Po utracie kilku maszyn do pisania zastawionych w lombardach zrezygnowałem z pomysłu, by takową posiadać. Drukowałem po prostu swe opowiadania ręcznie i w takiej szacie graficznej wysyłałem je redakcjom. Robiłem to za pomocą pióra. Wkrótce sztukę tego ręczno – druku opanowałem do perfekcji. Doszedłem do takiej wprawy, że imitowanie czcionki maszynowej szło mi szybciej niż normalne pisanie. A pisałem sporo: trzy lub cztery opowiadania tygodniowo. Stale coś wysyłałem pocztą. Wyobrażałem sobie, jak redaktorzy „Atlantic Monthly” i „Harper's Magazine” mówią do siebie: „O rany, znowu coś przyszło od tego czubka…”
Pewnego wieczora zaprosiłem Gertrudę do baru. Usiedliśmy przy stole obok siebie i zamówiliśmy piwo. Na dworze padał śnieg, a ja czułem się trochę lepiej niż zwykle. Przy piwie można było sobie pogadać. Upłynęła godzina albo coś koło tego. Zacząłem wpatrywać się w jej oczy, a ona w moje. „O dobrego chłopa trudno, takie czasy” – obwieściła szafa grająca. Gertruda poruszała ciałem i głową w takt muzyki, wpatrzona we mnie i zasłuchana.
– Masz bardzo dziwną twarz – powiedziała. – Wcale nie jesteś taki brzydki.
– Spedytor. Czwarty w hierarchii służbowej, starający się o awans – odparłem.
– Byłeś kiedyś zakochany?
– Miłość jest dla prawdziwych ludzi.
– Wyglądasz na… prawdziwego.
– Prawdziwych to ja nie lubię.
– Nie lubisz?
– Nie znoszę.
Wypiliśmy jeszcze trochę, prawie już nie rozmawiając. Śnieg padał nadal. Gertruda odwróciła głowę i przyglądała się stłoczonym przy barze ludziom. Po chwili ponownie na mnie spojrzała.
– Ale przystojny, prawda?
– Kto taki?
– Widzisz tego żołnierza? Siedzi sam, taki wyprostowany. I ma tyle medali.
– Zbieraj się, idziemy stąd.
– Przecież jest jeszcze wcześnie.
– Jak chcesz, to możesz zostać.
– Nie. Chcę pójść z tobą.
– Możesz iść, możesz nie iść. Wszystko mi jedno.
– To przez tego żołnierza? Przez niego tak się wściekłeś?
– Gówno mnie to obchodzi! – Wiem, że to przez niego.
– Rób, co chcesz. Ja już idę.
Wstałem od stołu, zostawiłem napiwek i ruszyłem do wyjścia. Słyszałem, że Gertruda idzie za mną. Wyszedłem na zaśnieżoną ulicę i powędrowałem przed siebie. Po chwili zrównała się ze mną.
– Nawet nie wziąłeś taksówki! – narzekała. – Mam iść w szpilkach po takim śniegu?
Nie odpowiedziałem. Przeszliśmy cztery czy pięć przecznic dzielących nas od domu pani Downing. Kiedy wchodziłem po schodach, Gertruda ciągle jeszcze szła obok mnie. Dopiero na korytarzu ją wyprzedziłem. Poszedłem prosto do mojego pokoju, otworzyłem drzwi, zamknąłem je za sobą, rozebrałem się i położyłem do łóżka. A potem usłyszałem, jak rzuciła czymś o ścianę swej sypialni.