45

Lacey oddala wypełniony formularz kierowniczce klubu sportowego „Edina”, poszła na kort do squaha i zaczęła odbijać piłkę od ściany. Zauważyła, że po bezsennej nocy i porannym biegu jest osłabiona. Nie wychodziły jej nawet proste uderzenia, aż w końcu się przewróciła, usiłując odbić piłkę, której nie miała szansy odebrać i skręciła nogę w kostce. Na korcie nie szło jej, zupełnie tak jak w życiu.

Niezadowolona, bliska łez, pokuśtykała do szafki i wzięła swoją jesionkę i torbę.

Drzwi do gabinetu kierowniczki były uchylone. Przy jej biurku siedziała jakaś para, a obok czekał na rozmowę siwowłosy mężczyzna.

Lacey czuła, że jej kostka już zaczęła puchnąć. Zatrzymała się przed drzwiami, zastanawiając się, czy nie poprosić kierowniczki o bandaż elastyczny. Rozmyśliła się jednak i postanowiła natychmiast pojechać do domu, żeby zrobić sobie okład z lodu. Rano Lacey za wszelką cenę chciała wyjść z mieszkania. Teraz pragnęła jedynie znów znaleźć się za drzwiami zamkniętymi na klucz.


Rano, kiedy Lacey wyszła pobiegać, na niebie widać było maleńkie chmurki, które teraz zgęstniały i zrobiło się ich tak wiele, że zasnuły prawie całe niebo. Wracając z Ediny do Minneapolis, Lacey czuła, że wkrótce zacznie sypać śnieg.

Lacey miała zarezerwowane miejsce parkingowe za swoim blokiem. Wjechała na nie i wyłączyła silnik. Przez chwilę siedziała w ciszy. Jej życie było w rozsypce. Mieszkała setki kilometrów od rodziny, wiodąc coś, co w najlepszym razie można nazwać namiastką życia, sama i samotna. Była uwikłana w kłamstwa, udając, że jest kimś innym niż w rzeczywistości. I dlaczego? Dlaczego?! Ponieważ była świadkiem przestępstwa. Czasem żałowała, że morderca nie zauważył jej ukrytej w szafie. Nie chciała umierać, jednak byłoby to łatwiejsze od takiego życia. Muszę coś z tym zrobić – myślała w desperacji.

Otworzyła drzwi i wyszła z samochodu, oszczędzając skręconą, pulsującą bólem kostkę prawej nogi. Kiedy się odwróciła, żeby zamknąć drzwi samochodu, poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.

Tego samego uczucia doświadczała w koszmarnych snach. Wszystko działo się jakby na zwolnionych obrotach; chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Rzuciła się do przodu, usiłując się wyrwać, jęknęła i potknęła się, kiedy ból wbił w jej kostkę swoje żelazne żądło.

Czyjeś ramię objęło ją i podtrzymało. Znajomy głos powiedział ze skruchą:

– Przepraszam, Alicjo! Nie chciałem cię przestraszyć. Wybacz mi.

To był Tom Lynch.

Ogarnęło ją poczucie ulgi. Zrobiło się jej słabo, więc oparła się na nim mocno.

– Och, Tom… Boże… Już… Wszystko w porządku. Tylko… Przestraszyłeś mnie.

Zaczęła płakać. Przyjemnie było czuć otaczające ją, silne ramię. Stała tak chwilę bez ruchu, uspokajając skołatane nerwy. Potem podniosła głowę i stanęła z nim twarzą w twarz. Nie wolno jej było tego robić zarówno ze względu na niego, jak i na siebie samą.

– Niepotrzebnie zadałeś sobie tyle trudu, przychodząc tutaj. Idę na górę – powiedziała, uspokajając oddech i ocierając łzy.

– Pójdę z tobą – odparł Tom. – Musimy porozmawiać.

– Nie mamy o czym rozmawiać.

– Ależ mamy – uparł się. – Po pierwsze, twój ojciec szuka cię po całym Minneapolis, bo twoja matka umiera i chce się z tobą pogodzić przed śmiercią.

– Co… ty… mówisz? – Lacey miała wrażenie, że jej wargi są z gumy. Gardło miała tak ściśnięte, że słowa ledwo się przez nie przeciskały.

– Mówię o tym, że Rut Wilcox powiedziała mi wczoraj po południu, że w klubie był jakiś facet z twoim zdjęciem i pytał o ciebie, twierdząc, że jest twoim ojcem.

On jest w Minneapolis! – myślała Lacey. – Znajdzie mnie!

– Spójrz mi w oczy, Alicjo! Czy to prawda? Czy ten, który cię szuka, rzeczywiście jest twoim ojcem’.’

Lacey pokręciła głową, zdecydowana za wszelką cenę pozbyć się Toma.

– Proszę cię, Tom! Idź sobie!

– Nigdzie nie pójdę.

Ujął jej twarz w obie dłonie i zmusił, żeby na niego spojrzała.

Lacey znów usłyszała w swojej głowie głos Jacka Farrella: Za moją twarzą ukrywa się ta, której pragniesz powiedział. – Przyznaj, że to prawda.

Przyznaję – pomyślała, spoglądając na silny podbródek Toma, na zmarszczone z troski o nią czoło i na pełen napięcia wyraz w oczach. Tak się patrzy na kogoś ważnego. Nie pozwolę, żeby coś ci się przeze mnie stało – obiecała mu w duchu.

Gdyby zabójcy Izabelli Waring udało się wyłudzić od Rut Wilcox z klubu „Bliźniacze Miasta” mój adres, pewnie bym już nie żyła – pomyślała. – Nie jest aż tak źle. Gdzie jeszcze pokazywał jej zdjęcie?

– Alicjo, wiem, że masz kłopoty i chociaż nie wiem, o co chodzi, jestem gotowy stanąć po twojej stronie, nie możesz jednak trzymać mnie w niepewności – nalegał Tom. – Nie rozumiesz, że tak dłużej nie może być?

Spojrzała na niego. Dziwnie się czuła, stojąc przed mężczyzną, który wyraźnie darzył ją szczerym uczuciem, może nawet miłością… Może. Tom był mężczyzną, jakiego miała nadzieję kiedyś poznać.

Ale nie teraz! Nie tutaj! Nie w tej sytuacji! Nie mogę mu tego zrobić.

Na parking wjechał jakiś samochód. Lacey miała ochotę pociągnąć Toma na ziemię i schować się razem z nim za samochodem.

Muszę się spieszyć – myślała gorączkowo. – Muszę się pozbyć Toma.

Teraz wyraźniej widziała nadjeżdżający samochód. W środku siedziała kobieta, mieszkanka sąsiedniego bloku. Kto przyjedzie następnym samochodem? Może on.

W powietrzu zaczęły wirować pierwsze płatki śniegu.

– Idź już, Tomie, proszę cię. Muszę zadzwonić do domu i porozmawiać z mamą.

– A więc to prawda!

Lacey przytaknęła kiwnięciem głowy, nie patrząc mu w oczy.

– Muszę z nią porozmawiać. Muszę coś wyjaśnić. Później do ciebie zadzwonię.

Wreszcie podniosła spojrzenie. Jego oczy, niespokojne i uważne, były w nią wpatrzone.

– Zadzwonisz, Alicjo?

– Przyrzekani, że zadzwonię.

– Gdybym mógł pomóc…

– Teraz, nic nie możesz zrobić – przerwała mu.

– Odpowiesz mi szczerze na jedno pytanie?

– Oczywiście.

– Czy w twoim życiu jest inny mężczyzna?

Spojrzała mu w oczy.

– Nie, nie ma innego.

Tom kiwnął głową.

– To mi wystarczy.

Na parking znów wjechał samochód. Odsuń się ode mnie – chciała krzyknąć.

– Tomie, muszę zadzwonić do domu.

– Pozwól przynajmniej, że odprowadzę cię do drzwi – poprosił i ujął jej ramię.

Po kilku krokach przystanęli.

– Utykasz.

– To nic wielkiego. Potknęłam się.

Lacey modliła się w duchu, żeby jej twarz nie zdradziła, jak wielki ból sprawia jej chodzenie. Tom otworzył drzwi wejściowe do bloku.

– Kiedy zadzwonisz?

– Mniej więcej za godzinę – spojrzała na niego i zmusiła się do uśmiechu.

Tom pocałował ją w policzek.

– Martwię się o ciebie. Ty mnie martwisz.

Ścisnął jej dłonie i przeciągle popatrzył w oczy.

– Będę czekał na telefon od ciebie – powiedział. – Cieszy mnie to, co powiedziałaś. Wstąpiła we mnie nowa nadzieja.

Lacey stała w holu, dopóki jego ciemnoniebieskie BMW nie wyjechało z parkingu. Potem tak szybko, jak tylko mogła, ruszyła w kierunku windy.

Nawet nie zdjęła kurtki. Musiała jak najszybciej zadzwonić do klubu. Po chwili usłyszała radosny głos kierowniczki.

– Klub Sportowy w Edinie. Proszę chwileczkę zaczekać.

Minęła jedna minuta, potem druga. Niech ją diabli – pomyślała Lacey i rozłączyła się.

Była sobota. Jeśli szczęście jej dopisze, matka będzie w domu. Po raz pierwszy od kilku miesięcy Lacey sama wykręciła znajomy numer. Matka podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale. Lacey wiedziała, że nie ma czasu do stracenia.

– Mamo, komu powiedziałaś, że jestem tutaj?

– Lacey? Nie mówiłam o tym nikomu. Dlaczego pytasz? – spytała, zaniepokojona.

Świadomie nikomu nie powiedziała pomyślała Lacey.

– Wymień wszystkich, którzy byli na wczorajszej kolacji.

– Alex i Kit z Jayem, Jimmy Landi i jego wspólnik, Steve Abbott, i ja. Dlaczego pytasz?

– Czy mówiłaś coś o mnie?

– Nic ważnego. Tylko to, że znalazłaś nowy klub z kortem do squasha. To chyba nic ważnego, prawda?

Mój Boże – pomyślała Lacey.

– Lacey, pan Landi bardzo chce z tobą rozmawiać. Prosił, żebym cię spytała, czy wiesz coś o ostatnich kartkach z pamiętnika jego córki, zapisanych na nie liniowanym papierze.

– Dlaczego go to interesuje? Skopiowałam mu całość.

– Powiedział, że jeśli te kartki istniały, to ktoś je wykradł z komendy, a oryginał zaginął w całości. Lacey, czy to znaczy, że ten, kto chce cię zabić, wie, że jesteś w Minneapolis?

– Nie mogę dłużej rozmawiać. Zadzwonię później.

Lacey odłożyła słuchawkę. Znowu spróbowała dodzwonić się do klubu. Tym razem nie pozwoliła kierowniczce odłożyć słuchawki.

– Mówi Alicja Carroll – przerwała jej. – Proszę nie…

– Ach, Alicja – w głosie kierowniczki słychać było niepokój. – Twój ojciec szukał cię u nas. Zaprowadziłam go na kort do squasha. Myślałam, że jeszcze tam jesteś. Ktoś nam powiedział, że skręciłaś nogę. Twój tata bardzo się zmartwił. Dałam mu twój adres. Chyba nie będziesz miała o to pretensji? Przed chwilą stąd odjechał.


Lacey nie traciła czasu. Wrzuciła do torby kopię pamiętnika Heather Landi i trochę biegnąc, trochę podskakując dostała się do samochodu, żeby pojechać na lotnisko. Gwałtowny wiatr nawiewał na szybę gęste płatki śniegu. Mam nadzieję, że minie trochę czasu, zanim on się zorientuje, że uciekłam – pomyślała. – Mam nad nim niewielką przewagę.

Kiedy stanęła przy kasie, do odlotu do Chicago było tylko dwanaście minut. Zdążyła tuż przed zamknięciem bramek.

Potem siedziała w samolocie trzy godziny, czekając, aż niebo rozjaśni się wystarczająco, żeby mogli wystartować.

Загрузка...