Przez cztery czy pięć dni połaziłem sobie po mieście. Potem wdałem się w dwudniowe pijaństwo. Zrezygnowałem z tego pokoju przy metrze i przeniosłem się do Greenwich Village. Pewnego dnia wyczytałem w rubryce redagowanej przez Waltera Winchella, że wszystko, co wyszło spod pióra O. Henry'ego, zostało przez niego napisane w pewnym słynnym barze, odwiedzanym nagminnie przez pisarzy. Znalazłem tę knajpę i wszedłem do środka. Sam nie wiedziałem, czego tam szukam.
Było południe. Wbrew zapewnieniom Winchella okazało się, że jestem tam jedynym gościem. Znalazłem się sam na sam z wielkim lustrem, barem i barmanem.
– Przykro mi, szanowny panie, ale nie możemy pana obsłużyć.
Stałem jak skamieniały, nie potrafiąc zdobyć się na żadną reakcję. Czekałem na jakieś wyjaśnienie.
– Jest pan nietrzeźwy.
Byłem pewnie mocno skacowany, ale od dwunastu godzin nie wypiłem ani kieliszka. Wymamrotałem coś na temat O. Henry'ego i poszedłem sobie.