Chociaż bardzo się z przygotowaniami spieszyli, upłynęło dziesięć dni, zanim balon wzbił się w niebo i poleciał na południowy wschód. Przez ostatnie cztery dni czekali na wiatr.
Aeronauci, jak nazwał ich Stary, byli ubrani bardzo ciepło. Założyli na siebie całą ciepłą odzież, jaka znalazła się w osadzie, bo w górze panował mróz.
Te dni były dla Olega bardzo męczące. Codziennie trzeba było przygotowywać balon, napełniać go gorącym powietrzem, startować, lądować, ściągać do wsi, naprawiać uszkodzenia, udoskonalać. W dodatku Stary nalegał, żeby Oleg nie zarzucał radiotechniki, a i Siergiejew też tego pilnował. Być może znęcali się tak nad nim dlatego, żeby zrozumiał wagę swego zadania i nie miał czasu dręczyć się tym, że nie pozwalają mu lecieć. Marianna też była bardzo zajęta. Z żywnością było krucho, bo lato dopiero się zaczynało, śnieg jeszcze nie wszędzie stopniał, grzyby dopiero zaczęły się pokazywać, a stare zapasy były już na wyczerpaniu. Osada niedojadała. Trzy razy Marianna z Kazikiem wyprawiali się do lasu na poszukiwanie kolonii młodych grzybów, które na razie kryją się pod ziemią i odszukać je można wyłącznie po zapachu i pisku drobnych, piekących meszek.
We wsi panowało zamieszanie, wszyscy gdzieś nieustannie pędzili, wszyscy mieli coś pilnego do roboty, co sprawiało wrażenie, iż odlatuje nie tylko ta trójka, ale wszyscy pakują się i zbierają do odjazdu. Zresztą możliwe, że istotnie wszyscy się tak czuli. Wyczuwała to nawet Koza, która dreptała za ludźmi krok w krok i któregoś dnia omal nie rozwaliła domu Krystyny. Kozioł się nie pokazywał, chociaż Koza uparcie go przywoływała. Nie wiedziała, bo skąd niby miała wiedzieć, że jej przyjaciela zabił Pawłysz. Stało się to bardzo daleko stąd, a w dodatku nikt w osadzie nie znał Pawłysza, nie miał pojęcia o jego istnieniu.
Oleg widywał się z Marianną, rozmawiał z nią, ale tak się jakoś składało, że nie mogli porozmawiać sam na sam, ciągle spotykali się na oczach wszystkich. Nawet nie udało się im pójść razem do lasu. Dopiero w przeddzień odlotu wieczorem Oleg odszukał Mariannę przy szopie, gdzie przebierała ziarno, aby wziąć ze sobą tylko dobre, nie spleśniałe. Nawet zdziwił się, że jest tam sama. Przed południem startowali razem balonem, ale trzeci w gondoli był Dick, a przy Dicku o niczym nigdy nie rozmawiali. Marianna nie wiedziała, że Oleg powiedział Dickowi o swojej miłości i że teraz tego żałuje, wręcz dziwi się, iż mógł się w ten sposób wygadać.
— Nie jesteś zmęczona? — zapytał Oleg.
— Nie — odparła Marianna. — Tobie jest trudniej.
— Jakoś sobie radzę… A jak ty się do mnie odnosisz?
— Tak samo — powiedziała Marianna. — Dokładnie tak samo.
Podszedł do niej bliżej. Marianna klęczała przy płachcie z rozłożonym ziarnem i nie wstała, gdy się do niej zbliżył, ale przestała przebierać nasiona, zamarła. Oleg wyciągnął rękę ku jej głowie, a ona popatrzyła na niego uważnie. Ręka dotknęła policzka. Policzek był gorący. To uczucie gorąca było jak uderzenie. W Olegu wszystko zamarło, zawiązało się w supeł pod żebrami.
I w tym momencie Marianna lekko i niezauważalnie odsunęła się w bok. Okazało się, że pod daszek weszła Duża Luiza, ciągnąc za sobą kosz suszonych grzybów, resztkę jesiennych zbiorów. Te grzyby również trzeba było przebrać.