Mona Farrell przyjechała na Manhattan na cotygodniową, sobotnią randkę z Aleksem Carbine’em. Bardzo lubiła wspólne kolacje, mimo że Alex często odchodził od stolika, by witać stałych klientów lub znane osobistości, odwiedzające czasem jego restaurację.
– Jest przyjemnie – zapewniała go. Wcale mi to nie przeszkadza. Nie zapominaj, że byłam żoną muzyka. Nie masz pojęcia, ile sztuk wystawianych na Broadwayu obejrzałam, siedząc samotnie, ponieważ Jack grał w orkiestrze.
Jack polubiłby Aleksa – myślała Mona, zjeżdżając z mostu Waszyngtona i skręcając na południe, na autostradę West Side. Jack był błyskotliwy, towarzyski i lubił się bawić. Alex jest znacznie spokojniejszy, ale Monie się to podoba. Uśmiechnęła się na myśl o kwiatach, które dzisiaj dostała. Na kartce było napisane po prostu: „Oby one rozjaśniły ten dzień. Twój Alex”.
Wiedział, że telefon od Lacey sprawił jej wiele bólu. Był świadom jej cierpienia i przysyłając kwiaty, chciał dać jej to do zrozumienia. Mona zwierzyła mu się, że dowiedziała się od Lacey, gdzie przebywa córka.
– Nie powiedziałam o tym nawet Kit – dodała. – Kit byłaby urażona, gdyby poczuła, że nie mam do niej zaufania.
To dziwne – myślała Mona, poruszając się coraz wolniej, ponieważ coś zablokowało ruch na prawym pasie. – Kit zawsze wszystko szło jak po maśle, a Lacey wręcz przeciwnie. Kit poznała Jaya, kiedy studiowała w Boston College, a on uczył się w szkole podyplomowej Tufts. Pokochali się, pobrali i teraz mają trójkę udanych dzieci i piękny dom. Jay jest zarozumiały, bywa nieznośnie pompatyczny, ale jest dobrym mężem i ojcem. Przedwczoraj niespodziewanie podarował Kit drogi naszyjnik ze złotych listków, który Kit podziwiała na wystawie u jubilera w Ridgewood.
Kit zwierzyła się, że Jay jej powiedział, że interesy znów idą dobrze. Cieszę się – myślała Mona. Od pewnego czasu była zmartwiona, bo czuła, że coś mu się nie układa. Na jesieni wyraźnie widziałam, że coś go gryzie – przypomniała sobie.
Lacey zasługuje na odrobinę szczęścia – myślała dalej Mona. – Już czas, żeby poznała odpowiedniego mężczyznę, wyszła za mąż i założyła rodzinę. Dojrzała do tego. Tymczasem musi mieszkać samotnie w obcym mieście i udawać kogoś innego, ponieważ jej życiu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo.
Na parking przy Czterdziestej Szóstej Zachodniej wjechała o wpół do ósmej. Alex spodziewał jej się dopiero o ósmej, miała więc dość czasu, żeby zrobić coś, co już wcześniej przyszło jej do głowy.
W kiosku przy Times Square sprzedają gazety z różnych rejonów kraju. Może będą mieli coś z Minneapolis? Mona zbliży się nieco do Lacey, zaznajamiając się z miastem. Świadomość, że być może córka przeczyta tę samą gazetę, też będzie jakąś pociechą.
Wieczór był chłodny, ale bezchmurny. Krótki spacer sprawił Monie przyjemność. Ileż to razy byliśmy tutaj za życia Jacka? – pomyślała. – Po przedstawieniach spotykaliśmy się ze znajomymi. Kit nie interesowała się teatrem tak bardzo jak Lacey. Lacey – tak jak Jack – była zakochana w Boradwayu. Z pewnością bardzo za nim tęskni.
W kiosku Mona znalazła „Minneapolis Star Tribune”. Możliwe, że dzisiaj rano Lacey czytała właśnie tę gazetę – pomyślała. Już samo dotknięcie papieru zdawało się zbliżać Monę do córki.
– Życzy pani sobie torbę?
– Tak, poproszę.
Mona sięgnęła do torebki po portmonetkę w tej samej chwili, kiedy sprzedawca wkładał gazetę do plastikowej reklamówki.
W restauracji Mona stwierdziła, że do szatni ustawiła się kolejka. Widząc, że Alex już na nią czeka, szybko do niego podeszła.
– Przepraszam, zdaje się, że się spóźniłam.
Alex wstał i pocałował ją w policzek.
– Nie spóźniłaś się. Masz chłodną skórę. Przyszłaś z New Jersey na piechotę?
– Nie, przyjechałam trochę wcześniej i poszłam kupić gazetę.
Carlos, kelner zazwyczaj obsługujący ich stolik, czekał w pobliżu.
– Pani pozwoli, pani Farrell? Wezmę pani płaszcz. Siatkę też chce pani zostawić w szatni?
– Lepiej zostaw ją przy sobie – zaproponował Alex. Wyjął siatkę z jej ręki i położył na pustym krzesełku.
Wieczór jak zwykle był przyjemny. Kiedy podano kawę, Alex przykrył dłonie Mony swoimi.
– Nie byłeś dzisiaj zbyt zajęty – zażartowała Mona. – Odchodziłeś od stolika chyba tylko dziesięć razy.
– Myślałem, że specjalnie dlatego kupiłaś gazetę.
– Ależ nie, chociaż skorzystałam z wolnych chwil, żeby rzucić okiem na tytuły – powiedziała Mona, sięgając po torebkę. – Teraz ja muszę na chwilę odejść. Zaraz wrócę.
O wpół do dwunastej Alex odprowadził ją do samochodu. O pierwszej restauracja została zamknięta i personel skończył pracę.
Za dziesięć dwunasta ktoś wykręcił znany sobie numer telefonu.
– Powiedz Sandy’emu, że wygląda na to, że dziewczyna jest w Minneapolis.