22

Od startu balonu minęły już trzy dni.

Osada żyła w nerwowym oczekiwaniu.

Było pogodnie i ciepło, zupełnie jak pod koniec lata. Oleg, Siergiejew i Stary siedzieli w warsztacie. Widać było, jak w warzywniku krząta się Veitkus z żoną, pieląc jarzyny, a dzieciarnia zbiera wyrwane chwasty i składa je na stertę pod płotem, Przy stercie stoi Koza z koźlętami, rozgrzebując ją i wyszukując co smaczniejsze rośliny.

— Niedobrze — powiedział Siergiejew, który przez te trzy dni wyraźnie schudł i jakby poczerniał. — W normalnych warunkach dolecieliby na miejsce w ciągu dwóch, najwyżej trzech dni i dzisiaj już witalibyśmy gości.

Oleg odruchowo popatrzył w stronę bramy. Już wielokrotnie w ciągu ostatnich dwóch dni zerkał tam, wyobrażając sobie, jak z lasu wyjedzie, lekko kołysząc się na boki, lśniący, obły łazik ekspedycji, jak wszyscy podbiegną do niego, a z łazika wyjdą prawdziwi badacze i będą się dziwić, że na tej planecie w ogóle można było wyżyć, a nawet założyć ogród warzywny…

Ale las wciąż milczał.

— Nie jest wykluczone, a nawet mocno prawdopodobne — powiedział Stary — że wylądowali przymusowo gdzieś w lesie i teraz nie mogą odnaleźć bazy. W lesie trudno odnaleźć kierunek, a co dopiero budynki.

— Dlatego mówiłem o trzech dniach, a nie o jednym — westchnął Siergiejew.

Do warsztatu zajrzała Duża Luiza i zapytała, czy Siergiejew naprawił jej łopatę. Łopata była gotowa. Olegowi nagle zrobiło się przykro, że Luiza może myśleć o łopacie, kiedy nie wiadomo, co się stało z Marianną.

Stary przechwycił pełen wyrzutu wzrok Olega i nagle powiedział:

— Kiedyś Lew Tołstoj, tak, jeśli się nie mylę był to Lew Tołstoj, znalazł się w okolicach nawiedzonych przez cholerę i wszedł do chaty, w której dopiero co umarł chłop, jedyny żywiciel rodziny. W chacie siedziała żona zmarłego chłopa i jadła kapuśniak. Któryś z towarzyszących Tołstojowi ludzi zaczął się oburzać, że do czego to podobne, żeby w takiej smutnej chwili jeść kapuśniak. „To co, jedzenie ma się zmarnować?” — odparła na to stara kobieta. Może niedokładnie oddaję treść tej sceny, ale nie masz racji, Oleg. Luiza martwi się nie mniej niż ty, ale rozumie przy tym, że osada musi nadal żyć, że nie można opuszczać rąk. Nawet w jeszcze gorszych czasach pracowaliśmy, bo inaczej byśmy nie wyżyli.

— Ja nic nie myślałem — powiedział Oleg.

— No i bardzo dobrze — ucieszył się Siergiejew. — Co będziemy robić?

— Trzeba będzie chyba pójść do lasu — odparł Stary. — Znamy kierunek lotu, więc jeśli wylądowali, to ich znajdziemy.

— Słusznie — powiedział Oleg. — Ja pójdę, dobrze?

— To bez sensu — powiedział Siergiejew. — Zastanówcie się. Wiatr mógł się zmienić i znieść ich w bok. Bardzo daleko w bok.

— A jeśli rzeczywiście lądowali przymusowo… — Olegowi trudno to było z siebie wykrztusić, ale przemógł się i dokończył — albo rozbili się, jeśli potrzebują pomocy?

— Jak im zamierzasz tej pomocy udzielić? Mów! — powiedział twardym tonem Siergiejew.

— Pójdziemy w stronę rzeki drogą, jaką leciał balon. To zajmie cztery do pięciu dni.

— A któż niby ma pójść? — zapytał Siergiejew poirytowanym głosem. Oleg nie rozumiał, że jego złość wynikała z własnej bezsilności, że Siergiejew wszystkie możliwe rozwiązania przez ostatnie dni przemyślał i odrzucił, chociaż też chciał ruszać natychmiast na poszukiwanie aeronautów zagubionych w bezbrzeżnym lesie. Gotów był zrobić wszystko, byle by tylko nie siedzieć i nie czekać.

— Ja pójdę — odpowiedział Oleg. — Z panem. Można też wziąć Fumiko, ona dobrze chodzi po lesie.

— To jest wielka wyprawa — powiedział Siergiejew. — Na tyle dni do nieznajomego lasu nie zapuszczał się nawet Dick. Żywności teraz prawie nie mamy, cała osada właściwie głoduje.

Oleg nie lubił początku lata, bo ta pora roku zawsze oznaczała głód. Zwierzęta w tym czasie jeszcze nie wracały w okolice osady, grzybów było mało, zielenina dopiero się zaczynała. Krystyna mówiła, że wieś przejęła od chrześcijan starodawny obyczaj wielkiego postu. W starożytności ludzie też przed latem głodowali, kiedy kończyły się jesienne zapasy i religia w mówiła ludziom, że głodówka jest miła Bogu. To się nazywało „post” i w jego trakcie nie wolno było jeść niczego w dużej ilości.

— To znaczy, że praktycznie rzecz biorąc nie ma czego wziąć na drogę, bo co było, to załadowaliśmy do balonu. Zgadza się? — zapytał Stary.

— Coś tam upolujemy w lesie, damy sobie radę… Zresztą jak można o tym teraz myśleć?

— Z myślenia zawsze jest korzyść!

Oleg popatrzył na Starego, szukając u niego poparcia. Stary milczał.

— Ale przecież chodzi o naszych… Może coś im się stało?

— Ciągle tu ocieramy się o śmierć — powiedział Siergiejew. — Wyprawić ciebie i innych ludzi do lasu bez nadziei na powodzenie tylko dlatego że lękamy się o bliskich, znaczyłoby skazać osadę. A osada to w pierwszym rzędzie nie ja i Borys, i nawet nie ty, lecz te dzieciaki, które bez nas sobie nie poradzą. No dobrze, pójdziemy do lasu. Kto zostanie we wsi?

— Mnóstwo ludzi — odparł Oleg. — Stary, i Veitkus, i kobiety, i Liza. Dużo.

— Veitkus jest chory i słaby. Stary również. W osadzie nie zostanie żaden obrońca. Rozumiesz, żaden obrońca!

— Nie masz racji — powiedział Stary. — Jeśli będzie trzeba, to i my jeszcze na coś się przydamy.

— Jeśli w lesie nie poradzi sobie Dick z Kazikiem — ciągnął Siergiejew, jakby w ogóle go nie słyszał — to Oleg i ja mamy znikomą szansę ich odszukać. Za to wiele możliwości na to, że nigdy już nie dotrzemy do statku. Zapomniałeś o tym?

— Statek poczeka — powiedział uparcie Oleg.

— Zapomniałeś, dlaczego nie puściliśmy cię na wyprawę balonem? Dlatego że musisz dojść do statku.

— A jeśli pójdę na statek, kto wówczas obroni osadę? — Oleg znalazł słabe miejsce w argumentacji Siergiejewa i natychmiast się w nie wczepił. — Kto? Sam pan przecież mówił! Mamy więc siedzieć i czekać?

– Żyjemy pod naporem konieczności — powiedział Siergiejew. — Żyjemy zawsze pośród napierającego zewsząd zła. I pozostajemy ludźmi, ponieważ nigdy nie przestajemy myśleć.

— I dlatego nie idziemy teraz na pomoc Mariannie!

— Zamknij się! — wybuchnął nagle Stary. — Wydaje ci się, że Siergiejewowi łatwo jest tak rozumować? Jesteś już dorosłym mężczyzną, naszym spadkobiercą. Następcą tronu w naszym miniaturowym królestwie. Liczymy na ciebie, a ty się z nami spierasz jak smarkacz. Kochasz Mariannę…

— Co? — Oleg szczerze się oburzył. — Nic podobnego!

— To widać gołym okiem — uśmiechnął się Stary — chociaż sam tego bardzo długo się nie domyślałeś. A teraz chyba wreszcie zrozumiałeś i dlatego się oburzasz.

— Dobra, nie ma się o co kłócić — powiedział Siergiejew, wstając. — Rozkrzyczeliście się na całą wieś…

Oleg odwrócił się od nich. Zakochany czy nie zakochany nic ich to nie obchodzi. Wiedział już, że ucieknie nocą z osady i sam odnajdzie Mariannę! No i Dicka, rzecz jasna. Kazika też. Trzeba tylko wziąć się w garść i nie dyskutować. Balonem nie mógł polecieć, bo mu nie pozwolili, ale w pójściu do lasu nikt mu nie przeszkodzi!

— Apeluję do twojego rozumu, którego, jak się okazuje, masz niewiele — powiedział Siergiejew. Oleg nie chciał go słuchać, ale słowa do jego świadomości docierały. — Droga do statku jest nam już znana i stosunkowo, powtarzam, stosunkowo bezpieczna. I to jest twoja droga. Oleg. To jest twój los i odbicie losów osady. Gdyby nawet mojej córce przydarzyła się tragedia… — on umyślnie powiedział „moja córka”, żeby Oleg zrozumiał — gdyby żadnej bazy nie było i nikt nas tu nie znalazł, to jednak w najgorszym razie zostaje statek. I zostajesz ty. Zrozumiałeś?

— Zrozumiałem — powiedział tępo Oleg, zupełnie jak na lekcji.

— Ni diabła nie zrozumiał — powiedział Stary. — Za nic nie chce zrozumieć, że nie należy do siebie. Że bywają w życiu takie chwile, kiedy człowiek nie ma prawa należeć tylko do siebie. To zdarza się wtedy, gdy od jego postępków zależą losy innych ludzi.

Загрузка...