Kłóciliśmy się stale o to samo. Rozumiałem aż za dobrze, o co naprawdę chodziło. Wielcy kochankowie zawsze byli ludźmi niepracującymi. Obibok pierdoli lepiej niż odbijacz kart zegarowych. Sprawdziłem to na sobie.
Jane przeszła do kontrataku. Wszczynała kłótnię, doprowadzała mnie do wściekłości, po czym wybiegała na ulicę, do barów. Wystarczyło, że usiadła samotnie na stołku barowym – drinki i propozycje zjawiały się same. Uważałem naturalnie, że jest to zachowanie nie fair.
Większość wieczorów przebiegała wedle tego samego scenariusza: doprowadzała do kłótni, chwytała torebkę i znikała za drzwiami. Owszem, było to skuteczne. Zbyt wiele dni mieszkaliśmy razem, kochając się. Musiałem to odczuć i faktycznie raniło mnie to do żywego, ale zawsze pozwalałem jej wyjść, a potem siedziałem bezradnie na krześle, popijając whisky i słuchając jakichś fragmentów muzyki klasycznej przez radio. Wiedziałem, że ona gdzieś tam jest, że będzie z nią ktoś inny. A mimo to nie chciałem ingerować w bieg zdarzeń i pozwalałem im toczyć się własnym torem.
Aż wreszcie pewnego szczególnego wieczora, kiedy tak siedziałem, i nagle coś się we mnie przełamało. Poczułem, jak się przełamuje. Wezbrało i przetoczyło się jak fala – wstałem z krzesła, zbiegiem z trzeciego piętra i wypadłem na ulicę. Szedłem od skrzyżowania Trzeciej i Union Street aż do Szóstej, a potem Szóstą na zachód w kierunku Alvarado. Mijałem po drodze dziesiątki knajp i wiedziałem, że w którejś z nich ją znajdę. Wszedłem do pierwszej z brzegu. W głębi, przy samym końcu baru, siedziała Jane. Na podołku rozłożoną miała jedwabną biało – zieloną chustę. Po obu jej stronach siedzieli dwaj mężczyźni: chudzielec z wielką brodawką na nosie i mały, garbaty pokurcz w dwuogniskowych okularach i starym czarnym garniturze.
Zauważyła mnie, gdy szedłem w jej stronę. Podniosła gwałtownie głowę i nawet mimo panującego w barze mroku widać było, że zbladła. Podszedłem i stanąłem tuż za jej stołkiem.
– Próbowałem zrobić z ciebie kobietę, ale ty na zawsze pozostaniesz kurwą.
Trzasnąłem ją wierzchem dłoni i zwaliłem ze stołka. Padła plackiem na ziemię i zaczęła wrzeszczeć. Wziąłem z kontuaru jej kieliszek, dopiłem go, po czym wolno ruszyłem w kierunku wyjścia. W drzwiach przystanąłem i powiodłem wzrokiem po sali.
– Może komuś nie spodobało się to, co przed chwilą zrobiłem? Jeśli tak… to niech powie.
Nie było żadnej reakcji. Więc może spodobało się to wszystkim. Wyszedłem z powrotem na Alvarado.