3

Pewnego dnia wyszedłem na ulicę i jak zwykle ruszyłem przed siebie. Czułem się szczęśliwy, rozluźniony. Słońce było dokładnie takie jak trzeba. Dobrotliwe. I wielki spokój w powietrzu. W połowie drogi między przecznicami zobaczyłem człowieka stojącego przed wejściem do jakiegoś zakładu. Przeszedłem obok niego.

– Hej, KOLEGO!

Zatrzymałem się.

– Szukasz jakiejś roboty?

Zawróciłem i podszedłem do miejsca, gdzie stał. Zerknąłem mu przez ramię. Z tyłu, za jego plecami, widać było wielkie, mroczne pomieszczenie. Znajdował się w nim długi stół, a po obu jego stronach stali jacyś ludzie. Mężczyźni i kobiety. W rękach mieli młotki i tłukli tymi młotkami leżące przed nimi przedmioty. W panującym mroku ledwie były one widoczne, ale wyglądały na muszle skorupiaków. I śmierdziały jak muszle. Odwróciłem się i ruszyłem dalej ulicą.

Przypomniałem sobie, jak mój ojciec każdego wieczora wracał do domu i opowiadał matce o swojej robocie. Te opowieści zaczynały się, gdy tylko przestąpił próg, ciągnęły przy obiedzie, a kończyły w sypialni, z której krzyczał: „Gaś światło!”. O 8 wieczorem – aby móc odpocząć i w pełni sił przystąpić nazajutrz do roboty. Nie było żadnych innych tematów. Tylko praca.

Trochę dalej, na rogu, zaczepił mnie jakiś inny człowiek.

– Słuchaj, przyjacielu… – zaczął.

– O co chodzi? – spytałem.

– Słuchaj, jestem weteranem pierwszej wojny światowej. Narażałem życie walcząc za ten kraj, a teraz nikt nie chce mnie zatrudnić, nikt nie chce dać mi roboty. Nie doceniają moich zasług. Jestem głodny. Udziel mi jakiegoś wsparcia…

– Kiedy ja nie pracuję.

– Nie pracujesz?

– No właśnie.

Zostawiłem go za sobą. Przeszedłem na drugą stronę ulicy.

Kłamiesz! - krzyknął za mną. – Pracujesz! Na pewno masz pracę!

Po kilku dniach rzeczywiście już jakiejś szukałem.

Загрузка...