49

Tom Lynch czuł, że nie powinien zostawiać Alicji samej. Przeje chał dwa kilometry, zmierzając do swojego domu w St. Paul, po czym zawrócił. Powie jej, że nie chce przeszkadzać w rozmowie z matką i innymi członkami rodziny, uwikłanymi w rodzinną sprzeczkę. Ale przecież – myślał – nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby zaczekał na dole, w holu, albo nawet w swoim samochodzie, aż będzie mogła do niego zejść. To oczywiste, że jest w tarapatach – pomyślał – a ja chcę być przy niej.

Podjąwszy decyzję, Tom wściekał się na nadmiernie ostrożnych kierowców, którzy ze względu na sypiący śnieg posuwali się naprzód w żółwim tempie.

Pierwszym zwiastunem, że dzieje się coś niedobrego, były samochody policyjne na sygnale, stojące przed blokiem Alicji. Ruchem kierował policjant, zakazując zatrzymywania się ciekawskim kierowcom.

Tom był pewien, że obecność policji ma coś wspólnego z Alicją. Ogarnęły go najgorsze przeczucia. Udało mu się zaparkować przy sąsiednim bloku. Biegiem puścił się z powrotem. Przy wejściu do budynku zatrzymał go policjant.

– Chcę się dostać do środka – wyjaśnił. – Moja dziewczyna tu mieszka. Chcę się upewnić, czy nic się jej nie stało.

– Jak się nazywa pańska dziewczyna?

– Alicja Carroll, mieszkanie 4f.

Zmiana w głosie policjanta upewniła Toma, że coś się stało z Alicją.

– Proszę za mną. Zaprowadzę pana na górę.

W windzie Tom zmusił się do zadania pytań, które bał się wyrazić słowami.

– Czy coś się jej stało?

– Niech pan o to spyta prowadzącego sprawę. Jest na górze.

Drzwi do mieszkania Alicji były otwarte. W środku było trzech policjantów w mundurach. W mężczyźnie, który wydawał rozkazy, Tom rozpoznał tego, który odwiózł Alicję do domu.

Tom przerwał mu.

– Co się stało z Alicją? – spytał. – Gdzie ona jest?

Wyraz twarzy policjanta zdradził mu, że został rozpoznany, ale nikt nie tracił czasu na zbędne słowa.

– Skąd pan zna Alicję, panie Lynch? – spytał George Svenson.

– Nic odpowiem na pańskie pytania – powiedział Tom – dopóki nie uzyskam odpowiedzi na moje. Gdzie jest Alicja? Dlaczego tu jesteście? Kim pan jest?

Svenson odpowiedział zwięźle:

– Jestem zastępcą szeryfa. Nie wiemy, gdzie jest pani Carroll. Wiemy, że jej grożono.

– To znaczy, że ten facet, który wczoraj w klubie sportowym twierdził, że jest jej ojcem, był oszustem? – spytał rozemocjonowany Tom. – Tak myślałem, ale kiedy powiedziałem o nim Alicji, nie zdziwiła się, tylko powiedziała, że musi natychmiast zadzwonić do mamy.

– Jaki facet? chciał wiedzieć Svenson. – Proszę mi powiedzieć o nim wszystko, co pan wie, panie Lynch. Być może pomoże pan w ten sposób uratować życie Alicji Carroll.


Dopiero o wpół do piątej Tom dotarł do domu. Błyskające światełko automatycznej sekretarki poinformowało go, że zostały nagrane cztery wiadomości. Tak jak się spodziewał, żadna nie była od Alicji.

Nie zdejmując kurtki, usiadł obok stolika z telefonem i otulił głowę ramionami. Svenson powiedział mu tylko, że pani Carroll otrzymywała telefony z pogróżkami i że skontaktowała się z jego wydziałem. Była bardzo przestraszona, dlatego policja przyjechała natychmiast po przyjęciu wezwania. „Może poszła w odwiedziny do koleżanki” – powiedział mu Svenson bez przekonania.

A może została porwana? – zastanawiał się Tom. Dziecko by się domyśliło, że nie chcieli mu powiedzieć prawdy. Policja poszukiwała Rut Wilcox z klubu „Bliźniacze Miasta”, ale Rut miała dzień wolny. Mówili, że potrzebny jest im jak najdokładniejszy rysopis mężczyzny podającego się za ojca Alicji.

Tom powiedział Svensonowi, że Alicja obiecała zadzwonić.

– Gdyby się do pana odezwała, proszę powiedzieć, żeby natychmiast do mnie zadzwoniła – nakazał mu Svenson.

Oczyma wyobraźni Tom zobaczył Alicję, spokojną i piękni), stojącą przy oknie w domu bankiera w Wayazata, zaledwie tydzień temu. Dlaczego mi nie zaufałaś? – złościł się na nią. – Za wszelką cenę chciałaś się mnie dzisiaj pozbyć!

Był jeden ślad, o którym policja mu powiedziała. Sąsiadka twierdziła, że wydaje się jej, że widziała Alicję wsiadającą do samochodu około jedenastej rano. Wyszedłem od niej za piętnaście jedenasta – pomyślał Tom. – Jeśli sąsiadka ma rację, Alicja wyszła kilkanaście minut po mnie.

Dokąd mogła pojechać? – zastanawiał się. – Kim ona właściwie jest?

Wbił wzrok w staroświecki, czarny telefon z obrotową tarczą. Za dzwoń, Alicjo – ni to zaklinał ją, ni modlił się w duchu. Mijały godziny. Światło poranka zaczęło rozjaśniać noc, śnieg padał bez przerwy, a telefon wciąż milczał.

Загрузка...