To nowe życie nie przypadło do gustu Jane. Przyzwyczaiła się pierdolić cztery razy dziennie i postrzegać mnie jako faceta, który jest biedny i zdołowany. Po dniu w hurtowni, wariackiej jeździe przez miasto, biegu przez parking i tunel, niewiele pozostawało we mnie energii na miłość. Każdego wieczoru po powrocie do domu zastawałem ją nieźle już zaprawioną winem.
– O, pan Gracz! – witała mnie, gdy wchodziłem. Zawsze była odstawiona: szpilki, nylony, udo założone na udo, stopa kołysząca się w powietrzu. – Wielki Pan Gracz… Wiesz, że gdy cię poznałam, to podobało mi się w tobie wszystko, nawet sposób, w jaki chodzisz po pokoju. Bo ty nie chodziłeś zwyczajnie, tylko tak, jakbyś chciał przejść przez ścianę, jakby cały świat do ciebie należał, jakby nic się nie liczyło. A teraz trafiłeś parę dolców i przestałeś być sobą. Zachowujesz się jak studencik stomatologii albo hydraulik.
– Jane! Przestań mi pieprzyć o jakichś hydraulikach.
– Nie kochałeś się ze mną od dwóch tygodni.
– Miłość przybiera różne formy. Moja stała się bardziej subtelna.
– Nie pierdoliłeś mnie od dwóch tygodni!
– Odrobinę cierpliwości. Za pół roku pojedziemy na wakacje do Rzymu, do Paryża…
– Ale cham! Nalewa sobie dobrą whisky i pozwala pić kobiecie to obrzydliwe tanie wińsko.
Siedziałem rozwalony na krześle, obracałem w dłoni szklankę i przyglądałem się wirującym razem z trunkiem kosteczkom lodu. Miałem na sobie żółtą koszulę, drogą i krzykliwą, a także nowe spodnie, zielone w białe paski.
– Pan Gracz Ważniacha!
– Daję ci duszę. Dzielę się z tobą mądrością, światłem, muzyką, odrobiną radości. Ale jestem również graczem. Mistrzem świata w obstawianiu koni.
– W sraniu na odległość!
– Nie. W obstawianiu koni.
Dopiłem swoją whisky, wstałem i nalałem sobie następną.