68

Wziąłem kartę ze Stanowego Urzędu Zatrudnienia i poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną. Było to niedaleko: kilka przecznic na wschód od Main Street, trochę na północ od dzielnicy wykolejeńców i biedaków. Skierowano mnie do firmy, która zajmowała się dystrybucją części do hamulców samochodowych. Pokazałem w biurze skierowanie i wypełniłem formularz. Powydłużałem odpowiednio okres zatrudnienia w miejscach, gdzie poprzednio pracowałem, zamieniając dni w miesiące, a miesiące w lata. Większość firm nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem referencji. W tych natomiast, które były do tego zobowiązane, gdyż ubezpieczały się od strat wyrządzonych przez pracowników, niewielkie miałem szanse się zaczepić. Szybko wyszłoby bowiem na jaw, że byłem karany. W tej hurtowni części hamulcowych nie wspomnieli o sprawdzaniu referencji. Następny problem pojawiał się po przepracowaniu dwóch lub trzech tygodni. Większość pracodawców próbowała wtedy wciągnąć cię do swego planu ubezpieczeniowego, ale do tego momentu rzadko zdarzało mi się dotrwać.

Człowiek, któremu wręczyłem formularz, ledwie na niego spojrzał, po czym zwrócił się do dwóch siedzących w pokoju kobiet i zażartował:

– Facet szuka roboty. Jak myślicie, da radę z nami wytrzymać?

Niektóre prace zadziwiająco łatwo się dostawało. Pamiętam takie miejsce, do którego wlazłem kiedyś, rozwaliłem się na krześle i ziewnąłem. Facet za biurkiem spytał mnie, w jakiej sprawie przyszedłem. „O, kurde, sam już nie wiem. Ale zdaje się, że szukam roboty” – powiedziałem. A on na to: „W porządku. Jesteś przyjęty”.

Były jednak i takie, do których za nic w świecie nie mogłem się dostać. Southern California Gas Company stale zamieszczało ogłoszenia w rubryce „Pracownicy poszukiwani”, oferując wysokie zarobki, wczesną emeryturę itp. Sam już nie wiem, ile razy tam chodziłem, wypełniałem te ich żółte kwestionariusze, ile razy siedziałem na tych twardych krzesłach, przyglądając się wielkim, oprawionym fotografiom rurociągów i zbiorników na gaz. Nigdy nie byłem nawet bliski tego, by się załapać, i ilekroć zdarzyło mi się spotkać faceta z gazowni, bardzo uważnie mu się przyglądałem, próbując odkryć, czy ma on w sobie coś takiego, czego mnie brakuje.

Człowiek od części hamulcowych wyprowadził mnie na wąską klatkę schodową. Nazywał się George Henley. Pokazał mi pomieszczenie, w którym miałem pracować – bardzo mały, ciemny pokoik z jedną żarówką i maleńkim okienkiem wychodzącym na jakąś alejkę.

– No dobra – zaczął mnie instruować. – Widzisz te klocki hamulcowe? Masz je pakować w kartony. O, tak właśnie.

Pokazał mi, jak się to robi.

– Mamy trzy rodzaje kartonów. Na każdym z nich znajduje się inny nadruk. To jest karton na nasze „SUPERTRWAŁE KLOCKI HAMULCOWE”. W ten pakujemy „KLOCKI HAMULCOWE»SUPER«„, a w tamten trzeci „KLOCKI HAMULCOWE»STANDARD«„. Klocki leżą tu na kupie, trzeba je tylko zapakować.

– Zaraz, zaraz… Na moje oko wszystkie wyglądają podobnie. Jak mam odróżnić, które są które?

– Nie musisz. Wszystkie są takie same. Podziel je na trzy części i pakuj jak leci. A jak już je zapakujesz, zejdź na dół, to znajdziemy ci jakąś inną robotę. Dobra?

– Dobra. Kiedy mam zacząć?

– Od zaraz. I pamiętaj, żebyś tu nie palił. Jak będziesz chciał zapalić, zejdź na dół. Dobra?

– Dobra.

Pan Henley zamknął za sobą drzwi. Usłyszałem, jak schodzi po schodach. Otworzyłem małe okienko, wyjrzałem na świat, a potem usiadłem sobie wygodnie, zrelaksowałem się i zapaliłem papierosa.

Загрузка...