Lacey doszła do wniosku, że nie może dłużej chodzić do klubu „Bliźniacze Miasta”, ponieważ stale wpadałaby tam na Toma Lyncha. Mimo że powiedziała mu o innym mężczyźnie w jej życiu, wiedziała, że jeśli będą się spotykali codziennie po ćwiczeniach, w końcu zaczną ze sobą chodzić. W takiej sytuacji Lacey nie potrafiłaby żyć w sieci kłamstw, którą zmuszona była snuć.
Zdawała sobie sprawę z tego, że polubiła młodego mężczyznę i chciałaby go bliżej poznać. Wyobrażała sobie, że siedzą przy stoliku, jedzą spaghetti, popijając je czerwonym winem i Lacey opowiada mu o mamie i tacie, o Kit, o Jayu i ich dzieciach.
Nie potrafiła sobie natomiast wyobrazić, jak zmyślą historyjki o rzekomej matce mieszkającej w Anglii, o szkole, do której nigdy nie chodziła, i o nie istniejącym chłopaku.
Kate Knowles powiedziała jej, że Tom kocha Nowy Jork i że kiedyś zamieszka w tym mieście. Ciekawe, jak dobrze je zna – zastanawiała się Lacey. Myślała o tym, ile radości by jej sprawiło, gdyby mogła zabrać Toma na jedną z wypraw śladami Jacka Farrella: East Side, West Side i wokół miasta.
Po ostatniej wizycie Toma Lacey – kiedy już udawało się jej zasnąć – śniła o nim. Słyszała we śnie dzwonek do drzwi. Otwierała i Tom mówił do niej te same słowa, co tamtego wieczoru, przez domofon: „Nie, Alicjo, to pan Lynch”.
Ale czwartej nocy sen się zmienił. Tym razem Tom szedł korytarzem. Za jego plecami otworzyły się drzwi windy i stanął w nich Curtis Caldwell, z pistoletem wycelowanym w plecy Toma.
Lacey obudziła się z krzykiem, kiedy próbowała ostrzec Toma, wciągnąć go do mieszkania i zamknąć drzwi na klucz.
Odczuwała wielkie napięcie. Tylko praca u Millicent Royce pozwalała jej zachować równowagę psychiczną. Zachęcana przez Millicent, Lacey umówiła się kilkakrotnie z osobami zainteresowanymi kupnem, żeby pokazać im domy, i z klientami, którzy chcieli sprzedać swoje posiadłości.
– Praca będzie bardziej interesująca, kiedy lepiej poznasz okolicę – powiedziała pani Royce. – Czy ktoś już ci mówił, że w nieruchomościach najważniejsza jest lokalizacja?
Lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja. Na Manhattanie okna wychodzące na park albo na rzekę sprawiały, że cena mieszkania natychmiast była dużo wyższa. Lacey aż język świerzbił, żeby opowiedzieć Millicent o niektórych ekscentrycznych klientach, z którymi miała do czynienia w ciągu wielu lat pracy.
Najgorzej się czuła wieczorami. Były długie i puste. W czwartek zmusiła się, żeby pójść do kina. Połowa miejsc na sali była pusta, ale tuż przed rozpoczęciem seansu wszedł jakiś mężczyzna, minął rząd, w którym siedziała Lacey, odwrócił się, rozejrzał, cofnął i wybrał krzesło tuż za nią.
W półmroku Lacey widziała tylko, że jest średniego wzrostu i szczupły. Serce zaczęło jej walić jak młotem.
Kiedy wyświetlano reklamy, Lacey słyszała za plecami skrzypienie krzesła, na którym mężczyzna się sadowił, i poczuła zapach prażonej kukurydzy, którą miał w ręce. Potem poczuła klepnięcie w ramię. Strach ją sparaliżował. Zbierając w sobie wszystkie siły, nadludzkim wysiłkiem odwróciła się.
Mężczyzna trzymał rękawiczkę.
– Czy to pani ją zgubiła? – spytał. – Leżała pod pani krzesłem. Lacey nie obejrzała filmu do końca. Nie potrafiła się skoncentrować na tym, co działo się na ekranie.
W piątek rano Millicent spytała Lacey o jej plany na sobotę i niedzielę.
– Chcę znaleźć nowy klub gimnastyczny – powiedziała Lacey. Ten, do którego się zapisałam, jest dobry, ale nie ma kortu do squasha i bardzo mi tego brakuje.
Oczywiście to nie jest prawdziwy powód, dla którego nie będę już chodziła do klubu „Bliźniacze Miasta”, ale przynajmniej nie wszystko, co powiedziałam, jest nieprawdą.
– Słyszałam o nowym klubie w Edinie. Podobno mają doskonały kort do squasha – powiedziała Millicent. – Postaram się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat.
Kilka minut później Millicent podeszła do biurka Lacey uśmiechając się jak osoba, która osiągnęła cel.
– Miałam rację. Klub działa od niedawna i duje zniżkę tym, którzy zdecydują się w najbliższym czasie wykupić kartę.
Kiedy Millicent wyszła na spotkanie, Lacey zadzwoniła do George’a Svensona. Miała do niego dwie prośby. Znów chciała rozmawiać z prokuratorem stanowym, Garym Baldwinem.
– Mam prawo wiedzieć, co się dzieje – stwierdził.
Potem dodała:
– Ludzie z klubu „Bliźniacze Miasta” zaczynają się mną za bardzo interesować. Obawiam się, że będę musiała prosić o wpłacenie mi pieniędzy na konto innego klubu.
Żebraczka – myślała z rozpaczą, czekając na odpowiedź. – Nie dość, że jestem kłamczuchą, to jeszcze żebraczką. Ale Svenson odparł bez wahania:
– Wyrażam zgodę. Zmiana, dobrze ci zrobi.