64

Eddie Sloane czuł, że jego kolega czegoś się boi. Mimo że w samochodzie było zimno, Nick Mars śmierdział potem. Jego czoło i dziecinną twarz pokrywały drobne kropelki. Niezawodny instynkt podpowiadał Sloane’owi, że coś jest nie w porządku.

– Myślę, że już czas, żebyśmy tam weszli i zgarnęli panią Farrell – powiedział.

– Dlaczego teraz? – spytał Mars, zaskoczony. – Zatrzymamy ją, kiedy wyjdzie.

Sloane otworzył drzwi samochodu i wyjął pistolet.

– Idziemy.


Lacey nie była pewna, czy rzeczywiście usłyszała jakiś hałas na schodach. Stare domy mają czasem własne życie. Czuła jednak, że atmosfera w pokoju zmieniła się. Lottie Hoffman też to wyczuła. Lacey widziała to w jej spojrzeniu.

Po chwili uświadomiła sobie, że jest to obecność zła skradającego się, zdradzieckiego, ogarniającego je, i tak prawdziwego, że niemal namacalnego.

Takie same dreszcze miała wtedy, kiedy Curtis Caldwell zbiegał po schodach po zabiciu Izabelli.

Potem znów to usłyszała. Bardzo cichy dźwięk, ale bardzo wyraźny. To nie wyobraźnia! Teraz była już tego pewna. Serce zaczęło jej walić. Na schodach ktoś był! Zaraz umrę – pomyślała.

W oczach pani Hoffman widziała narastające przerażenie. Położyła palec na ustach, nakazując jej milczenie. Tamten schodził po schodach bardzo powoli, bawiąc się z nimi w kotka i myszkę. Lacey rozejrzała się po pokoju. Byty tu tylko jedne drzwi i wychodziły one na schody. Nie było ucieczki. Znalazły się w pułapce!

Jej uwagę zwrócił szklany przycisk do papieru, leżący na stoliku. Był wielkości piłki do baseballa i sprawiał wrażenie ciężkiego. Żeby go dosięgnąć, Lacey musiałaby wstać, a bała się ryzykować. Dotknęła dłoni pani Hoffman i pokazała na przycisk.

Lacey widziała schody do połowy ich długości. On już tam był. Między drewnianymi barierkami widać było jeden starannie wypastowany but.

Drobna, drżąca dłoń ujęła szklany przycisk i podała go Lacey. Lacey wstała, wzięła zamach i kiedy zobaczyła resztę postaci Caldwella, z całą siłą, na jaką ją było stać, cisnęła przyciskiem prosto w klatkę piersiową mężczyzny.

Ciężki, szklany przedmiot trafił go powyżej żołądka w chwili, kiedy się przygotowywał do szybkiego skoku z pozostałych schodków. Trafiony, potknął się i upuścił pistolet. Lacey rzuciła się do przodu, chcąc kopnąć pistolet tak, żeby nie mógł go dosięgnąć. Pani Hoffman niepewnym krokiem podbiegła do drzwi i otworzyła je. Zaczęła krzyczeć.

Detektyw Sloane minął ją i wbiegł do przedpokoju w chwili, kiedy palce Savarano zamykały się na pistolecie. Sloane podniósł nogę i z całej siły nadepnął na dłoń Savarano. Za jego plecami Nick Mars wycelował swój pistolet w głowę Savarano, z zamiarem naciśnięcia spustu.

– Nie! – krzyknęła Lacey.

Sloane odwrócił się i uderzył w dłoń swojego kolegi tak, że kula, która miała trafić Savarano w głowę, zraniła go w nogę. Savarano krzyknął z bólu.

Oszołomiona Lacey przyglądała się jak Sloane zakuwa w kajdanki zabójcę Izabelli Waring. Słyszała zbliżające się wycie syren radiowozów policyjnych. Na koniec spojrzała na dół, w oczy, których wspomnienie prześladowało ją od kilku miesięcy. Niebieskie tęczówki i czarne źrenice – oczy zabójcy. Nagle uświadomiła sobie, że widzi w nich coś nowego.

Strach.

Prokurator stanowy Baldwin wszedł nagle, w otoczeniu swoich agentów. Spojrzał na Sloane’a, na Lacey i na Savarano.

– Dopadłeś go przed nami – powiedział z podziwem. – Miałem nadzieję, że cię wyprzedzę, ale nie to jest najważniejsze. Dobrze się spisałeś. Gratuluję.

Pochylił się nad Savarano.

– Cześć, Sandy – rzekł cicho. – Szukałem ciebie. Już przygotowuję klatkę z twoim nazwiskiem na drzwiach. To najmniejsza, najciemniejsza cela w Marion, najcięższym więzieniu federalnym w naszym hrabstwie. Będziesz w niej zamknięty przez dwadzieścia trzy godziny na dobę. Oczywiście bez żadnego towarzystwa. Prawdopodobnie nie spodoba ci się tam, ale nigdy nie wiadomo… Pomyśl o tym, Sandy. Klatka. Tylko dla ciebie. Maleńka klateczka. Będzie twoja do końca życia.

Wyprostował się i spojrzał na Lacey.

– Wszystko w porządku, pani Farrell?

Kiwnęła głową.

– Nie każdy może powiedzieć o sobie to samo. – Sloane podszedł do Nicka Marsa, bladego jak ściana. Zabrał mu pistolet, rozpiął kurtkę i wyciągnął zza pazuchy kajdanki. – Kradzież dowodów była czynem wystarczająco złym. Jednak usiłowanie zabójstwa jest o wiele gorsze. Dobrze o tym wiesz, Nick.

Mars wygiął ręce do tyłu i odwrócił się plecami. Sloane zakuł go w jego własne kajdanki.

– Teraz naprawdę są twoje – powiedział, uśmiechając się ponuro.

Загрузка...