Następnego dnia po ich wyjściu wróciłem na trochę do łóżka. Potem wstałem, przeszedłem do frontowego pokoju i wyjrzałem zza firanki. Ta młoda mężatka znowu siedziała na schodkach po przeciwnej stronie ulicy. Miała na sobie jakąś inną sukienkę, w której wydała mi się jeszcze bardziej ponętna. Patrzyłem na nią przez długi czas. A potem powoli, bez pośpiechu się onanizowałem.
Wziąłem kąpiel, włożyłem ubranie. W kuchni znalazłem trochę pustych butelek, które sprzedałem w sklepie spożywczym. Znalazłem bar przy naszej ulicy i zamówiłem piwo beczkowe. Była tam cała masa pijaczków. Wrzucali monety do szafy grającej, rozmawiali głośno, żartowali. Co jakiś czas pojawiało się przede mną kolejne piwo. Ktoś stawiał, a ja piłem. Zacząłem rozmawiać z ludźmi.
Po pewnym czasie wyjrzałem na dwór. Byt wieczór, prawie ciemno. Piwa nadal skądś się zjawiały. Gruba kobieta, do której należał bar, i jej chłopak byli przyjaźni.
Raz tylko wyszedłem, żeby się z kimś bić. Ale nie była to udana bójka. Obaj byliśmy zbyt pijani, a w asfaltowej nawierzchni parkingu były wielkie dziury i ledwo mogliśmy utrzymać równowagę. Daliśmy spokój…
W jakiś czas potem obudziłem się w obitej tapicerką, czerwonej loży na tyłach baru. Wstałem i rozejrzałem się dokoła. Wszyscy już sobie poszli. Zegar wskazywał 3.15. Nacisnąłem klamkę w drzwiach. Były zamknięte. Wszedłem za bar, wziąłem sobie butelkę piwa, otwarłem ją, wróciłem na salę i usiadłem. Potem przyniosłem jeszcze cygaro i torebkę frytek. Skończyłem piwo, wstałem, znalazłem butelkę wódki i drugą szkockiej whisky, po czym usiadłem z powrotem. Mieszałem te alkohole z wodą, paliłem cygara, przegryzałem suszoną wołowiną, frytkami i jajkami na twardo.
Piłem do 5 rano. Potem posprzątałem bar, odłożyłem wszystko na miejsce, podszedłem do drzwi i wydostałem się na zewnątrz. Wychodząc spostrzegłem nadjeżdżający wóz policyjny. Szedłem chodnikiem, a oni jechali powoli za mną.
Za najbliższą przecznicą zrównali się ze mną i stanęli przy krawężniku. Jeden z funkcjonariuszy wychylił głowę z samochodu.
– Hej, kolego!
Zaświecili mi w oczy.
– Co robisz o tej porze?
– Idę do domu.
– Mieszkasz tu w pobliżu?
– Tak.
– Gdzie?
– Longwood Avenue 2122.
– Wyszedłeś przed chwilą z tamtego baru. Co tam robiłeś?
– Jestem stróżem.
– Kto jest właścicielem?
– Pani, która nazywa się Jewel.
– Wsiadaj.
Wsiadłem.
– Pokaż nam, gdzie mieszkasz.
Odwieźli mnie do domu.
– Dobra. Wysiadaj i zadzwoń…
Poszedłem pod górkę podjazdem, wszedłem na ganek i nacisnąłem dzwonek. Nikt nie otwierał.
Zadzwoniłem ponownie, kilka razy z rzędu. Wreszcie uchyliły się drzwi. Matka i ojciec stali w progu w piżamach i szlafrokach.
– Jesteś pijany! - wrzasnął ojciec.
– Owszem.
– Skąd wziąłeś na wódkę? Przecież nie masz żadnych pieniędzy!
– Znajdę sobie jakąś robotę.
– Jesteś pijany! Pijany! Mój SYN jest PIJAKIEM! NIKCZEMNYM PODŁYM PIJAKIEM!
Na głowie ojca sterczały idiotyczne kępki włosów. Brwi miał wściekle nastroszone, a twarz obrzękłą i zaczerwienioną od snu.
– Co się takiego stało? Zamordowałem kogo, czy co?
– Wszystkiego można się po tobie spodziewać!
– …uuch… O, kurde!
Wzięło mnie tak nagle, że zwymiotowałem na ten ich perski dywan z Drzewem Życia. Matka krzyknęła. Ojciec rzucił się ku mnie.
– Wiesz, co robią z psem, który nasrał na dywan?
– Wiem.
Chwycił mnie za kark i zaczął przyginać mi głowę do podłogi. Szamotałem się zgięty wpół. Próbował powalić mnie na kolana.
– Zaraz ci pokażę…
– Nie rób mi… – nie skończyłem. Dotykałem już niemal do tego twarzą.
– Pokażę ci, co robią z psem, który…
Poderwałem się z podłogi, wyprowadzając cios z dołu, znad samej ziemi. Trafiłem w punkt. Odrzuciło go do tyłu. Cofał się zataczając przez cały pokój, aż usiadł na tapczanie. Ruszyłem za nim.
– Wstawaj!
Nie ruszył się z miejsca. Usłyszałem głos matki:
– Uderzyłeś Własnego Ojca! Podniosłeś Rękę na Ojca!
Nie przestając krzyczeć, rozorała mi paznokciami policzek.
– Wstawaj! – powtórzyłem, nachylając się nad nim.
– Uderzyłeś Własnego Ojca!
Znowu poczułem jej paznokcie. Obróciłem głowę, by na nią spojrzeć – i wówczas obrobiła mój drugi policzek. Krew ściekała mi z szyi, plamiąc koszulę, spodnie, buty i ten dywan. Opuściła ręce i wpatrywała się we mnie, stojąc jak wryta.
– Skończyłaś?
Nie odpowiedziała. Powędrowałem do swej sypialni, myśląc po drodze o tym, że chyba trzeba będzie znaleźć sobie jakąś robotę.