Pokój znajdował się na pierwszym piętrze, naprzeciw baru. Bar nazywał się „Cafe pod Trapem”. Z pokoju, przez otwarte drzwi baru, widać było jego wnętrze. I twarze siedzących tam ludzi. Niektóre prostackie, niektóre interesujące. Spędzałem noce nie wychodząc z tej mojej klitki, piłem wino, przyglądałem się twarzom w barze i powoli spłukiwałem się z pieniędzy. W dzień odbywałem długie, powolne spacery. Przesiadywałem godzinami gapiąc się na gołębie. Jadłem tylko jeden posiłek dziennie, żeby na dłużej starczyło mi pieniędzy. Znalazłem jakąś kafejkę, brudną co prawda i prowadzoną przez brudnego właściciela, ale za to można było w niej zjeść solidne śniadanie – kaszę, placki, kiełbasę – prawie za darmo.