Łut szczęścia

– No cóż, warto spróbować – rzekł Wsiewołod Witaljewicz, mrużąc zaczerwienione oczy. – Gdyby zdołał pan zdemaskować intendenta, byłby to dla stronników wojny tęgi cios. A pański udział w śledztwie nie tylko oczyszcza nas z podejrzeń o uczestnictwo w zamachu na Ōkubo, lecz i wydatnie wzmocni rosyjskie wpływy w Japonii.

Fandorin zastał konsula w szlafroku, przy porannej herbacie. Rzadkie włosy Doronina obejmowała siatka, z otwartego kołnierzyka sterczała chuda szyja, z wystającą grdyką.

Obayashi-san z ukłonem zaoferowała gościowi czarkę, ale Erast Pietrowicz odmówił, kłamiąc, że już pił. Tymczasem ani pić, ani jeść wciąż mu się nie chciało. Zniknęła za to apatia, serce biło silnie i równo. „Instynkt łowiecki jest równie pierwotny i potężny jak miłosny” – pomyślał radca tytularny i ucieszył się, że wraca mu nawyk racjonalizacji własnych uczuć.

– Raportować panu ambasadorowi o pańskich nowych planach nie będziemy. – Doronin, odstawiając mały palec, podniósł do ust czarkę, lecz nie wypił. – Zaraz powierzyłby sprawę kapitanowi-lejtnantowi Bucharcewowi, który bezbłędnie wszystko skopie.

Erast Pietrowicz wzruszył ramionami.

– Po co niepokoić jego ekscelencję g-głupstwami? Wielka mi rzecz: wicekonsul ujmuje się za małoletnią ofiarą nierządu! Poza te ramy sprawa na razie nie wykracza.

– Wie pan, co to prawdziwy patriotyzm? – rzucił nie – oględnie Wsiewołod Witaljewicz. Podniósł palec i dokończył: – Działać na rzecz ojczyzny nawet wbrew woli przełożonych.

Radca tytularny przemyślał tę ryzykowną maksymę. Kiwnął głową z aprobatą.

– Dzięki za aforyzm, czuję, że jeszcze nieraz p-przyda mi się w życiu. Tym razem jednak, niestety, nic więcej panu nie zdradzę. Będę działał jak prawdziwy patriota, czyli bez sankcji zwierzchnictwa, według własnego rozeznania. W razie czego sam odpowiem za siebie. Na razie przyjmijmy, że tej rozmowy nie było.

Doronin spiekł raka, zerwał się z krzesła, ściągnął siatkę z włosów.

– Cóż za poniżającą rolę mi pan przyznaje, łaskawy panie! Czyli zysk pół na pół, a w razie straty mogę umyć ręce? Jestem rosyjskim dyplomatą, nie spekulantem giełdowym.

Biedna Obayashi, wystraszona nagłym krzykiem, zamarła, zakrywszy usta dłonią.

Erast Pietrowicz też podniósł się z krzesła.

– Otóż to – rzekł sucho, żgnięty „łaskawym panem”. – Jest pan dyplomatą, konsulem Cesarstwa Rosyjskiego i powinien pan myśleć nie o swojej roli, lecz o dobru ojczyzny.


* * *

Rozmowa z Lockstonem wyglądała dużo prościej, bez inteligenckich subtelności.

– Czyli że gdyby patroni żółtogębego książątka wzięli nas za dupę, zwalam wszystko na pana – podsumował Amerykanin. – Moja chata z krają: rosyjski konsulat wysłał wniosek, miałem obowiązek wykonać. Noty i protesty, Rusty, to już pańska działka.

– Właśnie tak.

– Więc wchodzę – uśmiechnął się sierżant. – Zapuszkować prawdziwego daimyō to coś dla mnie. Zobaczy, co to nasze dziewuchy hańbić! A jeśli panu uda się przydepnąć tego robaka Sugę, mam skrzynkę prawdziwego burbona po dolar dziewięćdziesiąt dziewięć za butelkę. Widzisz go, małpę! Wymyślił, żeby białych za nos wodzić! Ja z chłopakami jak kretyn pilnuję bagna, a on w tym czasie odstawia brudne kombinacje. Czegoś takiego Walter Lockston nie daruje nikomu, a już na pewno nie parszywemu skośnookiemu tubylcowi!

Skrzywiwszy się na amerykański sposób mówienia o innych rasach, radca tytularny zreasumował:

– Czeka pan na znak. Kiedy tylko Onokoji po raz kolejny odwiedzi Numer Dziewiąty, gospodarz podsuwa mu Polkę. Asagawa natychmiast daje nam znać. Pan pędzi do burdelu i dokonuje aresztowania in flagranti. Potem wzywa pan rosyjskiego wicekonsula i naczelnika japońskiej policji.


* * *

Na „kolejny raz” nie trzeba było długo czekać.

Tegoż wieczoru w konsulacie pojawił się umyślny z oficjalną notatką od sierżanta Lockstona: „Niepełnoletnia płci żeńskiej, zapewne poddana rosyjska, padła ofiarą nakłaniania do nierządu”.

Erast Pietrowicz ruszył natychmiast, wziąwszy dla większej powagi sekretarza Shirotę.

W gabinecie naczelnika miejskiej policji rosyjscy pełnomocnicy ujrzeli arcypikantny obraz. Przed drapieżnie uśmiechniętym sierżantem siedziała para: książę Onokoji i szczupła dziewuszka, wymalowana, lecz z warkoczykami i wstążkami. Oboje zatrzymani byli w kompletnym dezabilu. Widać Lockston przewiózł rozpustników do komisariatu w tymże stanie, w jakim ich przyłapano.

Na strój rozwiązłego daimyō składały się dwa ręczniki (jeden okręcony wokół bioder, drugi zarzucony na ramiona) i jedwabne skarpetki na gumolastycznych podwiązkach.

Domniemana poddana rosyjska owinięta była prześcieradłem, dosyć zresztą niedbale, i w odróżnieniu od wspólnika nie zdradzała większych obaw. Obracała na wszystkie strony szpiczastą buźkę, pociągała nosem, a na widok przybyłego wicekonsula założyła nogę na nogę i jęła swawolnie kołysać pantofelkiem. Nóżki ofiara nierządu miała chudziutkie niczym żabie łapki.

– Kto to? – rozdarł się po angielsku Onokoji. – Żądałem wezwania władz japońskich! Odpowie pan za to! Mój kuzyn jest ministrem dworu!

– To przedstawiciel pokrzywdzonego państwa – tryumfalnie oznajmił Lockston. – Panie wicekonsulu, przekazuję to nieszczęsne dziecię pod pańską opiekę.

Fandorin łypnął groźnie na deprawatora i łagodnie zapytał dziewczę po rosyjsku:

– Jak się nazywasz?

Ta przewróciła wymalowanymi oczami, wsunęła do ust kitkę warkoczyka i pisnęła:

– Baśka. Baśka Zajączek.

– Ile masz lat?

Pomyślawszy chwilę, nieszczęsne dziecię odpowiedziało:

– Dwadzieścia.

I jak najniepotrzebniej rozczapierzyła dwukrotnie paluszki obu rąk.

– Mówi, że ma dwadzieścia lat? – natychmiast ożywił się książę. – Przecież to właśnie powiedziała? Prawda?

Nie zwracając na niego uwagi, Erast Pietrowicz rzekł powoli:

– Wielka szkoda. Gdybyś była niepełnoletnia, albo chociaż małoletnia, broniłoby cię Cesarstwo Rosyjskie w mojej osobie. A wtedy mogłabyś liczyć na spore odszkodowanie. Wiesz, co to takiego „odszkodowanie”?

Co to takiego „odszkodowanie” Baśka oczywiście wiedziała. Zmarszczyła czółko, wpatrując się pytająco w radcę tytularnego. Zrzuciwszy kapeć, machnęła nogą, podrapała się w łydkę i oznajmiła, twardo wymawiając „1”:

– Skłamałam jaśnie panu. Mam lat czternaście – znów chwilę pomyślała – niedługo, a na razie trzynaście.

Tym razem pokazała najpierw dwie dłonie, a potem trzy palce.

She is thirteen! * - przetłumaczył Lockstonowi wicekonsul.

Książę jęknął.

– Moje dziecko, mogę bronić twoich interesów tylko w tym wypadku, jeśli okażesz się rosyjską poddaną. A więc: czy jesteś poddaną Cesarstwa?

– Aha – kiwnęła Baśka i na potwierdzenie trzykrotnie się przeżegnała. Co prawda, z lewa na prawo. – Jaśnie panie, a odszkodowanie to ile?

She is a Russian subject, we’ll take care of her * - przekazał sierżantowi Erast Pietrowicz i uspokoił dziewczę: – W-wyjdziesz na swoje.

Dalsza jej obecność była już zbyteczna.

– Dlaczego nie pozwolił się pan biedaczce ubrać? – z urazą zwrócił się do Lockstona wicekonsul. – Kruszynka zmarzła na kość. Odwiezie ją na kwaterę pan Shirota.

Raczej wątpliwe, czy Baśka zmarzła. Przeciwnie, gapiąc się wciąż na interesującego bruneta, jakby przypadkowo rozchyliła prześcieradło i Fandorin zamrugał. Biust małoletniej Zajączek był ponad wiek rozwinięty. Choć diabli ją wiedzą, ile miała naprawdę lat.

Tak więc Shirota odprowadził pokrzywdzoną, Erast Pietrowicz zaś został jako świadek przy spisywaniu protokołu. A wkrótce pojawił się i przedstawiciel japoński, naczelnik tubylczej policji, inspektor Asagawa.

Książę rzucił mu się naprzeciw, wymachując rękami i bełkocząc coś po japońsku.

– Milczeć! – ryknął Lockston. – Żądam, żeby wszystkie rozmowy prowadzone były w języku zrozumiałym dla strony pokrzywdzonej.

Strona pokrzywdzona, czyli Fandorin, ponuro kiwnęła głową.

– Człowiek nazywający siebie księciem Onokoji obiecał wystarać się dla mnie o podwyżkę, jeśli zatuszuję tę sprawę – niewzruszenie oznajmił Asagawa.

Aresztowany obrzucił zaszczutym wzrokiem całą trójkę i oczka mu błysnęły. Zaczęło mu chyba świtać, że trafił na komisariat nie przypadkiem. Lecz wniosek wyciągnął błędny.

– No dobrze, dobrze! – pisnął, unosząc ręce na znak kapitulacji. – Widzę, że wpadłem. Nieźleście to sobie wszystko wykombinowali. Ale czeka was, dżentelmeni, rozczarowanie. Myśleliście, że skoro jestem księciem, to mam kieszenie pełne pieniędzy? Niestety. Jestem goły jak żółw świątynny. Za bardzo się na mnie nie obłowicie. Powiem wam, czym się to wszystko skończy. Przesiedzę noc w waszej ciupie, jutro przyjdzie ktoś z ministerstwa i mnie zabierze. Zostaniecie na lodzie.

– A hańba? – skomentował Asagawa. – Pan, potomek prastarego, sławnego rodu, zamieszany w brudny skandal? Pańscy protektorzy może i pana uwolnią, ale zerwą z panem stosunki. Świat odwróci się od pana jak od zadżumionego. Żadnych protekcji, żadnych względów u rodaków.

Onokoji zmrużył oczy. Ten człowiek był bodaj całkiem niegłupi.

– Czego ode mnie chcecie? Bo przecież widzę, że do czegoś zmierzacie. Mówcie po prostu: jeśli cena będzie uczciwa, zawrzemy umowę.

Asagawa i Fandorin spojrzeli na siebie.

– Suga – powiedział cicho inspektor. – Potrzebny nam Suga. Niech pan powie wszystko, co pan wie o jego roli w zabójstwie Ōkubo, a puścimy pana.

Twarz księcia zbladła tak błyskawicznie, jakby ktoś pociągnął mu czoło i policzki pędzlem umaczanym w bieli cynkowej.

– O tym nic nie wiem… – wybełkotał.

– Tydzień temu opowiadał pan Algernonowi Bullcoksowi, jaka nagroda oczekuje Sugę za zręcznie przeprowadzoną robotę – włączył się do gry Fandorin. – Proszę nie przeczyć, to daremne.

Książę z rozpaczą wbił wzrok w wicekonsula – widać nie oczekiwał ataku z tej strony.

– Skąd pan?… Byliśmy w pokoju we dwóch! – Zamrugał ze zmieszania.

Erast Pietrowicz był pewien, że cherlawy utracjusz w tej chwili się załamie, tymczasem sam poczuł się niepewnie.

– A! – zawołał aresztowany. – To jego utrzymanka, tak? Ona szpieguje dla Rosjan? Jasne! Służących w domu nie było, tylko ona!

– Jaka utrzymanka? O kim to pan?… – pośpiesznie (bodaj nazbyt pośpiesznie) zapytał Fandorin. Poczuł skurcz serca. Brakuje tylko, by ściągnąć kłopoty na O-Yumi! – Nie trzeba b-było ględzić przy otwartym oknie, gdzie mogą podsłuchiwać cudze uszy.

Trudno wyczuć, czy tą repliką udało mu się odwieść Onokojiego od groźnych podejrzeń, lecz książę nadal trzymał język za zębami.

– Nic ode mnie nie usłyszycie – burknął posępnie. – Hańba hańbą, ale droższe mi życie. Wasz agent wszystko pokręcił. Niczego podobnego o intendencie Sudze nie wiem.

I dalej obstawał przy swoim. Nie wzruszały go zapowiedzi skandalu. Żądał tylko uparcie, by powiadomić natychmiast tokijską policję o aresztowaniu osobistości z wyższych sfer, krewnego z bocznej linii czterech generałów, kuzyna dwóch ministrów, kolegi szkolnego dwóch książąt krwi i tak dalej, i tak dalej.

– Japonia nie pozwoli, by księcia Onokoji trzymano w cudzoziemskiej pace – rzekł na koniec.

„Ma rację?” – spytał wzrokiem Fandorin inspektora. Ten przytaknął. „Co robić?”.

– Mam wrażenie, sierżancie, że musi mieć pan na głowie masę papierkowej roboty: korespondencję, sprawozdawczość, całą dokumentację? – spytał Asagawa.

– E, nie bardzo – zaperzył się Lockston.

– No, jakże to? – rzekł z naciskiem inspektor. – Przecież odpowiada pan za cały Settlement z obywatelami piętnastu państw i furą statków w porcie, a ma tylko dwie ręce.

– Co prawda, to prawda – przyznał sierżant, próbując zrozumieć, dokąd zmierza Japończyk.

– Wiem, że o aresztowaniu japońskiego poddanego ma pan prawny obowiązek powiadomić nas w ciągu dwudziestu czterech godzin, ale może pan przecież w tym terminie nie zdążyć.

– Racja. Mogą zejść ze dwa, trzy dni, jak nie cztery… – jął podtrzymywać grę Amerykanin.

– A więc powiedzmy, że za cztery dzionki dostanę od pana oficjalną informację. A ja też mam mnóstwo spraw. Ledwie dajemy radę, brakuje etatów. Zanim zaraportuję do departamentu, mogą upłynąć jeszcze trzy dni.

Onokoji przysłuchiwał się tej rozmowie z narastającym niepokojem.

– Proszę posłuchać, inspektorze! – wrzasnął. – Przecież już pan tu jest. Wie pan, że aresztowali mnie cudzoziemcy!

– To co, że wiem? Muszę się dowiedzieć na drodze służbowej, zgodnie z przewidzianą procedurą! – Asagawa mentorsko uniósł palec.

Radca tytularny nie całkiem rozumiał, co znaczy ten dziwny manewr, lecz dostrzegł, że twarz aresztanta przebiegł nerwowy tik.

– Ej, dyżurny! – krzyknął sierżant. – Tego do celi. I posłać do burdelu po jego odzież.

– Co nam da ta zwłoka? – zapytał półgłosem Fandorin, kiedy odprowadzono księcia.

Asagawa nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął.


* * *

Znów była noc. Erast Pietrowicz znowu nie spał. Nie dręczyła go bezsenność, sen przestał jakby istnieć, znikł jako potrzeba. A może szło głównie o to, że radca tytularny nie tyle leżał w łóżku, ile nasłuchiwał. Drzwi na korytarz zostawił otwarte i wielokrotnie zdawało mu się, że ganek skrzypi pod lekkimi krokami, jak gdyby ktoś stał tam w ciemności, nie decydując się zapukać. Raz Fandorin nie wytrzymał: wstał, szybko przeszedł do sieni i szarpnął drzwi. Ma się rozumieć, na ganku nie było nikogo.

Gdy rozległo się wreszcie pukanie, było ostre i głośne. O-Yumi tak się dobijać nie mogła, więc serce Erasta Pietrowicza nie drgnęło. Spuścił nogi z łóżka, zaczął wciągać buty, a Masa prowadził już nocnego gościa korytarzem.

Był to konstabl municypalnej policji. Sierżant prosił pana wicekonsula o jak najrychlejsze przybycie do komisariatu.

Fandorin szedł szybko ciemnym Bundem, postukując laską. Z tyłu, ziewając, wlókł się Masa. Spierać się z nim nie miało sensu.

Na policję sługa nie zamierzał wchodzić. Siadł na stopniu, zwiesił ostrzyżoną na jeża głowę i zapadł w drzemkę.

– Japoniec ma konwulsje – poinformował wicekonsula Lockston. – Drze się, wali łbem w ścianę… Epilepsja, czy co? Na wszelki wypadek wolałem zawiadomić. Posłałem po pana, po Asagawę i doktora Twiggsa. Doktor już tu jest, inspektor jeszcze nie przybył.

Wkrótce zjawił się i Asagawa. Wysłuchawszy sierżanta, nie zdziwił się ani trochę.

– Tak szybko? – powiedział, ani myśląc wyjawić więcej. Dziwny spokój inspektora, a i cały jego „manewr” wyjaśniło wejście doktora Twiggsa.

– Dobry wieczór, dżentelmeni – powitał radcę tytularnego i inspektora. – To nie epilepsja. Zwykłe abstynenckie drgawki. Ten człowiek to nałogowy morfinista. Całe żyły na rękach ma skłute. Uwzględniając nawet objawy histerii i słabość charakteru, w tym stadium człowiek na ogół nie wytrzymuje bez kolejnej dawki dłużej niż dwanaście godzin.

– Mówiłem panu przecież, Fandorin-san, że książę hołduje wszystkim możliwym nałogom – zauważył Asagawa. – Teraz inaczej nam zaśpiewa. Chodźmy.

Rolę celi spełniała wnęka korytarza, odgrodzona grubą żelazną kratą.

Na drewnianych narach siedział ze związanymi rękami i nogami Onokoji, dygocząc w gorączce i szczękając zębami.

– Doktorze, proszę zrobić mi zastrzyk! – wrzasnął. – Umieram! Zaraz wyzionę ducha!

Twiggs pytająco spojrzał na pozostałych.

Lockston niewzruszenie żuł cygaro, Asagawa wpatrywał się w cierpiętnika z satysfakcją, tylko wicekonsul czuł się wyraźnie nieswojo.

– Głupstwo – powiedział sierżant. – Za tydzień pan wyjdzie i zrobi sobie zastrzyk.

Książę zawył, zgiął się wpół.

– To tortura – półgłosem powiedział Fandorin. – Wy, panowie, róbcie jak chcecie, ale ja takimi metodami uzyskiwać zeznań nie zamierzam.

Inspektor wzruszył ramionami.

– Czy my go torturujemy? Sam siebie torturuje. Nie wiem, jak u was, cudzoziemców, ale u nas, w japońskich więzieniach, zatrzymani narkotyków nie dostają. A może policja municypalna ma inne zasady? Trzyma pan morfinę dla ulżenia zatrzymanym morfinistom?

– Jeszcze czego! – zaprzeczył zachwycony Lockston. – Z pana, Go, kawał zucha. Tylko się uczyć.

Tym razem Goemon Asagawa nie wniósł protestu przeciw amerykańskiej familiarności, lecz uśmiechnął się, pochlebiony.

– To istne odkrycie! – kontynuował sierżant, wpadając w coraz większy zapał. – Jakież perspektywy otwiera przed policją! Co robić, gdy przestępca zapiera się i nie chce wydać wspólników? Dawniej zakuwano ludzi w dyby, kłuto rozżarzonymi szpikulcami i tak dalej. Po pierwsze, to metody niecywilizowane, po drugie – są tacy twardziele, że nie skruszy ich żadna tortura. A tu proszę: kulturalnie, naukowo! Wdrożyć takiego uparciucha do morfiny, a potem trach, wstrzymać do niej dostęp. Wszystko zezna jak anioł. Proszę posłuchać, Go, rąbnę o tym artykuł do „Gazety Policyjnej”. Nie zapomnę i o panu, choć idea, rzecz jasna, moja. Panu wyszło to przypadkiem, a metodę wynalazłem ja. Nie będzie pan miał nic przeciw temu jako kumpel? – zaniepokoił się Lockston.

– Nie będę miał, Walterze, nie będę. O mnie może pan wcale nie wspominać. – Inspektor podszedł do kraty i popatrzył na chlipiącego księcia. – Niech pan powie, doktorze: znajdzie się w pańskim sakwojażu jakaś ampułka morfiny i strzykawka?

– Oczywiście.

Onokoji wyprostował się, spojrzał błagalnie na Asagawę.

– No cóż, wasza wysokość, pogadamy? – spytał czule inspektor.

Aresztowany przytaknął, oblizując suche, fioletowe wargi. Fandorin nachmurzył się, lecz milczał – teraz prym dzierżył japoński inspektor.

– Dziękuję, doktorze – powiedział Asagawa. – Proszę napełnić i dać mi strzykawkę. Może pan wracać do łóżka.

Twiggs wyraźnie nie śpieszył się z odejściem. Z ciekawością przyglądał się skrępowanemu, powoli gmerał w swej walizeczce, starannie otwierał ampułkę, długo badał strzykawkę.

Wtajemniczać doktora w sekrety zakulisowej polityki nikt nie myślał – wyszło samo.

– No, szybciej, szybciej! – zawołał książę. – Na Boga! Czemu się pan tak grzebie? Malutki zastrzyk i powiem wszystko, co wiem o Sudze.

Twiggs od razu nastawił uszu.

– O kim? O Sudze? Intendencie policji? A co on przeskrobał?

Cóż mieli robić – trzeba było wszystko wyjaśnić. Tym sposobem zespół badający sprawę dziwnej śmierci kapitana Błagolepowa znów spotkał się w dawnym składzie. Tylko status miał odmienny: nie uczestników oficjalnego śledztwa, lecz – w gruncie rzeczy – spiskowców.


* * *

Gdy już aresztanta rozwiązano i zrobiono mu zastrzyk, prawie zaraz nabrał rumieńców, zaczął się uśmiechać, stał się rozmowny i swobodny. Gadał jak najęty, o wszystkim z wyjątkiem rzeczy istotnych.

Według słów Onokojiego, świeżo upieczony intendent policji wziął udział w spisku przeciwko wielkiemu reformatorowi, bo taił w sercu urazę za podporządkowanie go arystokratycznemu beztalenciu o wysokich koneksjach. Suga, człowiek perfidny i mądry, uknuł intrygę tak, by osiągnąć naraz dwa cele: zemścić się na ministrze, który nie docenił jego przydatności, oraz zwalić odpowiedzialność na bezpośredniego zwierzchnika i zająć jego miejsce. Wszystko to Sudze bezbłędnie się udało. W towarzystwie, oczywista, krążą różne słuchy, lecz martwy lew z króla zwierząt staje się zwykłą padliną. Stąd nieboszczyk Ōkubo nikogo już teraz nie obchodzi. W wyższych sferach wieją dziś nowe wiatry, pupilów zabitego ministra zastępują protegowani opozycji.

– Uczestnictwo Sugi w spisku to p-plotka czy p-pewność? – spytał rozczarowany tą płochą paplaniną Fandorin.

Książę wzruszył ramionami.

– Dowodów, ma się rozumieć, nie ma. Ale moje informacje bywają zwykle ścisłe, inaczej dawno umarłbym z głodu. Kutwa Tsurumaki, choć tyle naszej rodzinie zawdzięcza, wypłaca mi tak nędzną pensję, że ledwie starcza na przyzwoite koszule.

Pięć tysięcy jenów miesięcznie, przypomniał sobie Fandorin. Dwadzieścia wicekonsularnych pensji.

– A kto kierował s-spiskiem? Kto dał Sudze w nagrodę posiadłość Takarazaka?

– Satsumscy samuraje zawiązali całą organizację, której członkowie poprzysięgli sobie zniszczyć „zdrajcę Ōkubo” Przygotowani byli na długie łowy i zebrali spore sumy. Starczyłoby na tuzin posiadłości.

Dalsze indagacje nic nie dały. Onokoji wciąż powtarzał to samo lub kierował rozmowę na wielkoświatowe intrygi i wreszcie zamieszał wypytującym w głowach.

Tak czy owak, zrozumiawszy, że nic więcej ciekawego się nie dowiedzą, odeszli na bok i zaczęli obmyślać plan dalszych poczynań.

– Prócz upewnienia się, że Suga naprawdę jest winien, i paru niepotwierdzonych żadnymi dowodami drobiazgów, nic więcej nie mamy – rzekł kwaśno Erast Pietrowicz, nie wątpiąc już, że tylko niepotrzebnie nawarzył piwa. Przemyślna i wątpliwa z moralnego punktu widzenia operacja niewiele przyniosła.

Asagawa też był przybity, ale nie tracił stanowczości.

– A jednak nie wolno rezygnować. Suga musi zapłacić za zbrodnię.

– A może by zrobić tak? – zaproponował Lockston. – Intendent dostaje anonim, w którym czyta: „Myślisz, że jesteś spryciarz i wszystkich wystawiłeś do wiatru? Nic podobnego, chłopie, wpadłeś! Ja coś na ciebie mam. Na Ōkubo pluję, nic mnie on nie obchodzi, ale diabelnie trzeba mi grosza. Zjaw no się tu a tu, dokonamy wymiany: ja ci dam dowody, ty mi, powiedzmy, dziesięć tysięcy”. A na dowód wiarygodności wspomnieć w liście o tych czy owych jego sprawkach. Kradzione raporty, knebel albo posiadłość. Suga jak nic się spłoszy, zechce sprawdzić, co to za szantażysta i czym dysponuje. Jeśli nie przyśle na wyznaczone miejsce oddziału policji, tylko zjawi się sam, już poda się nam na talerzu. No i jak mój plan? – Sierżant chełpliwie popatrzył na towarzyszy. – Niezły?

Radca tytularny ostudził go.

– Kretyński. Nigdy się nie uda. Suga za nic by nie przyszedł. Nie jest taki głupi.

Lockston nie poddawał się.

– Przyśle policjantów? Wątpię. Nie zechciałby ryzykować. A jeśli szantażysta naprawdę ma jakieś dowody?

– I p-policjantów nie będzie. Zjawią się nowi Satsumczycy i pokroją nas na talarki.

– Hmmm… to bardzo możliwe – przyznał doktor.

Inspektor zaś nie powiedział nic, tylko zasępił się jeszcze bardziej. Uczestnicy narady zamilkli.

– Ej! Co wy tam szepczecie? – krzyknął Onokoji, podchodząc do kraty. – Nie wiecie, jak zahaczyć Sugę? Powiem wam! A wy za to wypuścicie mnie na wolność. Zgoda?

Wszyscy czterej naraz odwrócili się do aresztanta. Na łeb na szyję podbiegli do kraty.

Książę wyciągnął rękę przez pręty.

– Jedną ampułkę na zapas. I strzykawkę. W charakterze zaliczki.

– Proszę dać – polecił doktorowi Asagawa. – Jak zacznie pleść bzdury, to mu się odbierze.

Napawając się chwilą, światowiec pograł publiczności na nerwach. Strzepnął pyłek z pomiętej nieco klapy, poprawił mankiety, ampułkę umieścił czule w kieszonce kamizelki, całując ją przedtem i szepcząc: „Mój ty łucie szczęścia!”. Uśmiechnął się zwycięsko.

– Ach, jak mało mnie cenią! – zawołał. – Jak kiepsko płacą! A niech się tylko coś stanie, od razu do mnie: „Proszę opowiedzieć, proszę wybadać, proszę sprawdzić!”. Onokoji wie wszystko o wszystkich. Wspomnicie, dżentelmeni, moje słowa. W nadchodzącym stuleciu, którego z racji wątłego organizmu bodaj nie dożyję, najdroższym towarem stanie się informacja. Droższym od złota, brylantów, a nawet morfiny!

– Dość gadania! – warknął sierżant. – Bo odbiorę!

– Oto jak traktują rudzielcy latorośl starego japońskiego rodu – poskarżył się książę Asagawie, lecz gdy ów z pogróżką złapał go za klapy, przestał strugać wariata. – Pan Suga to wielki pedant. Istny poeta sztuki biurokratycznej.

W tym też tkwi sekret jego potęgi. Przez lata służby w zarządzie policji zebrał sekretne archiwum złożone z setek teczek.

– Nigdy o tym nie słyszałem – inspektor pokręcił głową.

– Naturalnie. Ja też. Tak długo, aż pewnego pięknego dnia Suga zawezwał mnie do gabinetu i coś pokazał. Ach, bo ja, człowiek z fantazją, żyję jak motylek. Nietrudno złapać mnie grubymi paluchami za skrzydełka. Wy, panowie, nie jesteście pierwsi, którym się to udało… – Książę westchnął z goryczą. – A zatem w trakcie bardzo nieprzyjemnej dla mnie rozmowy Suga pochwalił się, że ma takie haczyki na mnóstwo wpływowych osób. O, pan intendent pojmuje doskonale, jak wielka przyszłość czeka informację!

– Czego od pana chciał? – zapytał Fandorin.

– Tego, co wszyscy. Informacji o pewnym człowieku. I dostał ją. Bo widzicie, zawartość mojej teczki jest tego rodzaju, że nie ośmieliłbym się opierać.

Sierżant chrząknął.

– Małe dziewczynki?

– Ach, gdybyż tylko… Ale tego panowie wiedzieć nie muszą. Dla was ważne, że dałem Sudze, czego chciał, lecz ani myślałem być marionetką w jego rękach. Zwróciłem się więc o pomoc do mistrzów spraw tajnych, ma się rozumieć, nie sam – przez pośrednika.

– Mistrzów spraw tajnych? – wykrzyknął Twiggs. – Nie mówi pan chyba o shinobi?

Doktor i wicekonsul spojrzeli na siebie: czyżby?

– Właśnie o nich – jak gdyby nigdy nic odrzekł Onokoji i ziewnął, wytwornie zakrywając usta manikiurowaną rączką. – O słodkich, kochanych ninja.

– T-to znaczy… To znaczy, że oni istnieją?!

Przed oczyma Erasta Pietrowicza jedna po drugiej zjawiły się najpierw rozwarta paszczęka żmii, potem purpurowa maska człowieka bez twarzy. Wicekonsul zadrżał.

Lekarz niedowierzająco pokręcił głową.

– Gdyby ninja przetrwali, byłoby o tym wiadomo.

– Ci, co trzeba, wiedzą – książę wzruszył ramionami. – Uprawiający to rzemiosło nie drukują reklam w gazetach. Nasz ród już od trzystu lat korzysta z usług klanu Momochi.

– Tych Momochi? Potomków wielkiego Momochiego Tamby, co zastrzelił z łuku czarownicę, która udawała księżyc?!! – Głos doktora zadrżał.

– Aha. Właśnie tych.

– Czyli że w roku tysiąc pięćset osiemdziesiątym pierwszym na górze Hijiyama samuraje zabili nie wszystkich? Ktoś się uratował?

– Na jakiej górze? – Onokoji był wyraźnie niezbyt mocny w ojczystej historii. – Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że mistrzowie z klanu Momochi obsługują bardzo wąską klientelę i biorą za robotę bardzo drogo. Za to znają swoje rzemiosło. Mój pośrednik, najstarszy samuraj nieboszczyka taty, porozumiał się z nimi i przekazał im zlecenie. Shinobi odkryli, gdzie Suga chowa swe sekretne archiwum. Jeśli ciekawi was spisek przeciwko Ōkubo, możecie być pewni, że tam właśnie spoczywają wszystkie potrzebne wam dowody. Suga nie niszczy dokumentów. To jego inwestycja na przyszłość.

– Nie wątpię, że moje zaginione raporty też tam są – szybko powiedział do Fandorina Asagawa.

Ale radcę tytularnego w tej chwili zajmowali bardziej mistrzowie spraw tajnych.

– A jak się porozumieć z ninja? – zapytał.

– Na naszym dworze znał ten sekret najstarszy samuraj, zausznik księcia, potomek zawsze tego samego rodu, który służy nam już prawie czterysta lat, to znaczy służył… – Onokoji westchnął. – Teraz nie ma już książąt ani oddanych wasali. Ten nasz, dusza człowiek, po dawnej znajomości spełnił moją prośbę. Nawet zapłacił Momochi zadatek z własnych środków. Złoty staruszek! W tym celu musiał zastawić rodową posiadłość. Shinobi spisali się dobrze i, jak już powiedziałem, znaleźli skrytkę. Ale nie otwarli jej, znów zażądali pieniędzy – takie były warunki umowy. Ja zaś, jak na złość, utkwiłem właśnie na mieliźnie i nie mogłem zapłacić w porę. Ninja na takie rzeczy są chorobliwie wrażliwi. Niech klient naruszy warunki, koniec z nim. Zabiją go, i to w jakiś koszmarny sposób. O, to straszni, naprawdę straszni ludzie!

– Ale przecież pan, przyjacielu, raczej żyje – zauważył Lockston.

– A cóż ja mam z tym wspólnego? – zdziwił się książę. – Ich klientem był przecież nasz wasal. I on też poniósł skutki. Nagle, ni z tego, ni z owego staruszek zapadł na dziwną chorobę. Spuchł mu i wylazł język, potem sczerniała skóra, wyciekły oczy. Biedak wrzeszczał dwie doby na całe gardło, po czym umarł. Wiecie panowie, ninja to wirtuozi w fabrykowaniu najrozmaitszych osobliwych mikstur, zarówno zbawczych, jak i śmiercionośnych. Mówi się, że shinobi…

– Do diabła z tymi shinobi! – przerwał ku niezadowoleniu Erasta Pietrowicza sierżant. – Gdzie skrytka! Samuraj zdążył powiedzieć?

– Owszem. Skrytkę ma Suga zawsze pod ręką. W zeszłym roku wzniósł nowy gmach zarządu policji w dzielnicy Yaesu. Suga, podówczas wiceintendent, osobiście kierował pracami i w tajemnicy przed wszystkimi kazał dobudować do swego służbowego gabinetu tajne pomieszczenie. Pracami kierował amerykański architekt. Potem utonął. Pamiętacie tę smutną historię? Pisały o niej wszystkie gazety. W podzięce za świetne wykonanie zlecenia zarząd policji zaprosił architekta i najlepszych pracowników na morską przejażdżkę, a parowiec nie wiedzieć czemu nagle się przewrócił… Wśród wyróżnionych byli trzej budowniczowie skrytki.

– Cóż za draństwo! – oburzył się inspektor. – Teraz pojmuję, czemu jako szef policji Suga zachował dawny gabinet. A ludzie wpadli w zachwyt: jaki skromny!

– Jak się dostać do skrytki? – spytał Fandorin.

– Tego nie wiem. Jest tam jakaś sprytna dźwignia. To wszystko, co zdradzili mojemu staruszkowi shinobi. Więcej, dżentelmeni, nic nie wiem, ale zgodzicie się, że moje informacje mają dla was nadzwyczajną wartość. Moim zdaniem, powinniście mnie zaraz puścić.

Asagawa i Fandorin wymienili spojrzenia. Zrozumieli się nawzajem bez stów.

– Jak wrócimy, zobaczymy – orzekł inspektor. – Ale na swój łut szczęścia pan zarobił.


Jak chcesz, się staraj:

Nawet i łuta szczęścia

Uszczknąć nie zdołasz.

Загрузка...