19

Przez trzy miesiące, które minęły od śmierci Izabelli, Jimmy Landi czuł się wyobcowany z rzeczywistości. Jakby ta część jego umysłu, która kieruje emocjami, została znieczulona. Całą energię i wszystkie jego myśli pochłaniało nowe kasyno z hotelem, budowane w Atlantic City. Umiejscowiony między dwoma innymi hotelami obiekt został tak zaprojektowany, żeby przyćmić je oba. Miał wielkie, lśniące okna, okrągłe wieżyczki i złoty dach.

Stojąc w holu nowego budynku i przyglądając się ostatnim przygotowaniom do otwarcia, mającego nastąpić w przyszłym tygodniu, Landi myślał: Udało mi się! Naprawdę się udało! Dywany zostały rozłożone, obrazy zawieszone, draperie upięte, skrzynki z alkoholami ustawione w barze.

Ważne jest, żeby od pierwszej chwili przyćmić wszystkich; pokazać się od najlepszej strony; wyróżnić się. Jimmy był dzieckiem ulicy wychowanym na Manhattanie, na West Side. W wieku trzynastu lat wyleciał ze szkoły i został pomywaczem w „Klubie Bociana”, teraz wspiął się na szczyty i zamierzał kłuć wszystkich w oczy swoim sukcesem.

Jimmy wspominał dawne dni. Kiedy drzwi do kuchni się otwierały, wyciągał szyję, żeby spojrzeć na osobistości siedzące w sali klubowej. W tamtych czasach nie tylko gwiazdy wyglądały cudownie, ale wszyscy goście. Do głowy by nikomu nie przyszło, że można się pokazać publicznie w ubraniu wymiętym tak, jakby się w nim spało całą noc na ławce.

Dziennikarze przychodzili codziennie i mieli własne stoliki. Walter Winchell. Jimmy van Horne. Dorothy Kilgallen. Kilgallen! Wszyscy kłaniali się jej w pas. Czytywanie jej rubryki w „Journal-American” należało do dobrego tonu. Każdy chciał ją przeciągnąć na swoją stronę.

Przyglądałem się im – myślał Jimmy, stojąc w holu; wokół niego uwijali się robotnicy. – W kuchni nauczyłem się wszystkiego, co o tym interesie wiedzieć trzeba. Kiedy szef nie przychodził, ja kierowałem wszystkim. Powoli Jimmy piął się w górę. Był pomocnikiem kelnera, kelnerem, w końcu kierownikiem sali. Nieco po trzydziestce uznał, że umie już dość, żeby otworzyć własny lokal.

Nauczył się, jak postępować ze sławnymi gośćmi. Umiał prawić komplementy, nie płaszcząc się przed nikim; okazywać radość z wizyty, a jednocześnie dbać o to, żeby nawet najbardziej dyskretna oznaka uznania z jego strony była przyjmowana z zadowoleniem. Nauczyłem się też właściwego postępowania z pracownikami – myślał. – Trzeba być twardym, ale uczciwym. Nikomu, kto mnie świadomie naciągnął, nie przebaczyłem. Nigdy.

Z zadowoleniem przyglądał się, jak kierownik ekipy zmywa głowę jednemu z pracowników układających dywany, który położył narzędzie pracy na mahoniowym kontuarze w recepcji.

Spoglądając przez szerokie, szklane drzwi, widział, jak w kasynie ustawiają lśniące stoły. Przeszedł do głównej sali. Na prawo połyskiwały automaty do gry. Już niedługo – pomyślał. – Tylko tydzień i grający ustawią się do nich w kolejce, jeśli Bóg pozwoli.

Ktoś klepnął go po ramieniu.

– Ładnie tu, prawda, Jimmy?

– Dobrze się spisałeś, Steve. Otwieramy w zaplanowanym czasie i wszystko jest już przygotowane.

Steve Abbott zaśmiał się.

– Dobrze się spisałem? Spisałem się na medal! Ale pomysł był twój. Ja tylko dopilnowałem wszystkiego, kierowałem ekipami. Ale i mnie zależało, żeby dotrzymać terminu. Nie chciałbym, żeby w dniu otwarcia kręcili się tu malarze. Wszystko będzie gotowe. – Spojrzał Landiemu w oczy. – Wracamy z Cyntią do Nowego Jorku. A ty?

– Ja nie. Zostanę tutaj. Zadzwońcie do mnie, kiedy będziecie na miejscu.

– Oczywiście.

– Znasz tego faceta, który się zajmuje konserwacją malowideł ściennych.

– Gusa Sebastianiego?

– Tak, tego artystę. Skontaktuj się z nim jak najszybciej i każ mu zamalować Heather na wszystkich obrazach.

– Jesteś pewien, że tego chcesz? – Steve Abbott z uwagą wpatrywał się w twarz wspólnika. – Kiedyś możesz tego żałować.

– Nie będę żałował. Już czas – powiedział Landi i odwrócił się gwałtownie. – Jedź już.

Landi odczekał kilka minut, potem podszedł do windy i nacisnął guzik. Chciał jeszcze raz rzucić okiem na bar z pianinem.


Była to przytulna sala z okrągłymi oknami, wychodzącymi na ocean. Ściany pomalowano na mocny, ciepły, niebieski kolor. Na niektóre chmurki rzucono srebrne nutki z melodiami popularnych piosenek. Jimmy sam wybrał przeboje spośród ulubionych piosenek Heather.

Chciała, żebym nazwał tę salę „U Heather” – przypomniał sobie. – Żartowała. Jimmy uśmiechnął się pod nosem i poprawił się w myślach: – Mówiła to pół żartem, pół serio.

A jednak to jest jej sala – myślał, rozglądając się wokół. Na drzwiach będzie wypisane jej imię, na ścianach jest jej muzyka. Będzie częścią tego miejsca tak, jak chciała, ale inaczej niż w restauracji, gdzie bez przerwy musiałem patrzeć na jej podobizny.

Trzeba to wszystko zostawić za sobą.

Jimmy nerwowym krokiem, podszedł do okna. Daleko, tuż nad horyzontem, nad spienionymi falami połyskiwał półkolisty księżyc.

Heather.

Izabella.

Obie odeszły. Z trudnego do zrozumienia powodu, Landi coraz częściej myślał o Izabelli. Umierając, kazała przysiąc dziewczynie z biura pośrednictwa handlu nieruchomościami, że odda mu pamiętnik Heather. Jak ona ma na imię? Traccy? Nie, Lacey. Lacey Farrell. Cieszył się, że dostał tę pamiątkę, ale nie rozumiał, co takiego ważnego mógł zawierać ten pamiętnik. Ledwie go dostał, gliniarze poprosili, żeby go im oddał, bo chcieli porównać kopię z oryginałem.

Chociaż niechętnie, jednak oddał im kartki, które dostał. Przeczytał wszystko jeszcze tej samej nocy, kiedy Lacey Farrell przyniosła mu pamiętnik. Ale niczego to nie wyjaśniło. Upił się, zanim zaczął czytać. Widok pisma córki i czytanie o tym, co razem robili, było dla niego zbyt bolesne. Heather pisała, że się o niego martwi.

Baba – przypomniał sobie Jimmy.

Mówiła do mnie tatusiu tylko wtedy, kiedy myślała, że się na nią gniewam.

Izabella wszędzie wietrzyła spisek. Cóż za ironia, że przypadkiem padła ofiarą człowieka, który udając, że interesuje się kupnem mieszkania, obejrzał je i wrócił później, żeby ukraść, co się da.

Było to najzwyklejsze włamanie z wcześniejszym rekonesansem, a Izabella, niczego nie podejrzewając, padła jego ofiarą. Znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwej chwili.

Ale czy na pewno? – zastanawiał się Jimmy, nie mogąc się pozbyć wątpliwości. – Czy to możliwe, że Izabella miała rację? Że Heather nie zginęła przypadkiem? Trzy dni przed śmiercią Izabelli dziennikarka z „Post” napisała artykuł o matce Heather Landi, byłej miss piękności, która „być może wpadła na właściwy trop, podejrzewając, że śmierć dziewczyny wcale nie była przypadkowa”.

Policja przesłuchała dziennikarkę i dowiedziała się, że spotkała Izabellę przypadkiem i wysłuchała z jej ust kilku teorii, mających tłumaczyć śmierć córki. Pragnąc zainteresować czytelników, dziennikarka dodała, że Waring dysponuje jakimś dowodem na potwierdzenie swoich domysłów.

Czyżby śmierć Izabelli miała coś z tym wspólnego? – zastanawiał się Landi. – Czyżby ktoś wpadł w panikę?

Jimmy unikał stawiania sobie podobnych pytań. Jeśli ktoś zamordował Izabellę, żeby zamknąć jej usta, znaczyłoby to, że ktoś również sprawił, że Heather spłonęła w samochodzie na dnie przepaści.

Tydzień temu gliny zwolniły mieszkanie i Landi zadzwonił do agencji handlu nieruchomościami, informując, że lokal znów jest wystawiony na sprzedaż. Chciał już z tym wszystkim skończyć. Postanowił wynająć prywatnego detektywa, żeby się upewnić, czy gliniarze czegoś nie przeoczyli. Zamierzał też porozmawiać z Lacey Farrell.

Z zamyślenia wyrwało go stukanie młotka. Rozejrzał się wkoło. Czas iść. Ciężkim krokiem Landi przemierzył salę i wyszedł na korytarz. Zamknął za sobą ciężkie, mahoniowe drzwi i odszedł kilka kroków, żeby się im przyjrzeć. Artysta zaprojektował złote litery, które zostaną przymocowane do drewna. Za dzień, może dwa, będą gotowe. „U Heather” – tak będzie brzmiał napis. Dla dziewczynki baby – pomyślał Jimmy. – Jeśli się dowiem, że ktoś celowo cię skrzywdził, zabiję go własnymi rękami. Przysięgam ci.

Загрузка...