8

Planeta nie miała nazwy.

Miała numer kodowy, na którego podstawie dowolny komputer informacyjny dostarczał odpowiednich danych, nawet nie podejrzewając, że ludzie wolą, gdy planeta ma nazwę. Takie małe dziwactwo.

Tak jednak bywa z planetami odkrytymi zdalnie, z kosmosu, a następnie wpisanymi na listę badawczą.

Planeta została odkryta kilka lat temu. Potem w normalnym trybie wysłano ku niej Test. Automatyczna stacja badawcza weszła na orbitę wokółplanetarną, wystrzeliła próbniki, które sfotografowały jej powierzchnię, a następnie pobrały próbki powietrza i gleby. Potem Test zwołał wszystkie swoje sługi i wyruszył na trasę, gdzie został podjęty przez statek-matkę. Na statku-matce adiunkt Kirejko przejrzał materiały, odpowiednio je pokwalifikował i odesłał do archiwum, aby czekały na swoją kolej.

Adiunkt Kirejko mógł odkryć, że planeta jest szczególnie interesująca ze względu na obecność na niej życia rozumnego lub na niezwykłość życia nierozumnego, wspaniałość klimatu i doskonałe warunki do kolonizacji, bądź wreszcie dlatego że jej zasoby naturalne oszałamiają obfitością i rozmaitością.

Niczego podobnego adiunkt Kirejko nie odkrył.

Planeta była pozbawiona życia rozumnego. Jej okolice podbiegunowe pokrywały ośnieżone góry, niżej leżały zakryte wiecznymi chmurami pierwotne dżungle, a w strefie równikowej rozciągały się tysiące kilometrów rozpalonych pustyń. Kąt pochylenia jej osi był niewielki, okres obiegu wynosił nieco ponad tysiąc dni. Nic szczególnego.

W zasadzie strefa umiarkowana, obszary mglistych lasów nadawały się w cieplejszych porach roku do zamieszkania przez człowieka, ale odległość globu od uczęszczanych tras kosmicznych i stały brak grup badawczych w tym peryferyjnym sektorze Galaktyki skazały planetę na częściowe zapomnienie.

Skoro na planecie nie ma życia rozumnego i brak szans na to, aby pojawiło się ono tam w ciągu najbliższych tysiącleci, to może się na razie obyć bez nazwy.

W najgorszym razie, myślał Pawłysz, montując biurko, możemy ją ochrzcić wedle własnego uznania. Możemy ją nazwać powiedzmy Fiołkiem — pod warunkiem, że w katalogu ciał galaktycznych nie ma już innego fiołka.

Biurko w żaden sposób nie dawało się zmontować. W komplecie brakowało dolnego członu jednej z teleskopowych nóżek, ale za to była dodatkowa szuflada. Pawłysz nadmuchał szuflady i wsunął na miejsce, a z dodatkowej postanowił zrobić kosz na papiery. Z nóżką było gorzej. Długo sobie nad tym problemem łamał głowę, aż wreszcie nadsztukował kulawe biurko śledziem od namiotu.

Klaudia widziała te jego zmagania i bardzo się gniewała. Nie znosiła nieporządku bez względu na to, z czego ten nieporządek wynikał.

Pawłysz ustawił biurko pod iluminatorem w ten sposób, aby szare, rozmyte światło padało z prawej strony. Nie lubił pracować z twarzą zwróconą ku światłu.

Klaudia postawiła swój stolik twarzą do światła.

W jej komplecie były naturalnie wszystkie potrzebne części i ani jednej zbędnej. Uporawszy się ze stolikiem, Klaudia zaczęła rozkładać na nim przybory, czyste i schludne, chociaż niektóre z nich pracowały już na kilku planetach o wiele trudniejszych od tej.

Trzecie biurko należące do Sally Gosk pozostawało na razie w płaskiej skrzynce. Sally odłożyła własne sprawy do momentu, kiedy stacja będzie już całkowicie urządzona.

Stacja miała być kobieca, obsadzona załogą Klaudii Sung. Klaudia Sung — szef stacji i geolog. Sally Gosk — łącznościowiec, elektronik i kucharka. Srebrina Talewa — biolog. Pracowały w tym składzie już na czterech planetach.

Ośrodek Badań Kosmicznych stara się nie stwarzać w małych grupach zwiadowczych sytuacji komplikujących życie codzienne i dobiera takie grupy albo z par małżeńskich, albo wyznacza do nich osoby jednej płci. Kopuła stacji jest niewielka, prysznic i toaleta oddzielona jest w niej od wspólnego pomieszczenia roboczego plastikowymi zasłonkami, a przepierzenia między kabinami sypialnymi mają około dwóch metrów wysokości.

Ale Srebrina Talewa złamała biodro na dzień przed desantem.

Kapitan „Magellana”, stary przyjaciel Pawłysza, Gleb Bauer, wezwał go do siebie.

— Naturalnie wiesz — powiedział, patrząc na Pawłysza ze współczuciem — że grupa Klaudii Sung jest ostatnia. Pozostałe już pracują w terenie.

— Srebrinę mogę wypisać dopiero za miesiąc — powiedział Pawłysz. — Bardzo skomplikowane złamanie.

— Wiem i dlatego chciałem cię zapytać, co one tam będą robiły bez biologa.

— Bez biologa będzie im trudno — zgodził się Pawłysz.

— Rozumiesz, że naruszymy plany badań? — My?

— Tak, bo za nie odpowiadamy — powiedział Bauer takim tonem, że stało się jasne, iż odpowiedzialność za realizację planu badań ponosi osobiście Pawłysz.

— Mam jej oddać swoją nogę?

— Sława, to nie pora na dowcipy!

Zaskakująca rzecz, jak szybko kapitanowie zaczynają się czuć kapitanami. Można by pomyśleć, że upłynęły wieki od czasów, kiedy Bauer był drugim oficerem na „Segeży”. Co prawda Pawłysz był wówczas lekarzem pokładowym i nadal nim pozostał.

— Cóż zatem proponujesz? — zapytał Pawłysz. — Kapitan powinien mieć radę na wszystko.

Bauer nie miał zamiaru dostrzegać ironii w jego głosie.

— Słuchaj, Sława — powiedział już znacznie mniej kapitańskim tonem. — Przecież tyle razy mnie prosiłeś, żebym cię puścił na zwiad, bo znudziło ci się siedzenie w żelaznej puszce. Było tak?

— Mam się przeistoczyć w Srebrinę Talewą?

— Pytam, czy chcesz pomóc zwiadowcom.

— Nie chcę.

— A to dlaczego?

— Nie wyobrażam sobie pracy w żeńskiej grupie.

— Ta grupa w trzydziestu trzech procentach będzie się składać z mężczyzn.

— Klaudia Sung mnie zje. Przecież znasz jej reputację.

— Klaudia to wyjątkowo sympatyczna kobieta. Daję ci na to słowo honoru.

— Pozwolisz jednak, że zostanę przy własnym zdaniu. Prosiłem cię o pozwolenie pracy z grupą Sato. Tam była ciekawa planeta i ludzie, których dobrze znałem.

— Boisz się słabej kobiety czy pracy?

— Kobiety. Zresztą ona i tak się nie zgodzi.

— W takim razie z tobą sprawa jest jasna. A Klaudia poleci chociażby z samym diabłem, żeby tylko nie zawalić badań.

Klaudia naturalnie zgodziła się lecieć z Pawłyszem, bo w przeciwnym razie musiałaby z braku biologa wracać na Ziemię. Inna rzecz, iż była pełna jak najgorszych obaw i, jak to często bywa, Pawłysz, wbrew swojej woli, zaczął te obawy potwierdzać. Przy załadunku udało mu się rozbić infraskop, który teoretycznie bez żadnej szkody można zrzucić z dziesiątego piętra na beton. A teraz na przykład nie potrafił zrobić najprostszej rzeczy — zmontować biurka.

W każdym stadzie, łącznie ze stadem ludzkim, istnieje ścisła hierarchia. Do ukształtowania się takiego systemu wystarczą trzy osoby. Pojawienie się Pawłysza zburzyło istniejącą od kilku lat strukturę. Wszystko byłoby znacznie prostsze, gdyby Klaudia miała sto lat, gromki głos i figlarne wąsiki. Jednak Klaudia Sung zupełnie nie wyglądała na kosmiczną wilczycę i szefową grupy zwiadowczej. Była pozornie kruchym i bezbronnym dziewczątkiem o wielkich, nieco skośnych oczach i bujnych czarnych włosach, sczesanych wbrew naturze w nauczycielską fryzurę z ciężkim kokiem na karku.

Klaudia Sung należała do tych kobiet, które natychmiast i bezapelacyjnie zaczynały przewodzić w żeńskim towarzystwie, ale peszą się w obecności dużych mężczyzn, przez co stają się agresywne i zaczepne. W dodatku Klaudię czasami zawodziło poczucie humoru, które Pawłysza nie opuszczało nigdy.

Przytłoczona wewnętrznie przez Pawłysza, Klaudia wzmogła opór zewnętrzny, gdy tylko okazało się, że do jej świetnie zorganizowanego kobiecego gniazda podrzucono kukułcze pisklę płci męskiej.

Zasadniczo Pawłysz winien odziedziczyć niszę ekologiczną po Srebrinie Talewej, kobiecie romantycznej, skłonnej do nieoczekiwanych zmian nastrojów, szczerej i wesołej, ale pechowej, bo przecież zwykłemu człowiekowi w życiu nie udałoby się złamać biodra na pokładzie statku kosmicznego. Jednak Klaudia natychmiast zaczęła przeciwstawiać, nie zawsze sprawiedliwie, „gamoniowatego i głupawego” Pawłysza „idealnej pracownicy i wspaniałej kobiecie” Srebrinie. To znaczy Pawłysz w jej oczach stał się jakby Antysrebriną.

Ale Pawłysz potrafił znajdować dobre strony nawet w takiej, pozostawiającej wiele do życzenia, sytuacji. Miał przecież spędzić cztery miesiące na całkowicie dziewiczej planecie, co było nieziszczalnym marzeniem tysięcy naukowców. Uzyskał szansę pozostawienia śladu w nauce, odkrycia nieznanej rodziny bakterii lub nowego typu symbiozy. Czemu nie? Zresztą, co może być lepszego nad wyrwanie się z monotonnej rutyny życia pokładowego i rzucenie się na spotkanie z przygodą? Czyż to nie on sam wielokrotnie prosił Bauera o wysłanie go z grupą badawczą? Naturalnie, że prosił. I chociaż wszelkie podręczniki i instrukcje powtarzają do znudzenia, że dobrze prowadzona stacja poszukiwawcza winna obywać się bez przygód, że dobrze zorganizowana praca nie znosi zakłóceń, a przygoda to nic innego jak irytujące zakłócenie… Słowem lekarz pokładowy Pawłysz, czterdziestolatek imieniem Władysław, w miarę zdolny i dociekliwy, niezbyt próżny i wcale jeszcze nie stetryczały zszedł z pokładu fregaty prującej kosmiczne fale i niemal dobrowolnie zstąpił na brzeg bezludnej wyspy w towarzystwie dwóch pięknych kobiet. Jedna z nich, Sally Gosk, była panienką, druga zaś rozwódką. Teraz pozostawało jedynie dowiedzieć się, czy na bezludnej wyspie są palmy kokosowe, tygrysy i Piętaszek.

W tym miejscu jego rozmyślań śledź od namiotu skrzypnął, wsunął się do nóżki biurka, a to, zwinnie przechytrzając Pawłysza, ułożyło się pośrodku pokoju, rozrzucając po podłodze wszystko, co „głupawy gamoń” zdołał na nim ustawić.

Klaudia z niejaką irytacją obserwowała, jak jej nowy biolog pełza po podłodze, zbierając swój dobytek. Sally, wyjrzawszy z kambuza, powiedziała, rozdarta między współczuciem dla Pawłysza a subordynacją wobec swej groźnej szefowej:

— Może na razie podłożymy pod nóżkę szufladę, a potem Sława wytnie jakiś patyk i nadsztukuje nóżkę?

— Naturalnie — odparła sucho Klaudia, nie patrząc na podwładnych, lecz zatapiając spojrzenie w iluminatorze, za którym ciemniał zamglony las. — Tego tylko jeszcze brakowało, żeby zarazić kopułę miejscową mikroflorą.

— Pewien chłopczyk — powiedział Pawłysz, oponując nie tyle przeciwko treści słów Klaudii, ile przeciwko ich tonowi — przywlókł do domu krokodyla, który potem odgryzł dziadkowi palec.

— Mój mąż… — powiedziała Klaudia nieoczekiwanie, ale zaraz przygryzła wargę i zamilkła.

— Klaudio, daj spokój — poprosiła Sally.

— Dlaczego? Niech się dowie.

Klaudia patrzyła Pawłyszowi w oczy. „Mój Boże — pomyślał Pawłysz. — Wydawało mi się, że ona jest rozwódką, a tymczasem jej mąż zginął na jakiejś okropnej planecie”.

— Mój mąż — powtórzyła Klaudia — z którym rozstałam się sześć lat temu, omal nie doprowadził do zguby wyprawy badawczej w układzie gwiezdnym Corraque, ponieważ lekkomyślnie przywlókł na stację miejscowe zwierzę.

„I po tym naturalnie się z nim rozstałam — zakończył za nią w myśli Pawłysz — ponieważ nie mogłam znieść takiego oburzającego pogwałcenia instrukcji”. Natomiast na głos powiedział:

— Klaudio, obiecuję pani solennie, że nigdy nie będę przynosił na stację żadnych miejscowych zwierząt.

Klaudia westchnęła z widoczną ulgą. Prawdopodobnie postanowiła przyjąć to jego oświadczenie za dobrą monetę.

Pawłysz wziął nie szufladę, lecz jedną ze skrzynek opróżnionych przez Sally i podłożył ją pod chromą nóżkę biurka.

Загрузка...