Słowo to słowo

Do Jokohamy wracali pierwszym pociągiem o siódmej. O konspirację szczególnie nie dbali, siedzieli obok siebie, lecz nie rozmawiali. Zresztą w wagonie prócz wicekonsula i inspektora nikogo nie było. Druga i trzecia klasa – te były nabite klerkami i subiektami, jadącymi do pracy w Jokohamie, lecz dla pasażerów pierwszej klasy pora była zbyt wczesna.

Asagawie raz, drugi i trzeci opadła głowa i – proszę, jakie stalowe nerwy! – wkrótce usnął głębokim, słodkim snem, nawet cmokając i mlaszcząc. Fandorinowi spać się nie chciało. Pomyśleć by można, że jego organizm postanowił zupełnie zrezygnować z tak trywialnego marnotrawstwa czasu. Ale coś szeptało radcy tytularnemu: z bezsennością już koniec.

Lekarstwo zdolne uleczyć męczące schorzenie zwało się „Bullcox”. I choć Erast Pietrowicz bynajmniej nie myślał wciąż o udręce bezsennych nocy, lecz o czymś całkiem innym, w tymże czasie jakiś niedocieczony głos szeptał znużonemu ciału: „Odpoczniesz po chwili, poczekaj troszeczkę” *.

Rozsądek radcy tytularnego działał niezależnie od wszelkich głosów i zajmował się bardzo ważną kwestią – splataniem łańcucha logicznego.

Łańcuch splatał się, że hej.

A zatem na czele spisku, którego ofiarą padł japoński Napoleon, stoi czcigodny Algernon Bullcox, agent rządu jej wysokości królowej Anglii i cesarzowej Indii, Wiktorii.

Motywy intrygi są oczywiste.

Pozbyć się męża stanu, próbującego zachować równowagę wpływów dwóch wielkich mocarstw, żądnych położenia łapy na Oceanie Spokojnym – Anglii i Rosji. To raz.

Zapewnić władzę ekspansjonistycznej partii, która zażąda potężnej floty. Kto może pomóc przyszłym zdobywcom Korei? Ma się rozumieć, władczyni mórz – Brytania. To dwa.

Bullcox może liczyć na wielką nagrodę. No chyba! Na skutek przeprowadzonej przezeń operacji Japonia, a w ślad za nią cały Daleki Wschód, dostaną się w strefę wpływów brytyjskich. To trzy.

Także ludzki punkt widzenia wskazywał, iż Bullcox jest w pełni zdolny do podobnie ohydnego, cynicznego przedsięwzięcia.

Zajmuje się szpiegostwem, niezbyt się nawet z tym kryjąc. To raz.

Według słów O-Yumi (a któż, jak nie ona, miałby znać lepiej tego łotra – kolnął się w samo serce Fandorin), jest on zdolny do wszelkiego draństwa, nawet nasłania na szczęśliwszego rywala skrytobójców czy rozprawienia się z kobietą, która go rzuciła. To dwa.

Oczywista, mało prawdopodobne, by spisek przeciw Ōkubo uknuł z akceptacją Dworu Świętego Jakuba, ale to przecież z natury awanturnik, niewolnik ambicji, który dla osiągnięcia sukcesu sięgnie po wszelkie środki. To trzy.

Teraz cztery. Książę Onokoji mówił, że spiskowcy mieli mnóstwo pieniędzy. A skąd właściwie wziąć je mieli biedni satsumscy samuraje? Czy mogliby aż tak hojnie nagrodzić Sugę za wykazaną zręczność? Natomiast agent korony brytyjskiej dysponuje zaiste niewyczerpanymi funduszami. Czcigodny musiał się pewnie śmiać w duchu, słuchając, jak salonowy intrygant zdradza mu sekret darowanej posiadłości. Z pewnością nabył ją przedtem sam Bullcox i „przegrał” do Sugi w karty – osobiście lub przez pośredników. Co za różnica?

Bieg dedukcji przerwał mimo woli błogo pochrapujący przez sen Asagawa. Spoczywa niemal dosłownie na laurach, pomyślał Fandorin. Zbrodnię ukarano, sprawiedliwość przywrócono, harmonię odtworzono, a kwestię wielkiej polityki nie spędzają snu z powiek mężnego inspektora. Jak też i koszmar, którego sceną stał się przed dwiema godzinami zarząd policji. Zapewne wszczął się już tam lub wkrótce się zacznie popłoch.

Sprzątacz czy gorliwy sekretarz, chcąc wcześniej niż zwykle doręczyć jakieś papierki, zajrzy do gabinetu zwierzchnika i ujrzy obraz, na którego widok zrobi się biedakowi słabo…


* * *

Gdy intendent wydał Bullcoksa, inspektor syknął coś do jeńca po japońsku. Zadrgały mu policzki. Po chwili wyjaśnił Fandorinowi przyczynę swego wzburzenia.

– To jeszcze większy łotr, niż myślałem. Fanatycy z Satsumy przynajmniej wierzyli, że działają dla dobra ojczyzny, a ten wiedział, że to pionki w grze kierowanej przez cudzoziemca.

Suga wydał pomruk.

– Teraz można mu wyjąć hami – rzekł Erast Pietrowicz, który wciąż nie otrząsnął się z zaskoczenia – nadal zachodził w głowę, czemu sam nie wpadł wcześniej na tę wersję wydarzeń.

Uwolniony od knebla generał splunął i chrypliwie rzucił do Asagawy:

– A sam nie jesteś pionkiem w rękach cudzoziemca? – Przypomniał sobie jednak, że bez reszty zależy od inspektora, i zmienił ton. – Dotrzymałem słowa. Teraz wasza kolej. Dajcie mi sztylet.

– Nie mam sztyletu – Asagawa skrzywił się. – A gdybym nawet miał, nie dałbym. Żebyś zhańbił swą brudną krwią szlachetną stal? Pamiętasz, jak zmusiłeś Garbusa, by odgryzł sobie język? Teraz twoja kolej. Zęby masz ostre, do dzieła, jeśli starczy ci męstwa. A ja się z satysfakcją temu przypatrzę.

Oczy intendenta zwęziły się nienawistnie, błysnęły ogniem.

Wicekonsul spróbował ostrożnie przygryźć sobie czubek języka i aż podskoczył. Asagawa jest okrutny, trudno zaprzeczyć. Próbuje Sugę na twardość charakteru. Jeśli ten zmięknie, straci twarz. Wtedy już da się z niego niejedno wyciągnąć.

Milczeli wszyscy trzej. Potem rozległ się dziwny, zdławiony dźwięk – to przełknął ślinę Suga.

Na drzwi skrytki nikt nie patrzył, więc podskoczyli, gdy się ze zgrzytem zawarły. Czyżby od chwili, kiedy intendent nacisnął dźwignię, minęło dopiero dwadzieścia minut?

– Nie chcesz żreć języka? – z satysfakcją upewnił się inspektor. – A zatem nowa propozycja. Spójrz no. – Wyciągnął z kieszeni generała rewolwer (Fandorin nie omylił się, był to kawaleryjski hagström), zostawił w bębenku jeden nabój. – Powiesz, kogo oznacza reszta kółek, to nie będziesz musiał gryźć języka.

Wzrok, jakim Suga obrzucił rewolwer, nie poddaje się opisowi. Żaden Romeo nie pochłaniał tak chciwie oczyma Julietty. Żaden rozbitek nie wpatrywał się tak żarliwie w punkt na horyzoncie. Radca tytularny był całkiem pewien, że generał nie wytrzyma pokusy. Był pewien i pomylił się.

Intendent wybrał odgryzienie sobie języka.

Poprzednim razem Erast Pietrowicz miał szczęście. Oglądał to ohydne widowisko z pewnego oddalenia. Teraz zaś wszystko odbyło się o dwa kroki. Suga wydał nie ludzki, lecz zgoła zwierzęcy ryk. Szeroko otworzył usta, wyciągnął jak najdalej mięsisty, czerwony język i zwarł szczęki. Rozległ się wywracający żołądek na nice chrzęst. Fandorin odwrócił się, ale mimo wszystko zdążył zakosztować widoku na tyle, by prześladował go on do końca życia.

Intendent umierał dłużej niż Garbus. Tamten, jak teraz zrozumiał Fandorin, nie zniósł szoku urazowego. Suga zaś serce miał mocne, zachłysnął się własną krwią. Z początku ją łykał, potem obfitym strumieniem lunęła po jego piersi i podbródku. Trwać to musiało dobrych parę minut. Przez cały czas ten żelazny człowiek nie wydał nawet jęku.

Gdy wreszcie chrypienie ustało i samobójca zwisł w sznurach jak worek, Asagawa przeciął pęta. Trup osunął się na podłogę, po parkiecie rozlała się ciemna kałuża.

Wygłoszone przez inspektora epitafium pełne było powściągliwego szacunku:

– Mocny człowiek, prawdziwy akunin. Ale główny w tej sprawie akunin to nie Japończyk, tylko cudzoziemiec. Co za wstyd!

Fandorina mdliło. Miał ochotę jak najszybciej uciec z tego przeklętego miejsca, lecz zabawili tam jeszcze długo.

Z początku usuwali ślady swej obecności. Zebrali kawałki sznura, poprawili portret mikada i krucyfiks. Znaleźli i wydłubali kulę wystrzeloną z Fandorinowskiego gerstala.

Z europejskiego punktu widzenia zaszedł wypadek kompletnie absurdalny. Naczelnik cesarskiej policji zjawił się nie wiadomo po co w środku nocy w swym służbowym gabinecie, usiadł w fotelu, odgryzł sobie język i umarł. Erastowi Pietrowiczowi pozostawała tylko nadzieja, że dla Japończyków wyglądać to będzie może mniej niedorzecznie.

Potem, na prośbę Asagawy, bitą godzinę darli na drobne strzępki całe obszerne dossier. Dopiero potem oddalili się wreszcie, nie inaczej, jak weszli – przez okno klozetu.


* * *

Z całego archiwum nie zniszczyli jedynie teczki Ōkubo. Zawierała arkusik z zaszyfrowanym schematem, skradzione raporty i trzy kartki przysiąg spisanych krwią. W połączeniu z zeznaniami świadka, księcia Onokoji, który nie tylko wiedział o knowaniach Sugi, ale związany był z samym Bullcoksem, wystarczało to najzupełniej. Świat wkrótce się dowie, czemu skończył ze sobą intendent policji.

Lecz przede wszystkim należało sprawę doprowadzić do końca – zdobyć dowody przeciw Anglikowi. Jeśli się uda, pogrąży to głęboko Wielką Brytanię i da pełne zwycięstwo interesom rosyjskim. Ładne rzeczy: angielski rezydent zaplanował mord polityczny wielkiego człowieka! Zapewne dojdzie do zerwania stosunków dyplomatycznych.

Gdyby się Bullcox wykręcił i wyszedł z wody suchy (na razie brakło nań haka), przyjdzie się zadowolić zdemaskowaniem Sugi. Też niemało.

Raportować Doroninowi czy poczekać? Chyba za wcześnie. Z początku trzeba spróbować przydepnąć ogon czcigodnemu, a w tym celu przyjdzie najpewniej sięgnąć po nie całkiem dyplomatyczne metody. Przy tym istniała jeszcze inna okoliczność, z punktu widzenia wielkiej polityki nieistotna, lecz nadzwyczaj dla Fandorina ważna. Tę właśnie delikatną kwestię najzupełniej prywatnego charakteru przemyśliwał, spoglądając przez okno na połyskujące w słońcu ryżowiska.

Asagawa otworzył nagle oczy i rzekł w zadumie, jak gdyby wcale nie spał, lecz też zajęty był wnioskowaniem analitycznym:

– Czyli że szuja Onokoji umyślnie nas wpuścił w pułapkę.

– Czemu pan tak myśli?

– Jego teczki nie było w archiwum.

Fandorin zmrużył oczy.

– Mówi pan, że shinobi w pełni wykonali zlecenie, wdarli się do archiwum i wykradli teczkę z kompromitującymi materiałami?

– Skoro myśmy potrafili znaleźć dźwignię, z pewnością znaleźli ją i ninja, są w takich sprawach dużo bardziej doświadczeni, a i ostrożniejsi. Jeśli działali we dwójkę, to dam głowę, że nie wleźli, jak my, razem do skrytki, lecz jeden stróżował na zewnątrz.

– A dlaczego nie zagarnęli wtedy całego archiwum? Przecież mogłoby stać się potężnym narzędziem wpływów. Poza tym sekrety warte są wielkich pieniędzy.

Inspektor ze zdziwieniem wpatrzył się w rozmówcę.

– Co pan! Skradacze zabijają, kradną, szpiegują, ale nigdy nie wdają się w szantaż i wymuszenia. To sprzeczne z ich tradycjami i kodeksem honorowym.

Erast Pietrowicz w istocie zapomniał, że w Japonii wszyscy i każdy, nawet złoczyńcy, muszą mieć nieuchronnie swój kodeks. Skądinąd było w tym coś krzepiącego.

– A więc Onokoji dostał swoją teczkę? Ma się rozumieć, inaczej nie mówiłby tak spokojnie o archiwum Sugi. Dostać – dostał, ale płacić klanowi Momochi za wykonaną robotę ani myślał. Wiedział, że odpowiedzialność poniesie nie on, lecz starszy samuraj. Książę posłużył się nim i skazał biedaka na śmierć.

– Pal diabli samuraja – machnął pięścią Asagawa – to pan nie widzi? Onokoji wiedział, że trafimy w pułapkę, i nas nie uprzedził. Liczył, że resztę załatwi Suga. Słowo daję: wytrzęsę z niegodziwca jego czarną duszę.


* * *

Dusza omal nie opuściła księcia bez wszelkiego wytrząsania. Dość było mu usłyszeć o śmierci intendenta.

Lockston jeszcze brzęczał kluczem od celi, Asagawa nadal groził pięścią przez zamkniętą kratę, a księcia już trzeba było cucić. Po pierwszych krzykach rozwścieczonego inspektora („Co, tegoś się nie spodziewał? Myślałeś, że wykończy nas Suga? A wyszło na odwrót!”) Onokoji skoczył z pryczy, zbladł jak kreda i padł bez zmysłów.

– Masz tobie – zdziwił się sierżant – całą noc rozrabiał, śpiewał paryskie szansonetki, chwalił się, że rano wyjdzie.

– Wody! – zażądał krótko Asagawa.

Chlusnął aresztantowi w twarz z dzbana, jął klepać go po policzkach, i potomek feudałów ocknął się. Zachlipał, zaszczekał zębami.

– Za… biliście go? To już po mnie! Teraz ze mną koniec.

Wpadł w drgawki, mało nie gubiąc głowy z cienkiej szyi.

Kryło się w tym wyraźnie coś więcej niż kres działania morfiny. Onokoji straszliwie się przeląkł. Z początku Fandorin myślał, że aż tak boi się Asagawy i zemsty za swój podstęp, lecz wkrótce radca tytularny zrozumiał, że się myli.

Zwłaszcza że aresztant ani próbował się tłumaczyć. Całkiem na odwrót!

– Nie sądziłem, przysięgam! Zapewniali, że pułapka jest niesłychanie zręczna! To on zawiódł – bełkotał książę, chwytając Erasta Pietrowicza za rękę, jakby usprawiedliwiając się, że potrzask nie zadziałał. – Powiedzcie mu to, powiedzcie!

– Jakiemu „mu”? – Fandorin nachylił się do księcia. – Jasne, że powiemy, tylko komu?

Onokoji uderzył się ręką po wargach. Oczy wyokrągliła mu zgroza.

– Nikomu – rzucił spiesznie i sam sobie przecząc, żałośnie wyjęczał: – Już po mnie, teraz mnie zakatrupi…

– Ale za co? Że zginął przez pana intendent?

Arystokrata przytaknął. „No, ten sobie języka nie odgryzie – pomyślał wicekonsul. – Ani się nie zastrzeli. Świetnie, Anglik tym bardziej się nie wymknie!”.

– Proszę się nie bać, książę. Umiemy pana przed nim obronić.

Onokoji szarpnął tylko głową.

– Myśli pan, że nie wiemy, kogo się pan tak b-boi? Wiemy. Suga wymienił go przed śmiercią. To Bullcox.

– Co „Bullcox”? – Lockston wytrzeszczył oczy. – Co ma z tym wspólnego Bullcox?

– Na czele spisku przeciw Ōkubo stał Algernon Bullcox – wymawiając dobitnie każde słowo, wyjaśnił Fandorin, nie tyle sierżantowi, ile Onokojiemu. – Suga działał według wskazówek Anglika. Tak?

Pytanie skierowane było do aresztowanego. Ten, nie otwierając oczu, przytaknął.

– Co za naród ci Anglicy! – wybuchnął sierżant. – Mało im Indii, mało mórz! Cały świat im się należy! I żeby jeszcze sięgali po cudze uczciwie! Oto co wam powiem, dżentelmeni. Staruszka Brytania ma za duży apetyt. Już czas dać jej po łapach. Niech się zabiera z Japonii. Są przyzwoite kraje, co rzetelnie handlują bez pchania się w politykę.

Co do tego radca tytularny zgadzał się w pełni, choć podejrzewał, że mówiąc o przyzwoitych krajach, Amerykanin nie ma bynajmniej na myśli Cesarstwa Rosyjskiego.

– Nie chcę na wolność – powiedział nagle, patrząc na Fandorina, Onokoji. – Mnie tam zabiją. Proszę się mną zająć. Przydam się panu.

– Niech pan opowie, co wie o sekretnych sprawkach Bullcoksa, a sierżant pozwoli panu mieszkać w miejskim więzieniu, jak długo będzie pan miał ochotę.

– Za nic! Bullcox znajdzie mnie tu raz-dwa.

Na widok owego ataku manii prześladowczej Erast Pietrowicz rzekł miękko:

– Zgoda, dam panu azyl w konsulacie rosyjskim, ale w zamian za pełną szczerość.

– Powiem wszystko. O Bullcoksie. Ale nie teraz. Jest mi niedobrze. A zaraz będzie jeszcze gorzej. Potrzebuję zastrzyku. Usnę, a potem… potem pogadamy. Tylko niech mnie pan stąd zabierze! Szybciej! On… on już na pewno wie o moim aresztowaniu. O Sudze też wie! I zaraz się domyśli. Jest bardzo mądry!

– Rety, ale go przeraził przeklęty Angol! – parsknął Lockston.

– O kim to pan, sierżancie? Nie o mnie aby? – rozległo się nagle z tyłu.

Wszyscy się odwrócili. W progu więziennego boksu stał Twiggs, jak zawsze w krawacie i sztywnym kołnierzyku, dzierżąc pod pachą zrudziały ze starości lekarski sakwojaż.

– Nie, doktorze, nie o panu, ja to… – stropił się naczelnik policji municypalnej, lecz Asagawa głośno zakaszlał i Lockston niezbyt zgrabnie dokończył: -…o całkiem innym Angliku.

Erast Pietrowicz pochwycił wzrok inspektora. Asagawa lekko wzruszył ramionami. Gest ów oznaczał: Twiggs-sensei to, ma się rozumieć, człowiek w najwyższym stopniu godny zaufania, ale tu w grę wchodzą interesy państwowe, prestiż jego ojczyzny. Dlatego o Bullcoksie lepiej zamilczeć.

– No i jak nocna ekspedycja? – chciwy informacji zapytał lekarz. – Przyznam, że do świtu nie mogłem zmrużyć oka. Piekielnie się o was bałem. Opowiedzcie!

Opowiedzieli prawie wszystko. Nie wspomnieli tylko o bezecnym czcigodnym.

– Czyli że są dowody przeciw Sudze, a nie ma samego Sugi? – podsumował lekarz, wycierając łysinę chustką. – Znakomicie! Czemu więc macie takie zmartwione miny?

Nastąpiła nowa wymiana spojrzeń i znów inspektor wzruszył ramionami, ale teraz już w innym sensie: róbcie, jak chcecie.

– W papierach intendenta znaleźliśmy schemat, gdzie wszystkie oznaczenia zrobione są jakimiś dziwnymi z-znaczkami. – Erast Pietrowicz pokazał kartkę. – Wiemy, że chodzi o uczestników spisku, ale nie możemy odczytać imion.

– Pozwólcie no…

Twiggs zsunął okulary na sam czubek nosa i wpił się wzrokiem w papier. Potem nagle odwrócił go do góry nogami.

– Momencik, momencik… Gdzieś już widziałem coś podobnego.

– Proszę sobie przypomnieć, doktorze! – zawołała, przekrzykując się, cała trójka.

– Kryptogramy, jakimi posługiwali się ninja. To coś w tym rodzaju – tryumfalnie oznajmił Twiggs. – Shinobi mieli własny system pisma fonetycznego do tajnej korespondencji.

– Intendent Suga to nie shinobi – wtrącił Asagawa. – Wykluczone, był z dobrego samurajskiego rodu.

– I co z tego, mógł wyuczyć się ich alfabetu, jak w swoim czasie próbowałem to zrobić ja. Wiecie, jak pasjonują mnie dzieje ninja. Ale tak z marszu tych znaczków wam nie odczytam. Jeśli jednak pogrzebię w starych notatkach, może uda się je rozszyfrować. Obiecać nie mogę, ale spróbuję.

– Wiemy, co znaczy jedno ze słów. – Fandorin pokazał centralne kółko. – To imię herszta.

– O, to bardzo ważne! Tu są litery spotykane w innych słowach. Niechże pan powie, co tu napisane?

– Bullcox – powiedział cicho radca tytularny.

Doktor spąsowiał. A kiedy dotarł doń cały sens tej informacji, rozgoryczenie mister Twiggsa nie miało granic. Wygłosił gorącą filipikę pod adresem typów spod ciemnej gwiazdy, które hańbią honor i tradycje wielkiego imperium, a zakończył tak:

– Jeśli informacje panów są ścisłe, czcigodny Bullcox jest przestępcą. Zostanie zdemaskowany i poniesie zasłużoną karę.

Asagawa zapytał z niedowierzaniem:

– I nie obchodzi pana, że honor ojczyzny ucierpi?

Dumnie prostując ramiona, Twiggs oznajmił z wycelowanym w powietrze palcem:

– Honoru ojczyzny, mój drogi Asagawa, broni nie ten, kto osłania jej zbrodnie, lecz ten, kto nie lęka się jej z nich oczyścić.

Nastała pauza. Słuchacze zadumali się nad słusznością sentencji doktora. A że inspektor skrzywił się, sierżant przytaknął, a wicekonsul westchnął – widać doszli do różnych wniosków.

Do tematu powrócił Asagawa.

– Skoro jesteśmy tu razem, proponuję powziąć plan działań. Sprawa nie należy do łatwych. Wymagać będzie czasu… A pan dokąd?

Pytanie skierowane było do Fandorina, który potrząsnął naraz głową, jakby podjął jakąś decyzję, i skierował się do wyjścia.

– Poobradujcie, panowie, na razie beze mnie. Mam do załatwienia sprawę nie cierpiącą zwłoki.

– Ejże, a co ze mną? – Onokoji rzucił się do kraty. – Obiecał pan przecież dać mi azyl!

Nie sposób wyrazić, jak bardzo Erast Pietrowicz, bez reszty pochłonięty swą ideą, nie miał ochoty zajmować się właśnie teraz tym zgniłkiem.

Ale słowo to słowo.


Było w początku

I zostanie na końcu.

Słowo – to Słowo.

Загрузка...