31

Po powrocie do Los Angeles znalazłem tani hotel, tuż obok Hoover Street, zamknąłem się w pokoju i zacząłem pić. Piłem, nie wychodząc nawet z łóżka, przez jakieś trzy czy cztery dni. Nie mogłem się przemóc, by wziąć do ręki gazetę z ofertami. Sama myśl o tym, że znowu znajdę się naprzeciw jakiegoś siedzącego za biurkiem faceta i będę mu musiał opowiadać, jak mi zależy na pracy, jakie mam nadzwyczajne kwalifikacje, była dla mnie nie do zniesienia. Powiem szczerze: byłem przerażony życiem, tym wszystkim, co człowiek zmuszony jest robić, tylko po to, by mieć na jakąś strawę, kąt i odzienie. Dlatego właśnie nie wstawałem z łóżka i piłem. Kiedy pijesz, to świat nadal gdzieś tam sobie istnieje, ale przynajmniej na chwilę zdejmuje ci nogę z gardła.

Któregoś wieczoru wstałem w końcu z wyrka, ubrałem się i wyszedłem na miasto. Zaniosło mnie na Alvarado Street. Szedłem dalej przed siebie, dopóki nie natrafiłem na jakąś knajpkę. Wyglądała zachęcająco. W środku był tłok, ale przy barku znalazłem jeszcze ostatnie wolne miejsce. Usiadłem i na początek zamówiłem szkocką z wodą sodową.

Na sąsiednim stołku, po prawej, siedziała ciemnawa blondynka. Zdążyła się trochę zanadto roztyć, policzki i szyję miała już nieźle sflaczałe – najwyraźniej była alkoholiczką – ale jej rysy zachowały nieco przejrzałego piękna, a ciało nadal wyglądało jędrnie i młodo. Rzeczywiście, figurę miała jeszcze całkiem niezłą. I cudownie długie nogi.

Odczekałem, aż skończy swego drinka, po czym spytałem, czy ma ochotę na następnego. Powiedziała, że owszem. Zamówiłem kolejkę.

– Ale banda pieprzonych głupków! – zauważyła.

– Jak wszędzie. Choć tu jest ich wyjątkowo wielu – przyznałem.

Postawiłem jeszcze trzy czy cztery kolejki. Piliśmy, nie odzywając się do siebie. Wreszcie powiedziałem:

– To byłoby na tyle. Jestem spłukany.

– Mówisz serio?

– Tak.

– Masz jakąś chatę?

– Wynajęty apartament. Jeszcze na dwie czy trzy doby.

– I naprawdę nie masz już forsy? Ani niczego do picia?

– Nie mam.

– To choć ze mną.

Wyszedłem za nią z baru. Przy okazji zauważyłem, że ma bardzo zgrabny tyłek. Zaprowadziła mnie do najbliższego sklepu monopolowego i poprosiła o dwie półlitrówki Grandada, sześć piw, dwie paczki papierosów, frytki, paczuszkę mieszanych orzeszków, alka – seltzer i jakieś dobre cygaro. Sprzedawca podliczył rachunek.

– Zapłaci za to pan Wilbur Oxnard. Proszę wpisać to na jego konto – powiedziała.

– Chwileczkę. Muszę do niego zadzwonić.

Sprzedawca wybrał numer, zamienił z kimś kilka słów, po czym odwiesił słuchawkę.

– W porządku – oznajmił.

Pomogłem jej zebrać pakunki. Wyszliśmy ze sklepu.

– Gdzie lecimy z tym towarem? – spytałem.

– Do ciebie. Masz jakiś wóz?

Zaprowadziłem ją do swego samochodu. Był to grat, który wypatrzyłem w jakimś autokomisie w Compton i kupiłem za trzydzieści pięć dolarów. Miał połamane resory, cieknącą chłodnicę, ale jeździł.

Przyjechaliśmy do mnie. Zaniosłem alkohol do lodówki, nalałem dwie lufy, przyniosłem je, usiadłem na krześle i zapaliłem cygaro. Usadowiła się na kanapie, naprzeciw mnie, z nogą założoną na nogę. Teraz dopiero zauważyłem, że ma zielone kolczyki.

– Ale szpan! – prychnęła.

– Co takiego?

– Zadajesz szpanu. Myślisz, że jesteś wielkie panisko?

– Skąd!

– Jak to nie. Widać to po twoim zachowaniu. Ale i tak mi się podobasz. Od początku mi się spodobałeś.

– Podciągnij trochę wyżej kieckę.

– Lubisz ładne nogi?

– Taa. Podciągnij trochę wyżej kieckę.

Zrobiła to.

– O rany boskie! Wyżej, jeszcze wyżej!

– Słuchaj, nie jesteś chyba jakiś odchyleniec, co? Dziewczyny boją się tu takiego jednego zboka. Podrywa je, zabiera na chatę, każe się rozebrać i wycina im na ciele krzyżówki scyzorykiem.

– To nie ja.

– Są jeszcze tacy, co najpierw cię zerżną, a później pokroją na kawałeczki. A potem ludzie znajdą kawałek twojej sraki w zapchanej rurze ściekowej w Playa Del Ray, a lewy cycek w koszu na śmieci gdzieś pod Oceanside.

– Dawno już tego nie robię. Lata całe. Podciągnij wyżej kieckę.

Nagłym ruchem podciągnęła do góry spódniczkę. Było to jak radosne preludium, jedna z tych chwil, w której słońce objawia swój prawdziwy sens. Podszedłem do tapczanu, usiadłem obok niej i pocałowałem ją. A potem wstałem, nalałem nam po jednym i złapałem w radiu stację KFAC. Trafiliśmy na coś Debussy'ego. Sam początek utworu.

– Lubisz taką muzykę? – zdziwiła się.


W środku nocy, kiedy gawędziliśmy w najlepsze, spadłem z kanapy. Leżałem na podłodze i gapiłem się w górę na jej piękne nogi.

– Kochanie – wymamrotałem – jestem geniuszem. I pomyśleć, że nikł oprócz mnie o tym nie wie!

Spojrzała na mnie z góry.

– Wstawaj z podłogi, ty głupku pieprzony! Nie widzisz, że mam pusty kieliszek?

Przyniosłem jej drinka, po czym zwinąłem się w kłębek obok niej na kanapie. Czułem, że zrobiłem z siebie idiotę. Potem poszliśmy do łóżka. Światła były pogaszone, wlazłem na nią po ciemku, raz czy dwa razy popchnąłem do oporu i znieruchomiałem.

– Słuchaj, jak ty masz właściwie na imię?

– A czy to, do cholery, nie wszystko jedno? – spytała.

Загрузка...