14

Hałas spowodowany remontem mieszkania sąsiadującego z mieszkaniem Heather Landi zaatakował uszy Ricka Parkera natychmiast po wyjściu z windy w bloku u zbiegu Piątej Alei i Siedemdziesiątej ulicy. Kim, u diabła, jest wykonawca? – zastanawiał się Rick, kipiąc ze złości. Jakimś specjalistą od wyburzania?

Niebo za oknami było ciężkie od śnieżnych chmur. Na wieczór przepowiadano zamiecie. Nawet w słabym, szarym świetle hol i pokój gościnny mieszkania Heather Landi sprawiały wrażenie zaniedbanych.

Rick pociągnął nosem. Powietrze było duszne, suche i pachniało kurzem. Włączył światło i stwierdził, że blaty stołów, półki z książkami i szafki pokryte są grubą warstwą pyłu.

Zaklął pod nosem. Cholerny zarządca – pomyślał. Do jego obowiązków należy sprawdzenie, czy wykonawca właściwie zabezpieczył odnawiane mieszkanie.

Ze złością chwycił słuchawkę domofonu i krzyknął do odźwiernego:

– Powiedz temu nygusowi, zarządcy, żeby tu przyszedł. Czekam.


Tim Powers, mężczyzna potężnej postury i miły w obyciu, od piętnastu lat był zarządcą bloku przy Wschodniej Siedemdziesiątej 3. Rozumiał, że w królestwie najemców i wynajmujących zarządca znajduje się między młotem a kowadłem, dlatego czasem, pod koniec ciężkiego dnia, mawiał filozoficznie do swojej żony: „Jeśli nie możesz wytrzymać wysokiej temperatury, wynoś się z kuchni”. Nauczył się okazywać współczucie zirytowanym lokatorom skarżącym się, że winda jest zbyt wolna, zlew przecieka, w toalecie kapie woda, a w mieszkaniu nie udaje się utrzymać stałej temperatury.

Jednakże stojąc w drzwiach i wysłuchując tyrady Ricka Parkera, Tim doszedł do wniosku, że przez te wszystkie lata wysłuchiwania gniewnych zażaleń, nigdy się jeszcze nie zetknął z taką furią, bliską szału, z jaką zaatakowano go teraz.

Wiedział, że nie może posłać Ricka do wszystkich diabłów. To prawda, że młokos wykorzystuje pozycję ojca, ale jednak jest Parkerem, a Parkerowie są właścicielami jednej z największych spośród firm pośredniczących w obrocie nieruchomościami na Manhattanie.

Rick krzyczał coraz głośniej i był coraz bardziej zdenerwowany. W końcu, kiedy zrobił przerwę na zaczerpnięcie oddechu, Tim skorzystał z okazji, żeby powiedzieć:

– Zawołam winowajcę.

Wyszedł na korytarz i waląc w drzwi sąsiedniego mieszkania, zawołał:

– Charleyu, wyjdź na chwilę.

Drzwi się otworzyły i odgłosy stukania stały się jeszcze głośniejsze. Charley Quinn, ubrany w dżinsy i bluzę roboczą mężczyzna o smutnej twarzy, wyszedł na korytarz, trzymając w ręku pęk szablonów.

– Jestem zajęty – powiedział.

– Nie dość zajęty – zapewnił go Powers. – Już ci mówiłem, że zanim zaczniesz kuć ściany, musisz zabezpieczyć mieszkanie. Panie Parker, może pan zechce mu wyjaśnić, co pana tak zdenerwowało?

– Policja wreszcie nam oddała klucze do mieszkania – krzyknął Rick – i musimy je sprzedać! Może zechce mi pan powiedzieć, jak ja je będę pokazywał klientom? W takim stanie? Jak pan to sobie wyobraża?!

Odepchnął Tima, wyszedł na korytarz i nacisnął guzik przy windzie. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, zarządca i wykonawca spojrzeli po sobie.

– Coś go ugryzło – powiedział Powers bez przekonania. – Co za świnia!

– Może i świnia – odezwał się spokojnie Quinn – ale zrobił na mnie wrażenie faceta, który potrafi narobić kłopotów – westchnął. – Zamów sprzątanie, Timie. Zapłacimy za to.


Rick Parker nie zamierzał wracać prosto do biura. Nie chciał się spotkać z ojcem. Nie powinienem się tak unosić – myślał. Jeszcze teraz trząsł się z gniewu.

Styczeń w Nowym Jorku biegnie leniwie – myślał dalej. Wszedł do Central Parku i szedł szybkim krokiem ścieżką dla biegaczy. Jeden z biegających otarł się o niego.

– Uważaj! – warknął na niego Rick.

Obcy mężczyzna nawet nie zwolnił kroku.

– Człowieku, opanuj się! – krzyknął przez ramię.

Opanuj się! Łatwo powiedzieć – myślał Rick. – Staruszek w końcu pozwolił mi się zająć sprzedażą, tymczasem akurat dzisiaj znów się pojawił ten wścibski detektyw.

Detektyw Sloane przyszedł zadać kilka pytań, sprawdzając jakąś teorię.

– Czy kiedy odebrał pan telefon od mężczyzny, który się przedstawił jako Curtis Caldwell, przyszło panu do głowy, żeby się skontaktować z firmą, w której pracował? – spytał po raz nie wiadomo który.

Rick wcisnął ręce głębiej w kieszenie, kiedy sobie przypomniał, jak nieprzekonująco zabrzmiała jego odpowiedź:

– Często współpracowaliśmy z „Keller, Roland i Smythe” – powiedział. – Nasza firma zarządza ich budynkiem. Nie było powodu, żeby nie wierzyć dzwoniącemu.

– Czy domyśla się pan, skąd dzwoniący mógł wiedzieć, że podane przez niego informacje nie zostaną sprawdzone? Wydaje mi się, że „Parker i Parker” ma w zwyczaju sprawdzać swoich klientów, żeby mieć pewność, że ludzie, którym pokazuje się drogie mieszkania, będą sobie mogli na nie pozwolić.

Rick przypomniał sobie, jak bardzo się przeraził, kiedy podczas rozmowy do gabinetu wszedł jego ojciec.

– Już panu mówiłem i powtarzam po raz kolejny, że nie mam pojęcia, skąd dzwoniący wiedział, że może się podszyć pod tę firmę prawniczą – powiedział Rick.

Kopnął z całej siły kulkę zamarzniętego śniegu, leżącą mu na drodze. Czyżby policja zaczynała go podejrzewać tylko dlatego, że to on umówił spotkanie? Czyżby się domyślali, że nie było żadnego telefonu?

Powinienem wymyślić lepszą historyjkę – złościł się w myślach, z gniewem kopiąc zamarznięty grunt. Ale było już za późno. Był w to zamieszany po same uszy i musiał trwać przy swoim.

Загрузка...