiem można uciec. Olega opanował upór. Doskonale rozumiał, że nie ma racji, że rację mają starsi, ale była to racja zimnego okrucieństwa, z którą nie mógł się pogodzić. Przecież nie odmawia pójścia na statek, wybierze się tam później, ale teraz oni tam w lesie czekają na pomoc, a my tutaj sobie gadamy… Wyobraził sobie jak pójdzie — na przełaj, w stronę bagien i rzeka. Nie bał się, chociaż gdyby mu kazali pójść nocą do lasu, nie wiadomo dokąd, samemu, kazali pójść w zwyczajnym życiu, śmiertelnie by się przeraził. Ale teraz ważne było tylko i jedno: niezauważalnie wymknąć się z osady i dojść przez noc tak daleko, żeby nie zdołali go dopędzić i zawrócić. A po nich I wszystkiego się można spodziewać!
Wieczór ciągnął się i ciągnął. Oleg zapalił kaganek, dolał oleju i otworzył podręcznik. Przeczytał go już trzykrotnie, a Siergiejew lepił mu z gliny modele konsoli łączności, żeby łatwiej było mu sobie wszystko wyobrazić, ale teraz Oleg chciał dowieść sam sobie, że przez swoją ucieczkę nie rezygnuje z wyprawy na statek, tylko ją po prostu nieco odkłada.
— Nie śpisz? — zapytała Liza wchodząc do chaty.
Oleg oderwał się od książki. Okazało się, że tak wczytał się w tekst, że teraz w myślach był na statku, w kabinie łączności.
— Nie.
— Uczysz się? Przeszkodziłam ci?
— Nie, nie szkodzi. Matka jest u Lindy.
— Przyszłam do ciebie.
— Po co? — tylko Lizy mu jeszcze do szczęścia brakowało!
— Znalazłam pod płotem dziwne ziele — powiedziała Liza. — Cudownie pachnie. Natarłam nim rękę. Powąchaj.
Głupi pomysł.
Oleg jednak nie zdążył tego powiedzieć, bo Liza przyłożyła mu dłoń do ust, omal nie udusiła, chociaż zbliżała rękę bardzo delikatnie. Dłoń przyjemnie pachniała, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo Marianna tę trawkę często zrywała i suszyła. Doskonale nadawała się na okłady, kiedy jakaś rana nie chciała się długo goić.
– Ładnie, prawda? Sama znalazłam.
— Marianna ma cały worek tego ziela.
Liza nic nie odpowiedziała. Albo się obraziła, albo zastanawiała się, co by tu jeszcze powiedzieć. Usiadła na ławce tak blisko Olega, że czuł promieniujące od niej ciepło. Włosy Lizy były rozpuszczone i spływały jej na ramiona. Piękne włosy, nikt inny takich w osadzie nie miał. Złociste i ciężkie. Kiedy Liza była mała, Krystyna zaplatała jej warkocze, za które Oleg lubił ciągnąć. Ale to było dawno, jakby w innym świecie.
— Martwisz się o nich? — zapytała Liza.
— A ty nie?
— Ja też. Ja zawsze strasznie się o wszystkich boję — odpowiedziała dziewczyna szczerze. — Ledwie ktoś pójdzie do lasu, a ja już się boję. Mnie nikt nie skusi do pójścia w las, choćby nie wiem co obiecywał.
— Wiem — mruknął Oleg.
— Włosy ci tak urosły, że można je zaplatać. Jak chcesz, to mogę cię ostrzyc.
— Nie, matka to zrobi.
— Tak się denerwuję — powiedziała Liza.
— Czemu?
— Nie wiem.
— W takim razie idź spać — poradził Oleg.
— Jeszcze za wcześnie. I w ogóle jest nudno, nie masz pojęcia, jak okropnie nudno. Ty masz swoją pracę, a ja muszę ciągle siedzieć z tą zwariowaną Krystyną. Nudzę się i dlatego przyszłam do ciebie. No i martwię się o Dicka. O Kazika i Mariannę też… Pewnie są teraz w lesie, prawda? A może już znaleźli tę bazę, co?
— Gdyby znaleźli, przylecieliby tutaj.
— A ja myślę, że dopiero dzisiaj ją znaleźli. I jedzą tam kolację. Jak sądzisz, przywieźli z Ziemi rozmaite potrawy? Takie, jakich nigdy nie jedliśmy?
— Możliwe. Wątpię, żeby chodzili na polowanie.
— A ty, kiedy byłeś na statku, co tam jadłeś?
— Czyżbyś zapomniała, co przywieźliśmy?
— Przynieśliście mleko skondensowane, ale Linda je schowała i dawała tylko chorym dzieciom. Ja zjadłam może łyżkę.
— Nieciekawie żyjesz — powiedział Oleg. Odpędzał od siebie kuszącą myśl, że Marianna jest już bezpieczna, tylko po prostu zwleka z powrotem, bo ludzie z Ziemi o wszystko ją wypytują, chcą wszystko wiedzieć.
— A co tu może być ciekawego? — zdziwiła się Liza. — Przecież wiesz, jak bardzo się nudzę, a zupełnie się mną nie interesujesz.
— Nie mam na to czasu, a ponadto niezbyt dobrze się w twoim towarzystwie czuję.
— A z nią?
— Z nią czuję się bardzo dobrze.
— Rozmawiamy zupełnie jak dzieci — powiedziała Liza, wstając z ławki i przesiadając się na łóżko. — Tu jest wygodniej — dodała.
— Dlaczego jak dzieci?
— Bo powinniśmy myśleć o przyszłości, a ty tego nie potrafisz. Ja tak. Pewnie dlatego, że jestem od ciebie starsza.
— Tyle co nic.
— Nie rozumiesz, Oleg, jesteś jeszcze zupełnym chłopaczkiem. Biegasz po lesie, budujesz baloniki. Wyrosłeś na mężczyznę, a pozwalasz, żeby traktowali cię jak smarkatego.
— Coś wiesz.
— Niczego nie wiem, tylko przeczuwam.
— To twoja sprawa, z którą ja nie mam nic wspólnego — Oleg nagle poczuł się bardzo niezręcznie.
— Szkoda — powiedziała Liza i zamilkła.
Milczeli długo. Oleg udawał, że czyta, ale naturalnie nie czytał. Dlatego że Liza siedziała na jego posłaniu z nogami podwiniętymi pod siebie, w pokoju wszystko się zmieniło i mogło się coś wydarzyć, chociaż rozumiał, że nic wydarzyć się nie powinno.
— Chodź, usiądź przy mnie, nie będę do ciebie krzyczała przez cały pokój — powiedziała Liza.
— Wszystko doskonale słyszę — odparł Oleg. — Pokój jest malutki. Zresztą matka może przyjść.
— No i co z tego?
— Nic. Po prostu się zdziwi.
— Ja bym się na jej miejscu nie dziwiła. A właściwie nie. Dziwiłabym się, że do tej pory pozostałeś niemowlakiem.
Znowu zamilkli. Oleg siedział przy stole i czekał, aż Liza sobie pójdzie, ale ona wcale nie miała takiego zamiaru. Wreszcie Oleg powiedział:
— Chyba już pora spać.
— Wiem — odpowiedziała Liza. — Chcesz, żebym sobie poszła? Dlaczego? Boisz się mnie?
— Nikogo się nie boję.
— To chodź tutaj. Zmarzłam. Twoja matka nie przyjdzie. Będzie siedziała z Lindą do północy, zaglądałam do nich. Linda płacze, a matka ją pociesza. Stary też nie przyjdzie, bo gra z Veitkusem w szachy. Wiem o wszystkich.
— Muszę wyjść.
— Teraz? W nocy? Oleg nie odpowiedział.
— Już wiem — powiedziała Liza. — Mój Boże, że tez się od razu nie domyśliłam! Nasz odważny chłopiec biegnie do lasu szukać swoich nieszczęśliwych przyjaciół, którzy piją sobie herbatę i zupełnie o nim zapomnieli. Mam rację?
— Przestań gadać!
— A niby dlaczego mam przestać gadać? Nie chcę, żebyś szedł do lasu. Na pewno tam zginiesz, a bez ciebie będzie rai źle. Słowo honoru… — I nagle Liza rozpłakała się, cicho, ale głęboko i smutno. — Nikomu nie jestem potrzebna — powtarzała szeptem. — I ty też chcesz się ode mnie odczepić…
Olegowi zrobiło się jej żal. Podszedł do łóżka, przystanął i pogładził Lizę po ramieniu.
— No, daj spokój — powiedział. — Wszyscy bardzo cię lubią.
— Ja nie potrzebuję wszystkich — szepnęła. — Potrzebuję tylko ciebie. Ty tego nie rozumiesz, bo nigdy prawdziwie nie kochałeś i nie wiesz co to znaczy, kiedy nie jest się potrzebnym.
Wyciągnęła rękę i miękko przyciągnęła Olega do siebie. Nie opierał się, bo przecież byłoby głupio bić się z dziewczyną.
Liza była gorąca, jakby miała febrę z wysoką temperaturą. Od razu objęła Olega, zaczęła gładzić i przyciskać do siebie, ale nie mocno, tylko bardzo delikatnie i czule. Była taka bezbronna i czuła, że Oleg z przyjemnością głaskał ją po głowie i ramionach, powtarzając, że nie warto się martwić, że wszystko będzie dobrze, że polecimy na Ziemię, na pewno tam polecimy i wszystko będzie dobrze. Tylko że nie wiadomo, co się stało z aeronautami, bo jeśli balon spadł, to mogli zagubić się w lesie.
A Liza mówiła, że wszystko rozumie, a Oleg mocno to wszystko przezywa, gdyż jest odważny i dobry, potrafi troszczyć się o innych. Mówiła, że koniecznie trzeba teraz pójść do lasu, ale nie puści tam Olega samego, pójdzie razem z nim, będzie go bronić, bo przecież do lasu zawsze jest lepiej chodzić we dwójkę.
— Chodź do mnie — szeptała gorąco Liza — chodź do mnie, mój ukochany. Będziemy razem, zawsze będziemy razem, z tobą pójdę gdzie zechcesz, nawet do lasu, nawet na kraj świata, uwierz mi! Zrobię wszystko, co tylko będziesz chciał, bo cię kocham. Pocałuj mnie, o tak, tak… Jeszcze raz, bardzo proszę! Nie, nie odwracaj się, ja też chcę cię pocałować…
Oleg nie wiedział już gdzie jest, ponieważ wokół nie było niczego poza gorącą Lizą. Liza była ze wszystkich stron naraz i robiło się jej coraz więcej…
Drzwi skrzypnęły tak przeraźliwie, jakby ktoś przejechał piłą po uszach i rozległy się głośne kroki matki.
Oleg wyrwał się z rąk Lizy, odrywając od siebie jej wczepione we włosy palce, i zerwał się na równe nogi.
A Liza usiadła na łóżku i przycisnęła ręce do piersi. Oleg nie tyle zobaczył to w gęstym mroku, ile poczuł — i zobaczył oczami matki.
A zaskoczona matka zwyczajnie się przestraszyła.
— Co wy? — wykrzyknęła. — Oleg, co wy tu robicie?
— Ja nic — powiedziała Liza, już chłodna i bardzo daleka. — Przyszłam posiedzieć z Olegiem, ale zaraz sobie pójdę, proszę się nie obawiać.
— Tego się nie spodziewałam — powiedziała oburzona matka.
— Czego takiego? — Oleg od razu stał się agresywny, bo zrobiło mu się wstyd.
— Sam wiesz — odparła matka. — I po tobie, Lizo, też się tego nie spodziewałam.
— Bardzo przepraszam — powiedziała Liza. — Ale bardzo się o Olega martwiłam, bo chciał uciec do lasu szukać Marianny i Dicka, a ja go przekonywałam…
— Liza! — oburzył się Oleg, dotknięty do żywego jej zdradą.
— Możesz się na mnie gniewać, ile tylko chcesz, ale ja wiem, że poszedłbyś do lasu na pewną śmierć. Proszę pani, ja go tylko chciałam czymś zająć, słowo daję!
— Dziwne zajęcie — powiedziała matka i natychmiast zwróciła się do Olega. — Naprawdę chciałeś uciec do lasu?
– Łże jak najęta — powiedział Oleg tępo. Nie potrafił kłamać, ale teraz nie to było najgorsze. Gorzej, że Liza okazała się zdrajczynią. Przestraszyła się matki i próbowała się usprawiedliwić.
— Nie, Oleg — Liza zdawała się czytać jego myśli. — Wcale nie jestem zdrajczynią! Bardzo cię lubię i wolałabym umrzeć niż puścić cię samego do lasu.
Matka schyliła się nagle. Znała Olega lepiej niż ktokolwiek. Wyciągnęła spod stołu plecak.
— A co to jest? — zapytała.
Liza dopięła swego. Była uratowana. Wstała zapinając kurtkę i poszukała butów.
— Za co? Chcesz mnie zabić? Koniecznie chcesz mnie zabić? — matka zaczęła się podniecać, wzbudzać w sobie gniew.
— Pójdę już — powiedziała Liza, ale nikt na nią nie zwrócił uwagi.
Gwałtowna scena jeszcze się nie skończyła, kiedy zwabiony hałasem zajrzał do izby Stary, a dowiedział się w czym rzecz i powiedział:
— Podejrzewałem, że spróbujesz wywinąć podobny numer. Dlatego umówiliśmy się z Siergiejewem, że dzisiaj będziemy w nocy na zmianę dyżurować przy palisadzie, więc na pewno byśmy cię zauważyli. Ej, naiwność, naiwność…
— To nie naiwność.
— To nie naiwność, tylko głupota — powiedziała matka.
— A wiesz, że Irena ma rację? To właśnie jest egoizm.
— Ja przecież nie dla siebie…
— Właśnie dla siebie! Dla siebie chcesz być bohaterem, dla siebie chcesz przynieść na rękach Mariannę lub przy wlec Dicka na plecach.
— Nic nie rozumiecie!
Oleg wybiegł z domu w samej koszuli. Siedział zziębnięty na pniu drzewa pod warsztatem i nie chciał wracać do domu. Nikt mu nie wierzy, że chce dobrze, a tam, w lesie trójka przyjaciół czeka na pomoc…
— Oleg! — krzyknęła matka od drzwi domu. — Chodź spać, przeziębisz się.
Trzeba było iść, bo i tak już cała osada nadstawiała uszu. Nie odezwał się do matki, a ona również milczała. Rzucił się na łóżko, które jak na złość pachniało Lizą. Jej ciałem i tym zielem, którym natarła dłonie.
Oleg chciał myśleć o Mariannie i zasypiając przywoływał w pamięci jej wizerunek, ale kiedy wreszcie zasnął, przyśniły mu się objęcia Lizy. Wiedział we śnie, że to jest nieładnie z jego strony, ale nic na to nie potrafił poradzić.