Byłem tam o 9 wieczorem. Kierownik pokazał mi, gdzie jest zegar kontrolny. Odbiłem kartę. Dostałem od niego trzy czy cztery szmaty i wielkie wiadro.
– Na zewnątrz znajduje się mosiężna poręcz, która biegnie wokół budynku. Chciałbym, żebyś ją wypolerował.
Wyszedłem na dwór, by poszukać tej poręczy. Rzeczywiście tam była. Biegła dokoła budynku. Nałożyłem na nią trochę pasty i wytarłem ją jedną ze szmat. Wiele to nie pomogło. Ludzie przechodzili obok i z zaciekawieniem mi się przyglądali. Wykonywałem już przedtem głupie prace, ale ta była najbardziej beznadziejna i kretyńska z nich wszystkich.
Rzecz w tym, żeby nie myśleć, zdecydowałem. Ale jak tu powstrzymać myślenie? Dlaczego właśnie mnie przypadło w udziale polerowanie tej poręczy? Czy nie mógłbym siedzieć w środku i pisać wstępniaki o korupcji we władzach miasta? No cóż, w końcu mogło być gorzej. Mógłbym być w Chinach i pracować na jakimś polu ryżowym.
Wypolerowałem z osiem metrów poręczy, minąłem narożnik budynku i zobaczyłem bar po drugiej stronie ulicy. Zabrałem gałgany, wiadro, przeszedłem z tym wszystkim przez jezdnię i wkroczyłem do knajpy. W środku nie było nikogo, tylko barman.
– Jak leci? – zagadnął mnie.
– Wspaniale. Daj mi butelkę Schlitza.
Sięgnął po piwo, otworzył je, przyjął ode mnie pieniądze i wystukał kwotę na rejestratorze kasowym.
– Gdzie są panienki? – spytałem.
– Jakie panienki?
– No… wiesz jakie.
– To jest przyzwoity lokal.
Otworzyły się drzwi. Do baru wszedł kierownik Barnes.
– Czy mogę panu postawić piwo? – zwróciłem się do niego.
Podszedł i stanął obok mnie.
– Dopij swoje, Chinaski. Postanowiłem dać ci jeszcze jedną szansę. Ostatnią.
Osuszyłem flaszkę do dna i poszedłem za nim. Przeszliśmy razem przez ulicę.
– Najwyraźniej nie nadajesz się do polerowania mosiądzu. Chodź za mną.
Weszliśmy do budynku „Timesa”, wsiedliśmy do windy, która zawiozła nas na jedno z ostatnich pięter.
– A więc tak… – zaczął Barnes, wskazując leżące na biurku długie kartonowe pudło. – W tym kartonie znajdują się świetlówki. Fabrycznie nowe. Masz za zadanie wymienić wszystkie, które się przepaliły. Tam stoi drabina.
– Tak jest – odpowiedziałem.
Kierownik poszedł sobie i znowu zostałem sam. Pomieszczenie przypominało strych hali magazynowej. W życiu nie widziałem pokoju, w którym sufit znajdowałby się tak wysoko. Drabina miała z dziesięć metrów, a ja zawsze cierpiałem na lęk wysokości. Znowu musiałem sobie przypomnieć zasadę: „staraj się nie myśleć”. Ruszyłem do góry po szczeblach. Jarzeniówki miały z półtora metra długości, tłukły się łatwo i były nieporęczne. Gdy dotarłem do szczytu drabiny, zerknąłem w dół. Był to wielki błąd. Poczułem zawrót głowy i ze strachu zrobiło mi się słabo. Ale ze mnie tchórz, pomyślałem. Stałem na drabinie naprzeciwko okna, na jednym z ostatnich pięter. Wyobraziłem sobie, że zlatuję z drabiny, wypadam przez okno, lecę w dół i roztrzaskuję się na ulicy. Przez chwilę patrzyłem z góry na maleńkie samochody, które nadjeżdżały z różnych kierunków, przecinały skrzyżowanie, a ich reflektory jasno świeciły w ciemnościach. Potem bardzo powoli sięgnąłem ponad głowę, wyjąłem z oprawki przepaloną świetlówkę i wymieniłem ją na nową. Zacząłem schodzić na dół. Im niżej, tym większą czułem ulgę, a gdy wreszcie stanąłem na podłodze, obiecałem sobie, że nigdy więcej nie wlezę na tę drabinę.
Pochodziłem po sali, czytając jakieś papiery pozostawione na stołach i biurkach. Wszedłem do oddzielonego szklaną ścianką pokoju biurowego. Przeczytałem zostawioną tam dla kogoś notatkę: Zgoda. Możemy przyjąć na próbę tego nowego karykaturzystę, ale ma być dobry. Nie tylko na początku, ale i później. Z litości nikogo trzymać tu nie będziemy.
Uchyliły się drzwi. Do wnętrza zajrzał kierownik Barnes.
– Co ty tu robisz, Chinaski?
Wyszedłem z biura.
– Kiedyś studiowałem dziennikarstwo, proszę pana, i jestem po prostu ciekawy.
– To wszystko, co dotąd zrobiłeś? Wymieniłeś jedną świetlówkę?
– Nie mogę tego robić. Mam lęk wysokości.
– No cóż, Chinaski. Odbij kartę i idź do domu. Skłonny jestem dać ci jeszcze jedną szansę, choć właściwie na to nie zasługujesz. Przyjdź jutro o 9 wieczorem i pokaż, że potrafisz zrobić coś konkretnego. A potem zobaczymy.
– Tak, proszę pana.
Poszedłem z nim do windy.
– Powiedz mi – zagadnął mnie – dlaczego ty tak dziwacznie chodzisz?
– Smażyłem kurczaka na patelni. Tłuszcz się zapalił, zaczął pryskać i poparzył mi nogi.
– Myślałem, że to z powodu ran wojennych.
– Nie, to przez tego kurczaka.
Zjechaliśmy razem windą.