46

Znowu biegliśmy przez tunel, gdy konie wchodziły już do startboksów. Za nasz typ, Złoty Iglak, płacono tylko dziewięć do pięciu, a ponieważ obawiałem się, że dwa dni z rzędu nie wygramy, postawiłem na niego 5 dolarów. Manny zagrał za dziesięć. Złoty Iglak na ostatnich metrach wyprzedził po zewnętrznej faworyta i zwyciężył o łeb. Mieliśmy tę wygrana, a dodatkowo – dzięki kolegom z magazynu – 32 dolary z nietrafionych typowań.

Fama rozeszła się szybko i chłopcy z okolicznych hurtowni, do których chodziłem po części, zaczęli powierzać mi pieniądze na zakłady. Manny miał rację: rzadko zdarzało im się wygrywać. Nie umieli typować, stawiali na pewniaki, stawiali na fuksy, a pulę przeważnie zgarniał jakiś średniak. Kupiłem sobie nowe buty, nowy pasek do spodni i dwie drogie koszule. Właściciel hurtowni przestał wydawać mi się taką wszechpotężną figurą. Nadal chodziłem na lunch z Mannym, ale teraz nasze posiłki stały się nieco dłuższe, a wracając z nich, paliliśmy drogie cygara. No i nadal każdego popołudnia trzeba się było ostro sprężyć, żeby zdążyć na ostatnią gonitwę. Tłum na torze poznał już nasze zwyczaje i czekał, kiedy wybiegniemy z tunelu. Ludzie dopingowali nas, krzycząc i wymachując programami, a gdy przebiegaliśmy obok nich, pędząc na łeb, na szyję do kas, ich wrzaski stawały się coraz głośniejsze.

Загрузка...