W nocy mocno się oziębiło. Był taki mróz, że Dick i Oleg położyli Tomasza i Mariannę między sobą. Tomasz był taki zmordowany, że nawet nie oponował Ciało miał gorące, ale w żaden sposób nie mógł się zagrzać i kiedy napadał go atak kaszlu, Oleg obejmował go, starając się go rozgrzać, a Marianna dawała mu miksturę na kaszel, którą sama przyrządziła. Marianna nie spała i żeby jakoś wypełnić czas, rozmawiała po cichu z Olegiem Dick, który był bardzo śpiący, zaczął demonstracyjnie parskać, a potem powiedział:
— Jutro nie będzie dziennego postoju, zrozumiano?
— No i co z tego? — zapytał Oleg.
— A to, że zmuszę was do marszu, choćby nie wiem co.
— Nie bój się — uspokoił go Oleg. — Przez nas nie będzie żadnego opóźnienia.
— Nie obchodzi mnie, przez kogo!
Oleg zmilczał. Rozumiał, że Dick ma na myśli Tomasza. Obaj myśleli, że Tomasz śpi i nie słyszy. Ale Tomasz usłyszał i powiedział:
— Wygląda na to, że mam zapalenie płuc Przepraszam was, że tak się stało.
Rozbili namiot w rozległej skalnej niszy. Było w niej o wiele cieplej niż na otwartej przestrzeni, więc koza dreptała w pobliżu, a potem, ciężko wzdychając, zaczęła grzebać w ziemi.
— Czego ona tam szuka? — zapytała szeptem Marianna.
– Ślimaków — odpowiedział Oleg — Widziałem, jak znalazła ślimaka.
— Myślałem, że tu jest dla nich za zimno.
— Przecież my wytrzymujemy, to i one mogą.
— Ni cholery tu nie ma — warknął Dick. — Spijcie! Tomasz znów się rozkasłał i Marianna ponownie dała mu lekarstwo. Słychać było, jak Tomasz dzwoni zębami o krawędź kubka.
— Powinieneś wrócić — mruknął Dick.
— Za późno — powiedział Tomasz. — Nie dojdę do osiedla.
— Głupi jesteś, Dick! — wykrzyknęła Marianna. Zapomniałeś o prawie.
— O niczym nie zapomniałem — powiedział głośno Dick. — Ja wiem, że powinniśmy się opiekować chorymi Wiem, co to jest obowiązek, wiem nie gorzej od ciebie. Ale zawsze mi powtarzali jedno i to samo: jeśli teraz nie dotrzemy do przełęczy, jeśli nie przyniesiemy narzędzi i żelaza, to wioska może zginąć. Nie ja to wymyśliłem, bo nie wierzę, że wioska zginie. Doskonale sobie radzimy bez żelaza i różnych takich Ja ze swojej kuszy potrafię ubić niedźwiedzia na sto kroków.
— Nic dziwnego — powiedział Oleg. — Przecież masz żelazne groty do swoich strzał. Gdyby Siergiejew ich nie wykuwał, jak byś sobie poradził z tym niedźwiedziem?
— Mogę zrobić groty z kamienia. Tu nie chodzi o materiał tylko umiejętność Teraz pognali nas tutaj, w góry…
— Nikt cię nie gnał — powiedział Oleg — Sam poszedłeś.
Sam. Ja się niczego nie boję, ale wszyscy doskonale wiecie, że za parę dni zacznie walić śnieg i jeśli będziemy iść noga za nogą, to nigdy nie pokonamy przełęczy. Możemy utknąć tam na zawsze i nie wrócić. A to nie ma sensu.
— Co więc proponujesz? — zapytał Oleg.
Ani Tomasz, ani Marianna nie wtrącali się do ich sporu, ale uważnie mu się przysłuchiwali Olegowi wydawało się, że nawet koza nadstawiała ucha.
— Proponuję zostawić tu Mariannę z Tomaszem. Dać im koce i żywność. Zostawić wszystko. My we dwóch bez obciążenia z łatwością dotrzemy do przełęczy.
Oleg nie odpowiedział, bo rozumiał, że Tomasza nie wolno zostawiać. Nie wolno go pozbawiać celu. To go zabije. Ale może Dick myśli, że on się boi iść dalej w dwójkę?
— Przestraszyłeś się? — zapytał Dick.
— Nie o siebie — odezwał się wreszcie Oleg. — Jeśli Tomasz będzie chory, to nie zdoła obronić Marianny. A Marianna jego… A jeśli tu są drapieżne zwierzęta? Jak sobie z nimi poradzą?
— Marianna, dasz sobie radę? Dick nie zapytał, ale jakby rozkazał.
— Dojdę — powiedział Tomasz. — Dojdę, nie bójcie się. Muszę dojść… Idę tam już od szesnastu lat, więc muszę dojść, zrozumcie!
Głos Tomasza był gorący i gorączkowy, jakby pełen łez.
— W takim razie śpij — powiedział Dick po długiej pauzie, w trakcie której nikt niczego nie powiedział, nikt mu nie przyznał racji, ale też nie przekonał go o swojej słuszności.
A rano spór rozstrzygnął się sam. Z bardzo prostej przyczyny. Kiedy Oleg obolały, przemarznięty i zdrętwiały wygramolił się z niszy i, mrużąc oczy od jaskrawego światła, wybiegł za skałę, żeby załatwić małą potrzebę, zobaczył na białej płachcie płaskowyżu — wiatr przez noc zasypał wszystkie ślady ludzi — łańcuch wielkich zagłębień, w których nawet nie od razu domyślił się śladów. Wyglądało to tak, jakby jakiś olbrzym odbijał w śniegu wielkie beczki.
Oleg obudził Dicka i razem z nim ruszył ostrożnie wzdłuż śladów, w tym kierunku, który wskazywały wgłębienia od pazurów. Trop kończył się przy stromym urwisku, a więc zwierzę potrafiło również wdrapywać się na skały.
— Jaki on jest? — zapytał Oleg szeptem.
— Może własnym ciężarem zmiażdżyć dom — odparł Dick. — żeby takiego upolować!
— Próżne nadzieje — powiedział Oleg. — Nawet strzała z twojej kuszy nie przebije mu skóry.
— Będę jednak próbował mruknął Dick — Wracamy?
— Nie chciałbym zostawić tu Marianny z Tomaszem — powiedział Oleg.
— Przecież nie nalegam, chociaż to zwierzę może być trawożerne.
— Nie wolno ryzykować, nawet gdyby to była tylko wędrowna roślina…
— Gdzie byliście? — zapytała Marianna, która zdążyła już rozpalić ognisko. — Tomaszowi spadła gorączka To dobrze, prawda?
— Dobrze — odpowiedział Oleg.
Powiedzieli jej o śladach, bo Marianna i tak by je zobaczyła. Ale dziewczyna wcale się nie zlękła. Mało to rozmaitych zwierząt żyje dokoła? Kiedy się je pozna, to okazuje się, że wcale nie wszystkie są złe i niebezpieczne. Zwierzęta zajęte są własnymi sprawami.
— Siadajcie — powiedziała Marianna. — Zjemy śniadanie.
Spod namiotu wygramolił się Tomasz. Był blady i chwiał się na nogach. W ręku trzymał manierkę. Siadając koło Olega odkręcił ją i łyknął koniaku.
— Trzeba się rozgrzać — powiedział ochryple. — Lekarze przepisywali kiedyś chorym i osłabionym czerwone wino.
Marianna sięgnęła po swój worek. Wytoczył się z niego malutki grzyb. Worek był rozdarty, pogryziony i pusty.
— A gdzie są grzyby? — zapytało Marianna Tomasza, jakby to on miał wiedzieć, gdzie są grzyby.
— Co? — Dick zerwał się na równe nogi. — Nie schowałaś na noc worka pod namiot?!
— Byłam okropnie zmęczona — powiedziała Marianna. — Myślałam, że położyłam go pod spód, a on został na zewnątrz.
— Gdzie jest to bydlę? — zapytał Oleg cicho. — Zapłaci nam za to.
— Zwariowałeś! — krzyknęła Marianna. — Może to wcale nie koza?
— A kto? Ty? Tomasz? Co my teraz będziemy jedli? Jak dojdziemy?
— Mamy jeszcze mięso — powiedziała Marianna.
— Pokaż. Może jego też nie ma?
Dick miał rację. Mięso też znikło. Zostało najwyżej dwadzieścia kawałków.
— Ja nie żartuję. — Dick chwycił kuszę. Koza, jakby domyślając się, co jej grozi, gwałtownie odskoczyła za skałę.
— Nie uciekniesz! — powiedział Dick.
— Poczekaj — powstrzymał go Oleg. — Poczekaj, zawsze zdążysz to zrobić. Przecież Marianna chce je hodować. Wiesz dobrze, co to znaczy dla wioski. Zawsze będziemy mieli mięso!
— Dla wioski najważniejsze jest, żebyśmy nie zdechli z głodu! — krzyknął Dick. — Jesteśmy jej nadzieją. Bez nas koza sama do wioski nie przyjdzie. Ona też nie ma co żreć, więc zaraz ucieknie.
— Nie, Dick, bardzo cię proszę — powiedziała błagalnie Marianna. — Przecież koza będzie miała małe, rozumiesz?
— No to idziemy z powrotem powiedział Dick. — Skończyła się nasza wyprawa. Nie widzę w niej żadnego sensu.
— Czekaj — powiedział Tomasz. — Na razie jeszcze ja decyduję. Jeśli chcesz, pozwalam ci wrócić. Dojdziesz, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Ja pójdę dalej, a ze mną ci, którzy będą chcieli.
— Pójdę dalej — odezwał się Oleg. — Nie możemy czekać jeszcze trzy, lata, bo nie wiadomo, co się przez ten czas stanie.
— Ja też pójdę dalej — powiedziała Marianna. — Dick też pójdzie Nie myślcie, że on jest zły. Chce tylko, żeby było jak najlepiej.
— Nie musisz im tego tłumaczyć! — warknął Dick. — Ja zresztą i tak zabiję to bydlę.
— Na dziś jeszcze mamy jedzenie — powiedział Tomasz. — Byłoby nieźle wrócić z kozą. Może nawet uda się ją objuczyć. W każdym razie i tak idziemy dwa razy szybciej niż wtedy. — Łyknął jeszcze koniaku i poruszył manierką, która cicho zabulgotała. Było jasne, że wody ognistej zostało już bardzo niewiele.
— Jeszcze dzień — zauważył Dick — i na powrót będzie za późno. A ciebie, Tomaszu, dotyczy to bardziej niż kogokolwiek z pozostałych. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Marianna zakrzątnęła się przy ognisku, żeby jak najszybciej zagotować wodę. Zostały jej jeszcze słodkie korzonki, ze dwie przygarści. Oleg pomyślał, że nie jest jeszcze najgorzej…