85

Niedziele były najlepsze, ponieważ nikt nie stał mi nad głową, i wkrótce zacząłem brać ze sobą półlitrową butelkę whisky, żeby lepiej nam się pracowało we dwójkę. Niestety pewnego razu, po jakiejś ciężkiej nocnej popijawie, butelka spłatała mi figla: film mi się urwał. Po powrocie do domu pamiętałem mgliście fragmenty jakichś odbiegających od rutyny działań, w jakie się tego wieczoru angażowałem, ale jak było naprawdę, nie byłem w stanie sobie przypomnieć. Następnego ranka, przed pójściem do pracy, opowiedziałem o tym Jane.

– Obawiam się, że mam przejebane. Ale może jestem przewrażliwiony.

Wszedłem do budynku, zatrzymałem się przed zegarem kontrolnym, sięgnąłem do przegródki po moją kartę zegarową i stwierdziłem, że jej tam nie ma. Odwróciłem się i powędrowałem do owej starszej pani, która prowadziła dział zatrudnienia. Gdy tylko mnie ujrzała, zrobiła taką minę, jakby była zdenerwowana.

– Pani Farrington! Moja karta zegarowa gdzieś się zapodziała.

– Henry! Zawsze cię uważałam za takiego miłego chłopca.

– Tak?

– Nie pamiętasz, coś tu nawyprawiał, prawda? – spytała, rozglądając się nerwowo dokoła.

– Nie, proszę pani.

– Byłeś kompletnie pijany. Zapędziłeś pana Pelvingtona do męskiej szatni i nie pozwoliłeś mu z niej wyjść. Trzymałeś go tam przez pół godziny. Jak więźnia.

– Trzymałem?

– Nie pozwoliłeś mu stamtąd wyjść.

– A kim on jest?

– Zastępcą dyrektora hotelu.

– I co jeszcze takiego zrobiłem?

– Pouczałeś go, jak ma prowadzić ten hotel. Pan Pelvington pracuje w interesie hotelowym od trzydziestu lat. Sugerowałeś, że prostytutki należy rejestrować wyłącznie na pierwszym piętrze. I poddawać badaniom lekarskim. No, wie pan, panie Chinaski! W naszym hotelu nie ma żadnych prostytutek.

– Ach, oczywiście, pani Pelvington.

– Farrington.

– Pani Farrington.

– Powiedziałeś również panu wicedyrektorowi, że na rampie powinno pracować dwóch ludzi, a nie dziesięciu, i że kradzieże zmniejszyłyby się znacznie, gdyby każdy z zatrudnionych dostawał codziennie jednego żywego homara, którego mógłby zabrać do domu na kolację w specjalnie skonstruowanej klatce, umożliwiającej przewóz tych stworzeń tramwajami i autobusami.

– Ma pani niezwykłe poczucie humoru, pani Farrington.

– Nasz ochroniarz nie był w stanie zmusić cię do tego, abyś odczepił się od pana Pelvingtona. Podarłeś mu płaszcz. Ustąpiłeś dopiero wtedy, gdy wezwaliśmy policję.

– Należy domniemywać, że zostałem zwolniony…

– Pańskie domniemanie jest słuszne, panie Chinaski.

Wyszedłem na dwór, stanąłem za stertą skrzynek i upewniwszy się, że pani Farrington nie patrzy w moją stronę, ruszyłem prosto do stołówki dla pracowników. Nadal miałem kartę żywieniową. Mogłem więc przynajmniej zjeść ostatni dobry posiłek. Jedzenie dawali nam prawie tak samo dobre jak to, które przyrządzano dla gości, a w dodatku porcje były znacznie większe. Ściskając w dłoni kartę, wszedłem do stołówki, wziąłem tacę, nóż, widelec, kubek i kilka serwetek. Zbliżyłem się do kontuaru. I wtedy to właśnie zauważyłem tę wywieszkę. Na ścianie, za kontuarem, wisiał kawałek białej tektury, z nagryzmolonym wielkimi, koślawymi literami tekstem:

NIE WYDAWAĆ JEDZENIA HENRY'EMU CHINASKIEMU

Odstawiłem tacę na miejsce. Nikt mnie nie zauważył. Wymknąłem się ze stołówki, przemierzyłem rampę, zeskoczyłem z niej, a kiedy już odchodziłem alejką, z przeciwnej strony nadszedł jakiś włóczęga.

– Masz coś, facet, zajarać? – zaczepił mnie.

– Taak.

Wyjąłem dwa, jeden dla niego, jeden dla siebie. Przypaliłem, najpierw jemu, potem sobie. I rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.

Загрузка...